Eric-Emmanuel Schmitt: Warto być sobą

O kobiecości, która nie sprowadza się do bycia matką i żoną, o prawdziwej wolności i o tym, że zawsze warto być sobą opowiada Eric-Emmanuel Schmitt autor "Kobiety w lustrze".

Eric-Emmanuel Schmitt
Eric-Emmanuel SchmittAFP

Izabela Grelowska, INTERIA.PL: Bohaterki pańskiej ostatniej książki "Kobieta w lustrze" to kobiety, które nie godzą się z rolą żon i matek. Dlaczego, bez względu na epokę, takie kobiety są piętnowane przez społeczeństwo?

Eric-Emmanuel Schmitt: - W tej książce chciałem pokazać, że przeznaczeniem kobiety nie jest tylko rola żony czy matki. Kobieta może mieć inne aspiracje oraz inne drogi samorealizacji. Uważam, że prawie we wszystkich społeczeństwach sprowadza się kobietę tylko do funkcji - powiedziałbym - kopulacyjnej lub rozrodczej.

Zatem, w tej powieści nie ma wcale negacji idei małżeństwa czy macierzyństwa, jest tylko myśl, że być może istnieją inne możliwości wyrażenia kobiecości. Faktycznie, te trzy kobiety odrzucą rolę narzuconą przez innych oraz rozbiją lustro, w którym zamknęło je społeczeństwo, rozpoczynając proces poznawania samych siebie.

Wszystkie te bohaterki są buntowniczkami, ale ten bunt przebiega łagodnie, bez agresji. Czy to właściwa droga postępowania czy przyczyna niepowodzenia?

- Te kobiety nie są buntowniczkami z natury, są buntowniczkami z konieczności. Oznacza to, że mają łagodne usposobienie, są uczuciowe, otwarte na innych, szlachetne. Pragną, najprościej rzecz ujmując, przeżyć życie po swojemu, wbrew oczekiwaniom innych, co zmusza je do buntu przeciwko społeczeństwu. To prawda, dla dwóch z nich zakończy się to porażką, ale dla trzeciej nie. To jest tak, jakby współczesna kobieta korzystała z walki swoich poprzedniczek. Moim zdaniem, źródłem niepowodzenia nie są one same, przyczyna niepowodzenia pochodzi ze społeczeństwa, które zawsze jest dużo silniejsze, potężniejsze i brutalniejsze niż jednostka.

Za poszukiwanie swojej własnej tożsamości wszystkie bohaterki płacą bardzo wysoką cenę. Czy warto?

- O tak, sądzę, że warto być sobą. W życiu musimy cierpieć. I dobrze by było, gdyby uzasadnieniem cierpienia była cena, jaką płacimy za bycie w zgodzie z samym sobą. Nikt bowiem nie uniknie śmierci ani wrogości innych, nikt też nie uniknie pułapki zastawianej przez społeczeństwo. Warto być wolnym - jak mawiali klasycy - nawet z więziennym łańcuchem u nogi. A można czuć się wewnętrznie wolnym człowiekiem, jeśli tylko pozostaje się w zgodzie z samym sobą.

Te bohaterki nigdy się nie spotkały, ale w jakiś sposób korespondują ze sobą. Czy znalezienie modelu postępowania, rodzaju "siostrzanej duszy" jest wyjściem z sytuacji, które pan proponuje?

- Nie jestem dawcą rozwiązań, wolę raczej nakreślać ścieżki i sądzę, że głównym celem tej książki jest pokazanie losów trzech bohaterek oraz ukazanie, w jaki sposób każda kobieta może uciec przed swoją epoką. Sądzę, że ostatecznie to czytelnik skorzysta z historii ich życia, które mu uświadomią, że każda epoka dziejowa zamyka nas i determinuje, jednocześnie udostępniając nam środki komunikacji ułatwiające porozumienie. Za każdym razem ta terminologia, początkowo użyteczna, wkrótce okazuje się niewystarczająca. W epoce renesansu tym narzędziem komunikacyjnym była religia (dla Anne de Bruges), w epoce Zygmunta Freuda - psychologia, dziś jest to chemia.

Za każdym razem społeczeństwo dostarcza nam klucz ułatwiający zrozumienie tego, co się wokół nas dzieje, a następnie tym samym kluczem zamyka nas wewnątrz określonego systemu. W istocie, to porównanie różnych epok oraz ich relatywizacja pokazuje, czy uzyskaliśmy prawdziwą wolność. Trzecia ostatnia bohaterka Anny Lee (gwiazda Hollywood) poradzi sobie, ponieważ znając życie pozostałych dwóch kobiet, zyska dystans, a dzięki temu wolność.

Jest taki obraz w książce, kiedy jedna z drugoplanowych postaci przegląda się w lustrze i widzi paskudny liszaj na swojej twarzy. Czy to oznacza, że to społeczeństwo powinno lepiej się sobie przyjrzeć, że być może jest coś nie w porządku właśnie ze społeczeństwem, a nie z kobietami, które się w tym lustrze przeglądają?

- Tak, dla mnie powieść jest autentycznym lustrem, które można postawić przed społeczeństwem, żeby w nim zobaczyć jego odbicie. Zresztą we wszystkich epokach powieść traktowana była przez pisarzy jako lustro, jako narzędzie umożliwiające analizę, badanie oraz zrozumienie społecznych mechanizmów. Myślę, że na tym polega rola literatury.

Jednocześnie, temat lustra ma w książce jeszcze inną symbolikę: lustro jest tym, co zamyka i więzi. Dlatego, kobieta przeglądająca się w lustrze nie stara się zobaczyć tego, co naprawdę widzi, ale patrzy na siebie oczami innych. Znaczy to, że zastanawia się, czy jej obraz zgodny jest z oczekiwaniami innych ludzi oraz wymaganiami społeczeństwa, czy jej uroda odpowiada aktualnym kryteriom, czy jest wystarczająco młoda jak na obowiązujące wzorce, czy jest kobietą na miarę własnej epoki. Zatem te chwile, w których kobiety przeglądają się w lustrze, a które powinny być momentami intymności, przeradzają się w momenty osądu innych i są aktem przemocy, jakiego społeczeństwo dokonuje na kobiecie. Moje trzy bohaterki odważą się na rozbicie lustra i zdecydują się na wyjście z więzienia, to znaczy ze społecznych uwarunkowań kobiecości, po to, żeby autonomicznie zaplanować swoje życie i przeżyć je po swojemu.

Rozmawiała Izabela Grelowska

Tłumaczenie Joanna Wilkońska

Schmitt: Kobiety w jego lustrzeINTERIA.PL
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas