Reklama

Bóg dał, Bóg wziął... Dokąd odchodzą zbuntowane zakonnice?

- Siostry opowiadały, że miały odejść przed świtem, czasem przez furtkę do wyrzucania śmieci, a nie przez główną bramę. (...). Potem, przy śniadaniu siostra przełożona stawała przy pulpicie i mówiła: Bóg dał. Bóg wziął. Dzisiaj odeszła od nas siostra taka i taka, proszę jeść dalej. Ze współsiostrami, z którymi często spędziły wiele lat, nie mogą się nawet pożegnać - o losach byłych zakonnic opowiada Marta Abramowicz, autorka książki "Zakonnice odchodzą po cichu".

Aleksandra Suława: Według jednego z teologów "w Kościele Katolickim od stuleci nie istnieje surowsze tabu niż duchowni". Dlaczego się na nie porwałaś?

Marta Abramowicz: - Bo nie wiedziałam, że to tabu. To chyba najprostsza odpowiedź.

A wiedziałaś coś o zakonnicach?

- Niewiele. Myślałam "zakonnica" i w głowie pojawiały mi się dwa obrazki: z jednej strony miła, uśmiechnięta siostra, grająca na gitarze, a z drugiej siostra Bernadetta, która znęcała się nad wychowankami domu dziecka. A gdzieś w tle majaczyły doniesienia o mężczyznach, którzy odchodzą ze stanu duchownego i piszą książki, krytykują Kościół, udzielają się publicznie. I zaczęłam się zastanawiać: Gdzie są kobiety? Co z zakonnicami? Czy kobiety nie odchodzą z klasztorów?

Reklama

Podobno co piąta osoba zna byłą zakonnicę...

 - Ja musiałam dopiero ich poszukać. W pół roku znalazłam dwadzieścia. Dwadzieścia bardzo fajnych kobiet. Wbrew stereotypom ani nie świętoszkowatych, ani przesadnie uduchowionych, ani rozchwianych emocjonalnie. Zwykłych.

Czego zwykłe dziewczyny szukają w zakonie? Poza Bogiem oczywiście.

- Większość chce pomagać potrzebującym, służyć innym jako pielęgniarki, katechetki, opiekunki. Część z nich ucieka od rodziny. A niektóre po prostu dają się złapać na "powołaniówkę", czyli rekolekcje mające zachęcać do wstąpienia do klasztoru. Na takich spotkaniach siostry uśmiechają się, grają na gitarze, zachwalają życie w klasztorze, częstują smakołykami. Wiele dziewczyn mówiło, że to właśnie ta atmosfera je przyciągnęła. Potem, kiedy same już były zakonnicami, to one musiały ją tworzyć, chociaż z życiem w klasztorze nie miała ona wiele wspólnego.

Jedna z twoich rozmówczyń powiedziała, że w klasztorze nie ma ani wspólnoty, ani miłości, ani życzliwości. To co jest?

 - Jest sporo sprzątania, nawet jeśli coś jest czyste, to i tak trzeba sprzątać. I nie byle jak, tylko rękami myć toalety i czyścić na kolanach podłogę w piwnicach. Jest praca, często ponad siły, w przedszkolach, szkołach, domach opieki, w kuchni, przy zwierzętach gospodarskich. A do tego jeszcze trzeba ustroić ołtarz, obiad księdzu ugotować i jeśli sobie życzy, wyprasować mu skarpetki w kancik.  Jedna z bohaterek opowiadała mi, że siostry musiały same zbudować nawet nowy dom zgromadzenia, dźwigać worki z cementem, wylewać beton - potem miały problemy z kręgosłupem, kolanami. Ale dzięki temu można było oszczędzić na robotnikach. Czasem ten dzień pracy jest bardzo długi. Wiele zakonnic, z którymi rozmawiałam, mówiło, że były po prostu strasznie przepracowane.

A gdzie w tym wszystkim jest Bóg?

 - Jeden z dominikanów powiedział mi: "ja siostrom  do pięt nie dorastam w litaniach, różańcach, medytacjach. Ale wiara to coś więcej. Głęboki kontakt z Panem Bogiem. Używanie rozumu. Bez niego mamy naiwność albo fanatyzm." Zakonnicy,  z którymi rozmawiałam, mówili, że siostry są rozliczane z tego, co zewnętrzne: ile godzin klęczą w kaplicy, jaką mają postawę, gdy się modlą, czy habit równo leży. Wielu z nich nie starcza sił i czasu na życie duchowe, na zaangażowanie w relację z Bogiem, relację mało uchwytną, której nie da się rozliczyć.  Siostry mają też o wiele mniej możliwości kształcenia się niż księża i ojcowie. Oni z definicji idą do seminarium, a zakonnice zdaniem Kościoła są do innych zadań i nie muszą się kształcić. Te inne zadania to właśnie gotowanie, pranie, sprzątanie - nie tylko sobie, ale też księżom.

Jaki to ma sens? Ta praca ponad siły?

 - Z perspektywy zakonnej nic poza Bogiem nie ma znaczenia. Sensu nie trzeba widzieć, wystarczy wierzyć, że Bóg go dostrzega. W przełożonej należy widzieć istotę Boską i wszystkie jej polecenia spełniać bez szemrania. A więc, jeśli przełożona każe, to trzeba myć okna w czasie ulewy i sadzić marchewkę korzeniem do góry, ufając, że jedno będzie lśnić, a drugie wyrośnie.

Jednak nie wszystkim zakonnicom udaje się przyjąć tę perspektywę. Te, którym to nie wychodzi, są rozdarte. Z jednej strony pamiętają o ideale, do którego mają dążyć - cicha i pokorna jak Maryja, a z drugiej czują i widzą, że to nie przynosi to dobrych owoców. Wiele bohaterek powiedziało, że im bardziej czegoś chcesz, tym bardziej w zakonie tego nie dostaniesz. Na przykład jak chcesz skończyć studia i pracować z dziećmi z upośledzeniem, to trafisz do kuchni, a nienawidzisz gotować. Chcesz pomagać chorym? Nie będziesz, bo w zakonie są akurat ważniejsze rzeczy do zrobienia. Myślisz o teologii, pracy słowem, prowadzeniu katechez ? Niestety, kurami też musi się ktoś zająć. Wiesz, że do czegoś się nadajesz, mogłabyś wiele dobrego zrobić w ten sposób, a tak czujesz, że zakopujesz swój talent...

Dlatego odchodzą?

 - Nie chciałabym, aby wysnuć z tego wniosek, że zakonnice odchodzą, bo nie mogły studiować albo zostały zmuszone do pracy w kuchni, której nie znoszą. Łatwo wówczas odpowiedzieć - przecież wybrały życie we wspólnocie, życie pełne poświęceń, a teraz narzekają. Nie w tym rzecz. Każda z moich bohaterek była głęboko wierząca, każda zastanawiała się, czy zostając w klasztorze i posłusznie wypełniając wolę przełożonej, będzie bliżej Boga i wartości, o których mówił Chrystus czy też nie. To ogromny dylemat, ogromny konflikt sumienia.

Wówczas część sióstr decyduje się odejść. Odchodzą w zupełną pustkę, w nieznane. Młode zakonnice jeszcze mają jakiś kontakt z rodziną, mogą liczyć na jej wsparcie, ale te starsze? Ich rodzina często już nie żyje, majątek został przepisany na rodzeństwo, które niekoniecznie chce się nim dzielić. Księża zawsze mają odłożone pieniądze. One nie mają nic. Często tylko t-shirt, majtki i buty, więc nawet spódnicę muszą pożyczyć. Mieszkanie? Gdzie, jeśli rodzina nie chce ich przyjąć? Zasiłek dla bezrobotnych? Jak się o niego starać, jeśli nie mają meldunku, bo poprzednio były zameldowane w klasztorze? Praca? W małej miejscowości, z której pochodzą, nie ma pracy. Pomoc? Od kogo, jeśli nie ma się przyjaciół, bo w klasztorze nie można było utrzymywać kontaktów ze światem zewnętrznym? Żeby odejść, naprawdę trzeba odwagi.

Co czeka te, które ją znalazły?

- Odejścia to w zakonach temat tabu. Siostry opowiadały, że miały odejść przed świtem, czasem przez furtkę do wyrzucania śmieci, a nie przez główną bramę. Zdarzają się zakony, które pomagają odchodzącym, ale w wielu zgromadzeniach jest tak, jak opowiadały moje bohaterki. Potem, przy śniadaniu siostra przełożona stawała przy pulpicie i mówiła: Bóg dał. Bóg wziął. Dzisiaj odeszła od nas siostra taka i taka, proszę jeść dalej. Ze współsiostrami, z którymi często spędziły wiele lat, nie mogą się nawet pożegnać. Zdarzają się zakony, które pomagają odchodzącym siostrom znaleźć mieszkanie i pracę, ale nie jest to żadna reguła. Znów wszystko zależy od woli przełożonej. Jedna z sióstr opowiadała mi, że po 22 latach służby dostała 200 złotych na odchodne. I to była cała pomoc zgromadzenia.

A co je czeka poza murami klasztoru?

- Wiele byłych sióstr nie mówi o tym, że były w zakonie, bo obawiają się, że nie zostałyby zrozumiane. Nie chcą wysłuchiwać, że decyzja o wstąpieniu do klasztoru to głupota, klasztorne zasady są bez sensu, a one pewnie odeszły bo przespały się z księdzem. I że coś musi być z nimi nie tak, skoro uciekły od tych dobrych, wspaniałych, uśmiechniętych zakonnic. To jest tak odległe, od tego co przeżywały, że nie dziwię się, że one nie czują się zrozumiane.

Byli księża i zakonnicy zakładają stowarzyszenia. Dlaczego kobiety tego nie robią?

 - W Australii organizacje kobiece zaczęły pomagać byłym zakonnicom. Uważają, że Kościół powinien po chrześcijańsku wesprzeć odchodzące zakonnice, ponieważ te przez wiele lat pracowały na jego rzecz bez wynagrodzenia, a po wyjściu z zakonu żyją w biedzie. Postulują, aby Kościół miał specjalny fundusz pomocy na ten cel.

Ale Australia to nie Polska...

 - Moje bohaterki mówiły mi, że przez lata były oduczane myślenia i formułowania własnego zdania. W zakonie dowiedziały się, że samodzielność i podejmowanie decyzji jest czymś nie na miejscu. To przełożona decyduje, ile razy w tym miesiącu mogą umyć głowę, a ile razy się wykąpać i czy mogą wziąć podpaskę. Wiele z nich też usłyszało, że nie powinno z nikim rozmawiać o tym, co przeżyły w zakonie. Wiele lat zajęło im posklejanie się i odbudowanie swojego życia.

Taka organizacja jest potrzebna. Moje bohaterki często pytały mnie: Jak jest w innych zakonach, co zrobiły inne dziewczyny, czemu odeszły, jak sobie radzą, czy tylko mnie nie wyszło, może to ze mną coś było nie tak?

Rozmawiamy o reżimie, o pracy ponad siły, a może życie zakonnicy po prostu nie pasuje do ambicji współczesnej kobiety?

 - Kiedy w XIX wieku zakony czynne dopiero powstawały, był to czas, gdy kobiety nie mogły samodzielnie decydować o swoim życiu. Robił to za nie mąż, ojciec albo brat. Kościół najchętniej widział zakonnice za klauzurą, bez możliwości wychodzenia na zewnątrz. Przez długi czas zwlekał z uznaniem zgromadzeń czynnych, gdzie kobiety brały sprawy w swoje ręce, bo chciały odpowiedzieć na potrzeby epoki - pomóc chorym, biednym, opuszczonym. Taka niezależność kobiet była groźna. Dlatego zgromadzenia czynne zakładały ówczesne feministki. A dzisiaj czasy się zmieniły. Coraz mniej dziewczyn chce pójść do klasztoru..

Siostry za granicą mówią, że dziś kobiety mają tyle możliwości, że zakony przestają być dla nich atrakcyjne. Na Zachodzie liczba sióstr spadła o połowę. W Polsce, mimo dużej siły Kościoła katolickiego, może stać się to samo.

Myślisz czasem, że to, jak traktuje się zakonnice, to efekt stosunku Kościoła katolickiego do kobiet w ogóle?

 - Kościół nigdy nie patrzył przychylnie na rozwój i emancypację kobiet. Kiedyś nie chciał, żeby dziewczynki chodziły do szkoły elementarnej, bo przecież jeśli przestaną być analfabetkami, to będą mogły czytać romanse i pisać listy miłosne. Biskupom przez lata nie mieściło się w głowie, że kobiety mogą mieć prawa wyborcze. Krytykowali fakt, że zakonnice - kobiety, chodzą same do chorych i że pomagają "upadłym" dziewczynom. Mało tego, jeśli kobieta podchodziła do ołtarza w celu innym niż komunia, popełniała według Kościoła grzech ciężki. Jeszcze w 1970 roku Watykan wydał instrukcję zabraniającą dziewczętom, mężatkom i zakonnicom posługiwać kapłanowi przy ołtarzu zarówno w kościołach, jak i w domach czy klasztorach . Nie wolno im też było podczas mszy czytać Pisma Świętego. Do dziś posługa lektora jest zarezerwowana dla mężczyzn.

Kobieta w ogóle, a zakonnica szczególnie, ma najniższą pozycję w Kościele. Na Soborze Watykańskim II w obradach, które zmieniły życie zakonów, nie uczestniczyła żadna kobieta, a zakonnice stanowiły wtedy 80 proc. całej społeczności zakonnej. Do dziś jest ich o wiele więcej niż księży i braci, a w polskim Episkopacie nie ma nawet łazienek dla kobiet.

Co tracimy na tej izolacji zakonnic?

 - Jest bardzo dużo możliwości realizacji dla sióstr, ale nie w Polsce. Na Zachodzie siostry wygłaszają kazania, zajmują się pomocą socjalną, nawet angażują w politykę. Poparły Obama Care, czyli bezpłatną opiekę medyczną dla najuboższych - wbrew biskupom, którzy potępiali ten projekt, bo obawiali się, że będzie tam możliwość refundacji antykoncepcji.

Zakonnice popierające antykoncepcję . Brzmi to co najmniej dziwnie.

 - Siostry po prostu uważają, że czasem po prostu nie ma innego wyjścia. Są w stanie zrozumieć osoby, która stosują antykoncepcję, rozwodzą się czy są w związkach homoseksualnych. Są otwarte na rozumienie bliźnich i uważają, że poglądy Kościoła w tych sprawach są archaiczne. Nie potępiają nawet kobiet decydujących się na aborcję. No ale też nie cieszą się poparciem Watykanu. Co jakiś czas papież wysyła do nich kogoś na kontrolę.

Wyobrażasz sobie w Polsce zbuntowaną zakonnicę?

 - To są dwa światy. Na Zachodzie zakonnice walczą o prawa kobiet, w Polsce ich głosu nie słychać. Ale wyobrażam sobie. Moje bohaterki były takimi zbuntowanymi zakonnicami, część z nich walczyła o swoje zgromadzenia, chciała je zmienić. Z ich pozycji jednak nie dało się ruszyć z posad tak ogromnej bryły, jaką jest Kościół katolicki.

 

Kontakt z autorką książki: martaabramowicz.pl

 


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy