Godzić się z tobą to rozkosz
W każdym małżeństwie zdarzają się kłótnie i ciche dni, u nas także. Tyle że ja byłam zawzięta i nie zamierzałam przepraszać.
Jak tylko weszłam do domu, potknęłam się o buty Mikołaja. Ponieważ miałam w rękach siaty z Biedronki, mało się nie zabiłam. Już otworzyłam usta, żeby rzucić jakiś niemiły tekst, kiedy przypomniałam sobie, że nie mogę. Bo przecież byliśmy pokłóceni i nie rozmawialiśmy ze sobą od tygodnia. Zacisnęłam więc usta, rozebrałam się i poszłam do kuchni.
Tutaj moja wściekłość tylko wzrosła. W zlewie panoszył się stos nieumytych naczyń, na stole pełno okruszków. Już chciałam przetrzeć blaty, kiedy mnie otrzeźwiło. "Sam nabrudził, niech sam sprząta", uznałam. Pochowałam zakupy do lodówki i odgrzałam tylko dla siebie dwa kupne krokiety (w ramach protestu także nie gotowałam). Usiadłam z talerzem przy kuchennym stole. Zapach jedzenia zwabił małżonka.
- Bry - burknął. Kiwnęłam tylko na powitanie głową, bo gorący kawałek naleśnikowego ciasta blokował mi usta.
- Znowu nie ma obiadu? - Mikołaj rozejrzał się po kuchni rozczarowany. Wzruszyłam ramionami i odstawiłam brudny talerzyk do zlewu. Po chwili namysłu puściłam wodę i umyłam naczynie. I widelec. Jeden. Osuszyłam ręce i odwróciłam się na pięcie. Poszłam do siebie, znaczy do sypialni na górze. Mikołaj potrzaskał drzwiczkami lodówki, a potem usłyszałam głośno grający telewizor.
Sięgnęłam po telefon i wybrałam numer córki. Studiowała na pierwszym roku i odkąd wyjechała na uczelnię, nie umiałam się odnaleźć w pustym domu.
- Co tam, mamuś, słychać? - spytała Aga wesołym głosem.
- Nic ciekawego - mój zabrzmiał grobowo. - Nie dogadujemy się z ojcem...
- A co się stało? - zaniepokoiła się. No więc się wyżaliłam. Agnieszka słuchała w milczeniu. Po pięciu minutach rozłączyłam się, ale humoru wcale nie miałam lepszego. Owszem, wygadałam się, ale niepotrzebnie zadręczałam Agę swoimi problemami... Przed oczami znowu stanęły mi ostatnie tygodnie, a wręcz miesiące. Tak dokładnie to nawet nie wiem, o co nam z Mikołajem poszło... Po wyjeździe Agnieszki na studia zaczęliśmy się od siebie oddalać. W domu pusto, tematów do rozmów coraz mniej, wspólnych zajęć także. Do jesieni łączyła nas działka, ale zimą to i tej rozrywki nam zabrakło. To wtedy Mikołaj zaczął wychodzić wieczorami. Raz jeden kolega zaprosił go na piwo, raz drugi. Potem wymyślili bilard. "Na stare lata zachciało im się wychodzić z domu", wzdychałam, ale nie protestowałam.
Dopiero po kilku, a może kilkunastu wieczorach, które samotnie spędziłam w domu, zaczęłam się buntować.
- Nigdzie nie pójdziesz! - stanęłam pewnego razu w progu, kiedy mąż sznurował buty.
- Znaczy pójdziesz, ale tylko ze mną - uściśliłam.
- Idę do Andrzeja do garażu, ma jakiś problem z silnikiem - Mikołaj spojrzał rozbawiony, a mnie zrobiło się głupio. Ale nie dałam tego po sobie poznać.
- Dzisiaj silnik, ale wcześniej piwo, karty, bilard! Ciągle ciebie nosi! W domu byś posiedział w końcu! - uniosłam się. - Pomógł mi od czasu do czasu! Bo żadnego pożytku z ciebie nie ma! Albo śpisz, albo brudzisz. Na mnie w ogóle nie zwracasz uwagi, no chyba że trzeba ci spodnie wyprać albo koszulę wyprasować. Do niczego żona ci nie jest potrzebna... - dodałam z goryczą.
- Czepiasz się! - Mikołaj zazgrzytał zębami. - Ostatnio ciągle narzekasz! Ani jednego dobrego słowa od ciebie nie słyszę, same skargi i zażalenia. Klimakterium masz czy co?
Aż mnie zatkało od tej jego bezczelności! Od razu w oczach stanęły mi łzy.
- A idź sobie w cholerę! - warknęłam i odwróciłam się na pięcie. Cały wieczór przepłakałam za to "klimakterium". Boże, jaka się poczułam stara! Mikołaj wrócił wtedy po 20.00. Też obrażony. Żadne z nas nie wyciągnęło ręki do zgody. Popołudnia spędzaliśmy osobno - ja na górze domu, on na dole. Do sypialni przychodził tylko na noc. Odwracał się do mnie plecami i zasypiał. Owszem, ciążyło mi to nasze milczenie, ale byłam zawzięta. Ten wieczór zaczął się podobnie.
Siedziałam już na łóżku w koszuli nocnej i kremowałam sobie ręce, kiedy wszedł Mikołaj. Już od progu poczułam silny zapach wody kolońskiej, mojej ulubionej, mąż dobrze o tym wiedział. Zdusiłam uśmiech, który zabłąkał się na moich ustach. Zerknęłam tylko kątem oka - dostrzegłam nowiutką piżamę, którą Aga podarowała ojcu na święta. Do tej pory nienoszoną. "Oho, będzie przepraszał", zrozumiałam, ale położyłam się do łóżka. Wyłączyłam lampkę i przykryłam się kołdrą. Mikołaj też się położył. Słyszałam tylko jego oddech.
- Halina, śpisz? - wyszeptał wreszcie. Nie odpowiedziałam. Poczułam dłoń męża na swoich plecach, pogładził je.
- Przepraszam za wszystko, wiesz? Zachowywałem się jak burak. Jak cham i prostak, dużo rzeczy powiedziałem zupełnie niepotrzebnie...
- A skąd u ciebie nagle taka mądrość i samokrytyka? - zadrwiłam, ale głos mi drżał ze wzruszenia.
- Agnieszka do mnie dzwoniła i nawkładała do głowy różnych takich mądrości - tłumaczył przejęty.
- Halinka, ja niewiele do tej pory rozumiałem... Wszystko się zmieni, zobaczysz! Jutro pójdziemy do kina, razem! Mnóstwo rzeczy będziemy robić razem - obiecywał, a ja poczułam, że coraz mniej potrafię skupić się na jego słowach...
Mężowska dłoń była bowiem coraz cieplejsza i przesuwała się z pleców coraz niżej. Zachęcona delikatną pieszczotą odwróciłam się twarzą do męża. Odszukałam jego ust, pocałowałam go.
- Ja też cię przepraszam. Potrafię być okropna... - powiedziałam.
- Ale ogólnie milusia z ciebie babeczka - uśmiechnął się Mikołaj pod nosem i wsunął dłoń pod moją koszulkę. Cichutko jęknęłam, a potem oddałam się rozkoszy. Pomogłam mężowi zdjąć tę jego odświętną piżamę, gładziłam jego nagi, wciąż jeszcze męski tors. Ocierałam się o niego, muskałam swoimi piersiami. W końcu Mikołaj nie wytrzymał. Mocno wtulił się we mnie i oddaliśmy się rozkoszy... Później leżeliśmy przytuleni.
- Jak na czterdziestodwulatkę jesteś nad wyraz żywotna - powiedział mąż z podziwem.
- Za to "klimakterium" będę się smażył w piekle!
- Żebyś wiedział, paskudniku - poklepałam go lekko po brzuchu. "Dobrze, że potrafimy się jeszcze śmiać ze swych słabości", uznałam.
Halina
Imiona bohaterów zostały zmienione.