Reklama

Hazard zabrał nam wszystko

Mój mąż prawie co wieczór wychodził na biznesowe spotkania ze swoimi klientami.

Maciek! Jeśli jeszcze raz zobaczę was z kartami w ręku, to możecie sobie szukać innego domu! - powiedziałam mocno zdenerwowana na zakończenie awantury, którą zrobiłam pewnego wieczoru moim nastoletnim synom, Tomkowi i Maćkowi. Obaj chłopcy patrzyli na mnie z osłupieniem. Do tej pory prawie nigdy nie podnosiłam na nich głosu.

- Mamo, uspokój się - łagodził młodszy Maciek. - Co myśmy takiego zrobili?

- To tylko pasjans! - dodał Tomek. Ja jednak długo nie mogłam dojść do siebie. Patrząc na rozłożone na stole kiery, piki i trefle, przypominałam sobie najgorsze chwile mojego życia. Chłopcy byli wtedy zbyt mali, żeby coś zapamiętać z tych dramatycznych dni. Dałabym wszystko, aby nigdy się o tym wszystkim nie dowiedzieli. Ani tym bardziej nie przeżyli podobnej historii...

Reklama

Moje małżeństwo z Januszem zapowiadało się na bardzo szczęśliwy związek. Szybko jednak na naszym niebie zaczęły pojawiać się ciemne chmury. Wciąż brakowało nam pieniędzy, a ambitny Janusz nie mógł się z tym pogodzić. Ciągłe braki w kasie bardzo źle wpływały na nasz związek. Poza tym byłam w ciąży i niebawem miał się urodzić nasz pierwszy syn. Marzyłam o tym, żeby stał się jakiś cud. Nie wiedziałam, że moje życzenie miało się wkrótce spełnić.

- Zrzucaj ten fartuch, Joasiu! - krzyknął Janusz, wpadając do mieszkania. - Ubierz się w coś ładnego. Zapraszam cię do restauracji. I nie patrz tak na mnie! Jestem całkiem zdrowy i na dodatek szczęśliwy.

- Wygrałeś w totolotka? Dostałeś spadek? - wypytywałam.

- Koniec naszych kłopotów, kochanie - oświadczył. - Spotkałem kolegę ze studiów, Rafała, może go pamiętasz... Zajmuje się sprowadzaniem z zagranicy samochodów, remontuje je i sprzedaje. Zarabia na tym kupę forsy.

- To świetnie, ale co my mamy z tym wspólnego? - zdziwiłam się.

- Czekaj, nie przerywaj - szybko wtrącił Janusz. - Krótko mówiąc, zaproponował mi, żebym wszedł z nim do spółki. Czy to nie fantastyczne? Taki traf!

Oczywiście, cieszyłam się razem z nim. Zwłaszcza że od początku wszystko układało się świetnie. Janusz rzucił sięw wir interesów i zarabiał coraz więcej pieniędzy. Nie tylko wystarczało nam na wszystkie wydatki, ale nawet mogliśmy zmienić mieszkanie na znacznie większe. Zdecydowaliśmy się na drugie dziecko. Były jednak i minusy takiej sytuacji.

- Znowu wychodzisz? - coraz częściej zadawałam mężowi to pytanie. - Prawie cię nie widuję.

- Wiesz, że nie mogę wszystkiego załatwiać w biurze - odpowiadał. - Z klientami spotykam się w restauracjach. W ten sposób robi się najlepsze interesy.

- Nie wmówisz mi, że tylko rozmawiacie.

- No nie, klientowi trzeba też dostarczyć trochę rozrywki - Janusz uśmiechnął się pod nosem.

- Mam nadzieję, że nie zadajesz się z jakimiś lafiryndami - podniosłam głos.

- Moja mała zazdrośnica - rozczulił się i pocałował mnie w czoło. - Oczywiście, że nie! Miałem na myśli męskie rozrywki. Wiesz, silne emocje. Trochę ruletki, czasem mały poker. To znacznie bardziej ekscytujące niż panienki.

"Bogu dzięki, że to tylko to", pomyślałam, gdy wyszedł. Pewnego sobotniego poranka odwiedziła mnie Iwona, żona wspólnika mojego męża. Zagadałyśmy się jak zwykle o dzieciach, domowej nudzie i mężach.

- Wiesz, ten twój Janusz to facet o stalowych nerwach - powiedziała nagle Iwona, odstawiając filiżankę. - Nie każdy potrafiłby się tak zachować, gdyby przegrał pięćdziesiąt tysięcy.

Zakrztusiłam się gorącym napojem.

- O... czym... ty mówisz? - wybąkałam z trudem. - W co przegrał, kiedy?

- No wczoraj, w kasynie - tłumaczyła Iwona. - Byłam tam wczoraj z nimi, bo wiesz, Rafał uważa, że od czasu do czasu powinnam się przewietrzyć, no i pokazać gdzieś nowe ciuchy... Grali w ruletkę z tym ich nowym klientem - opowiadała. - Wszyscy byliśmy trochę wstawieni, a Januszowi na początku bardzo dobrze szło. Wygrał kupę kasy. Potem szczęście się od niego odwróciło, ale twierdził, że musi się odegrać. Przegrywał i przegrywał, aż w końcu został bez grosza.

- Rany boskie - jęknęłam tylko.

- Dobrze to przyjął. Zażartował, że od tej pory będzie grywał wyłącznie w karty, bo tam wszystko zależy od talentu, a nie szczęścia.

- Już moja głowa w tym, żeby nigdy więcej nie tknął kart - odpowiedziałam jej stanowczo. Niestety, nawet awantura zakończona płaczem, którą urządziłam Januszowi jeszcze tego samego wieczoru, nie skłoniła go do zaniechania jego wypraw do kasyna ani partyjek pokera ze znajomymi.

- W porządku, zachowałem się głupio, ale teraz już będę mądrzejszy - powiedział. - Nigdy nie będę grał o duże stawki i wstanę od stołu w odpowiednim momencie. W końcu wciąż mamy pieniądze.

Wbrew złym przeczuciom starałam się wierzyć w zdrowy rozsądek mojego męża. Niestety, to był kolejny błąd.

- Słuchaj, dzwonił Rafał - przywitałam go kiedyś w progu. - Mówił, że szuka cię od trzech dni, a ten facet, któremu miałeś dostarczyć opla, jest już naprawdę zły.

- Dobra, pogadam z nim - odpowiedział Janusz. - Byłem ostatnio trochę zajęty.

Zamknął się w pokoju i zadzwonił do wspólnika. Rozmawiał nim jakoś cicho, jakby nie chciał, abym przypadkiem coś usłyszała. Z bijącym sercem stanęłam pod drzwiami.

- Daj spokój stary - tłumaczył się zmieszanym głosem. - No tak, tak... Wszystko nadrobię. Będzie w porządku, daję słowo. A przy okazji, nie pożyczyłbyś mi trochę forsy? Kroi się świetny interes. Zwariowałeś? Oczywiście, że nie. Z karcianym długami poradzę sobie sam. Nie, to nie! - krzyknął głośniej i rzucił słuchawką. Z pokoju wyszedł wyraźnie wściekły.

- Co się stało? - zapytałam zaniepokojona tym, co usłyszałam. Okazało się, że Rafał groził mu, że rozwiąże z nim współpracę. - Jak pech, to na całego - zakończył smętnie mąż. Byłam oszołomiona astronomiczną sumą jego długów. Nie załamałam się jednak. Dla mnie najważniejsze było to, że Janusz zrozumiał swój błąd. Wiedziałam, że od tej pory całe nasze życie musi ulec zmianie. Sprzedaliśmy mieszkanie i przeprowadziliśmy się z dziećmi do mniejszego. Spłacaliśmy długi. Janusz znalazł nową pracę. Został sprzedawcą samochodów w salonie. "Przynajmniej nie będzie musiał ciągle włóczyć się po lokalach", cieszyłam się w duchu. "No i nie będzie miał czego przegrywać". Niestety, czas pokazał, jak bardzo się myliłam. Po paru miesiącach spokojnego życia zauważyłam, że na koncie jest mniej pieniędzy.

- Janusz, czy miałeś ostatnio jakieś większe wydatki? - spytałam go jeszcze tego samego wieczoru.

- Nie, a co? - odpowiedział spokojnie.

- Bo rachunki nie zgadzają mi się z wyciągiem z konta - wytłumaczyłam. - Brakuje sporej sumy.

- Musiałaś się pomylić - stwierdził. - Albo ktoś nas okradł. Sprawdź w banku, takie rzeczy się przecież zdarzają.

Oczywiście zrobiłam to następnego ranka. Okazało się, że to Janusz wypłacał te pieniądze. Nie pomagały ani prośby, ani groźby. On był jak w transie. Powtarzał tylko, że wkrótce będziemy bogaci i wszystko się ułoży.

- Ale ja nie chcę takiego bogactwa, rozumiesz?! - krzyczałam do niego. Po takich awanturach znikał z reguły na kilka dni jak alkoholik, który wpada w ciąg. Do kasyna nie chcieli go już wpuszczać, więc grał gdzie się dało. Od znajomych dowiadywałam się o spelunkach, w jakich spędzał nie tylko wieczory, ale całe dnie. Gdy wracał do domu, był blady, nieogolony, a oczy błyszczały mu z podniecenia. W końcu zrozumiałam, że nie mam się co łudzić. Janusz nie zrezygnuje z hazardu, dopóki ma w kieszeni choćby złotówkę. Musiałam go porzucić, aby ratować siebie i dzieci przed nim i jego chorobą. Rozwiedliśmy się. Gdy przeprowadziłam się z synami do rodziców, myślałam, że nigdy mu nie wybaczę. Kilka miesięcy później zadzwoniła moja teściowa.

- Joasiu, stało się coś strasznego - rozpłakała się w słuchawkę. - Boję się, że on sobie coś zrobi. Błagam cię, porozmawiaj z nim. Pomóż mu - słyszałam, jak głos się jej łamie. Nie potrafiłam odmówić. Poza tym Janusz był przecież ojcem Maćka i Tomka. Kiedy stanęłam w progu naszego dawnego mieszkania, łzy stanęły mi w oczach. Wychudły Janusz, który wyglądał jak strzęp człowieka, siedział na podłodze w całkowicie pustym mieszkaniu.

- Dziś mają mnie eksmitować - powiedział cicho. - Nie wiem, co mam ze sobą zrobić. Nie mam już po co żyć. Joasiu, przegrałem wszystko: rodzinę, przyjaciół i... ciebie - spuścił głowę i załkał. Patrząc na niego zrozumiałam, że dopiero teraz naprawdę zapragnął się zmienić. Wiedziałam też, że choć to będzie bardzo trudne, muszę dać mu jeszcze jedną szansę. Zgodziłam się też, żeby zamieszkał z nami, u moich rodziców. Przed przeprowadzką postawiłam mu warunki - oddzielne konta w banku i żadnych kart w domu, nawet Czarnego Piotrusia. Bałam się, że nawet takie drobiazgi mogą sprawić, że znów zacznie grać. Janusz zaczął chodzić na terapię, to był też jeden z warunków, jakie mu postawiłam zanim zgodziłam się znów z nim być. Chodził wytrwale na spotkania, bo wiedział, że jeżeli złamie umowę, zostawię go. Czasem sobie myślę, że mimo upływu lat wspomnienie tamtych dni będzie mnie prześladować do końca życia. I dlatego wpadłam w taką furię na widok "niewinnego" pasjansa, którego stawiali moi synowie.

Joanna J., 37 lat

Z życia wzięte
Dowiedz się więcej na temat: hazard | gry | nałóg
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy