Reklama

Pretensji nie mam żadnych

- Czasem myślę, że ja już wszystko przeżyłam. Wszystkiego dotknęłam. Jestem spełniona i w bólu, i w radości - mówi Barbara Brylska, aktorka.

Niedawno dostała do przeczytania dwa nowe scenariusze. Leżą na półce, tuż przy łóżku. - Żadnego nie przyjmę - mówi krótko. I dodaje: - Zdjęcia do jednego z nich mają zacząć się pod koniec lipca, a przecież latem siedzę na wsi. Do drugiego jeszcze nie zajrzałam, bo nawet nie napisali, kogo mam zagrać. Do szału może człowieka doprowadzić taki brak profesjonalizmu.

Wydaje się trochę kapryśna, ale jakby tego nieświadoma. Z wdziękiem i naturalnością opowiada o tym, jak producenci wysyłają jej pod Wyszków (to tutaj jest domek letniskowy, w którym spędza czas od kwietnia do października) kurierem teksty z Moskwy czy Londynu. Z taką samą lekkością, jakby mimochodem, wspomina ostatnią wizytę ekipy filmowej, która przyjechała na tzw. przymiarki. - Trudno, żebym to ja się do nich wybrała - mówi. Kilka razy powtarza: "Nikt mnie nigdy do niczego nie zmusił, a im jestem starsza, tym bardziej takie moje cechy jak upór i niezależność stają się wyraziste".

Reklama

To, co było przeznaczeniem, a może i przypadkiem

Mogło być tak. Basia Brylska (córka Felicji Pietrzakówny i Zenona Brylskiego) dorasta w Łodzi. Ma 17 lat, kiedy pierwszy raz widzi Jana Borowca, swojego przyszłego męża. Wraca właśnie pociągiem z klasowej wycieczki do Krakowa. Patrzą na siebie, ale nie zamieniają ani słowa. On po kilku tygodniach poszukiwań odnajduje tajemniczą nieznajomą. Zaczynają się spotykać, szybko w sobie zakochują. Rok później ona zdaje na Akademię Sztuk Pięknych, on na matematykę. Pobierają się, rodzą im się dzieci. Żyją długo i szczęśliwie.

Było jednak tak. W klasie maturalnej Basia gra w szkolnym przedstawieniu. Wypada świetnie, nauczyciele odradzają jej studia plastyczne i namawiają do zdawania na wydział aktorski. Nie chce ich słuchać, wtedy pani dyrektor ucieka się do podstępu. Wystawia Basi dużo lepszą opinię do szkoły aktorskiej niż na ASP.

Studia aktorskie otworzyły Brylskiej drzwi do innego świata. Miała 22 lata, gdy dostała rolę Kamy w "Faraonie" Jerzego Kawalerowicza. Ten film sprawił, że Brylska z dnia na dzień stała się gwiazdą. Małżeństwo z Borowcem próby czasu i sławy nie przetrwało. Dzieci nie było. O pierwszym mężu mówi: - Wspaniały człowiek, ale dla mnie za spokojny.

Barbara Rybałtowska, przyjaciółka i autorka książki "Barbara Brylska w najtrudniejszej roli": - Basia zdobywała serca reżyserów, aktorów. Była znana i kochana. Ale dla niej ważna była przede wszystkim rodzina.

Pisarka wspomina czasy, kiedy się poznały. Początek lat 70. Wakacje w mazurskiej miejscowości Krzyże. Brylska grywa już w filmach regularnie. Niektórzy nazywają ją socjalistycznym skrzyżowaniem Brigitte Bardot z Catherine Deneuve. Kiedy aktorka przyjeżdża do Krzyży, jest już z nową miłością - Ludwikiem Kosmalem, przystojnym ginekologiem. Wczasowicze są zachwyceni obecnością gwiazdy. Ale ona tego nie dostrzega. Miła, ciepła, w ciągu dnia zamiast "bywać", zbiera grzyby i robi na drutach sweterek dla dziesięciomiesięcznej córeczki Rybałtowskiej. "Strasznie chciałabym mieć dziecko", wyznaje koleżance. Właśnie o tym marzyła. O szczęśliwym domu z dziećmi, z mężczyzną, który kocha i potrafi dać wsparcie. I tego jednego nie udało jej się osiągnąć.

To, co najbardziej boli

Dziennikarzom zwykle mówi: - Powiedziałam już wszystko.

Tak zresztą naprawdę myśli. Rozmowy i tak prędzej czy później zaczynają krążyć wokół jednego tematu - tragicznie zmarłej córki Basi.

Maj 1993 roku. Xawery Żuławski (syn Małgorzaty Braunek i Andrzeja Żuławskiego) i Barbara Kosmal (córka Barbary Brylskiej i Ludwika Kosmala) wracają do Warszawy fiatem 126 p. Chociaż droga jest prosta, chłopak traci panowanie nad kierownicą i powoduje wypadek. Dziewczyna ginie na miejscu. Ma niewiele ponad 20 lat.

Z jednej strony Brylska cieszy się, że w wywiadach pytają o córkę, bo kiedy o niej mówi, odżywają wspomnienia. Z drugiej strony, ile już widziała tych zawstydzonych twarzy, bo przecież nikt tak naprawdę nie wie, jak o "to" pytać. Zresztą jak o "tym" opowiadać, też w zasadzie nie wiadomo. Można więc tylko opisywać: ból tak ogromny, że zadziwiało to, że jeszcze można oddychać, tabletki, które stały się porannym i wieczornym rytuałem (do tej pory nie zaśnie bez proszków uspokajających), liczne książki o życiu pozagrobowym przynoszone przez znajomych (żadnego tytułu już nie pamięta).

Były jeszcze rozpaczliwe działania, by mimo wszystko być blisko córki. Kilka tygodni po pogrzebie Brylska dzwoni do reżysera filmu, w którym miała zagrać Basia: "Daj mi coś, choćby epizod". Dostaje rolę matki chłopaka Basi. Bardzo chciała pracować. - To była jedyna rzecz, która mogła mnie uratować - wspomina. Wtedy pierwszy raz walczyła o role. Słyszała: "Nie chcemy mieć na planie osoby w tak ciężkiej żałobie".

Dziś wiele wie o ludziach - jak nie potrafią wspierać, jakby bali się, że część bólu dotknie także ich. Ale o to nie ma żalu. Kiedyś też myślała, że po śmierci dziecka nie da się już żyć. Żal ma o co innego. O te telefony: "Walcz o odszkodowanie, dostaniesz pieniądze" i niezrozumienie, gdy sucho odpowiadała: "Tak, a ile kosztuje życie ukochanej córki?". Po maju 1993 roku pomyślała, że już niczego się nie boi. Inaczej - boi się tylko o syna. Przez trzy lata płakała od rana do wieczora. Ale któregoś dnia się obudziła i znów potrafiła czymś się zainteresować, kogoś pokochać, czegoś zapragnąć. - Nigdy nie pogodziłam się ze śmiercią Basi, ale właśnie przez to w jakiś sposób dotknęłam istoty człowieczeństwa.

To, co dziś czasem cieszy

Dom jest drewniany, raczej skromny. Za to otacza go piękny ogród. - Proszę spojrzeć na moje cudne irysy - Barbara Brylska pokazuje skalniak. - Trudno uwierzyć, że trzydzieści lat temu było tu pustkowie, sam piach. Krowy chodziły tędy do Bugu, żeby się napić - uśmiecha się.

Córeczka Basia miała pięć lat, kiedy aktorka zaczęła szukać dla siebie azylu, do którego mogłaby uciekać przed światem. - Ludwik padł na kolana i wybłagał, żebym kupiła ziemię na terenach łowieckich - wspomina Brylska. Nagle przerywa i wykrzykuje zaaferowana: - O proszę, znów tu jest! - pokazuje kota, który dostojnie przechadza się po płocie. - To Rudy, przychodzi od sąsiadów.

Twierdzi, że tutaj, w tym domu, jest jej najlepiej. Otoczona przyrodą czuje się spokojna, bezpieczna. Dzień toczy się leniwie. Rano kakao albo herbata. Potem pasjans, krzyżówki, wczesny obiad, strzyżenie trawy: - Teraz już mniej mam sił na prace fizyczne. Pomaga mi pani Tereska, no, ale nie będziemy zdradzać szczegółów moich dolegliwości - przerywa. - W końcu dziś wszystko ma być "cool".

Nie znosiła i nie znosi udawania, czarowania, mówienia o nieprawdziwych sukcesach. - Ja nie mam zamiaru oszukiwać. Bywałam w życiu szczęśliwa. Dziś szczęśliwa jestem rzadko. Samotność? Nie można jej pokochać, można się do niej tylko przyzwyczaić.

Ale jest przeciwniczką otaczania się ludźmi tak po prostu. Bezsensownych rozmów o niczym, nic nieznaczących telefonów. W przyjaźni zawsze była wymagająca. Kiedy nie dostawała tego samego, cierpiała. Opowiada o kilku przyjaciołach, z którymi zakończyła znajomość z powodu nielojalności. Czasem nawet nie tłumaczyła dlaczego. Przestawała dzwonić, nie odbierała telefonów. - Nie wiem, czy dziś jeszcze potrafię komuś zaufać - przyznaje.

To, co było takie proste

Biografia Barbary Brylskiej, napisana przez Rybałtowską w najtrudniejszym dla aktorki czasie, jednak nie jest smutna. To przede wszystkim historia kobiety, która wydaje się mieć wszystko. Daniel Olbrychski: "W szkole aktorskiej podkochiwał się w niej każdy chłopak, ja również". Małgorzata Braunek: "Zachwycała i onieśmielała urodą. Trudno było oderwać od niej wzrok". Ale ona jest nie tylko piękna. Przede wszystkim ma ogromny talent, szybko dostrzegają ją reżyserzy i producenci. Choć gra głównie amantki, w każdym filmie zaskakuje. Karierę robi również na Wschodzie. W Rosji do tej pory jest jedną z najpopularniejszych aktorek, symbolem Polski. Popularność w byłym ZSRR przyniósł jej film Eldara Riazanowa "Szczęśliwego Nowego Roku", w którym zagrała Nadię, główną bohaterkę.

Tak jak w Polsce nie można wyobrazić sobie świątecznej telewizji bez "Samych swoich", tak w Rosji wszyscy w Nowy Rok oglądają "Szczęśliwego Nowego Roku". Marcin Wojciechowski, dziennikarz "Gazety Wyborczej", napisał w jednym z artykułów: "Kiedyś w Czeczenii prawosławny duchowny, gdy dowiedział się, że jestem Polakiem, zapytał mnie: "A co słychać u Barbary Brylskiej?". Tylko to go interesowało". W kraju przez ostatnie lata grała niewiele. Kilka ról w serialach, m.in. w "Samym życiu", "Na dobre i złe". Właśnie powstaje film Krzysztofa Langa "Miłość na wybiegu", w którym Brylska zagrała znaczącą rolę. Mówi o tym bez ekscytacji. - Gdyby nie względy finansowe, może poszłabym na zasłużoną emeryturę?

To, o czym się nie myśli, a co jednak przychodzi

Pomysł na starość okazał się nierealny. Nie przeczyta tych wszystkich książek, bo ma kiepski wzrok, nie będzie bawić dziecka Basi, nie zaparzy ziółek ukochanemu mężczyźnie. Pamięta moment, w którym zaczęła myśleć o przemijaniu. To było wtedy - jak to nazywa - kiedy mężczyznom na jej widok na ulicy przestały odskakiwać głowy. - Gdy skończyłam trzydzieści lat, pomyślałam: "Spokojnie mam czas do czterdziestki". Po czterdziestce pocieszałam się: "Do pięćdziesiątki się nie martwię". Kiedy obchodziłam półwiecze, powiedziałam sobie: "Tak naprawdę to kobieta atrakcyjna jest do sześćdziesiątki". A potem już przestałam cokolwiek mówić - uśmiecha się. Ciągle interesują się nią mężczyźni. - Czy nie chciałabym się zakochać? - odpowiada pytaniem na pytanie. - Jasne, chciałabym, ale starych mężczyzn się brzydzę, a młodych wstydzę.

W miłości zawsze była oddana. Nie było rzeczy, której nie poświęciłaby dla mężczyzny. Pierwszy rok studiów, jest już oficjalną narzeczoną Jana Borowca. Któregoś dnia znajduje na stole zaadresowany do niego list od siostry, która pisała o wątpliwościach rodziny dotyczących ich związku. "Bo czy będziesz miał normalne życie z aktorką?", pytała tamta retorycznie. Brylska pod wpływem tego listu rzuciła szkołę. Nie pomogły zapewnienia narzeczonego, że wcale tego nie oczekuje. Dopiero trzy lata później znów zdała na studia.

Inny przykład. Jeszcze jako mężatka na planie westernu Konrada Petzolda "Białe wilki" poznaje Slobodana Dimitrijevicia, przystojnego aktora. Zakochują się w sobie do szaleństwa. On proponuje jej małżeństwo, ona myśli o rozwodzie. Despotyczny mężczyzna od razu zastrzega, że nie chce, by pracowała. Ona godzi się na to bez wahania. Romans jednak kończy się w dramatycznych, niezależnych od kochanków okolicznościach.

O drugim małżeństwie mówi: - W miłości nie można tylko dawać.

Rybałtowska: - Barbara była Ludwikowi tak oddana, tak w niego wpatrzona. Nie potrafił tego docenić.

O jego zdradach krążyły legendy. Chociaż przecież miał przy niej to, co lubił najbardziej. Imponowała mu jej sława, uwielbiał - w odróżnieniu od Borowca - bywać. Długo mu wybaczała. Cierpiała i wracała do niego. Z miłości. - Nawet kiedy się z nim rozwodziłam, jeszcze go kochałam - mówi. - Ale w końcu zrozumiałam, że są granice wszystkiego.

To, co ważne i potrzebne

Jest gościnna, serdeczna. W czasie spotkania proponuje kapustę z grzybami, ogórki kiszone, truskawki z bitą śmietaną, ciastka. - Potrafi zorganizować wspaniałe przyjęcie. Genialnie przyrządza dziczyznę - zachwala Barbara Rybałtowska.

Dziś mają wpaść do niej znajomi. - Przygotuję pierś z kurczaka w galarecie. Mam nadzieję, że pani Teresa nie zapomni przynieść salaterki - zastanawia się. Kiedy mówi o gościach, dużo się śmieje. Z entuzjazmem podaje przepis na gruzińską przyprawę doskonałą do mięs i zup. - Proszę sobie zapisać - radzi.

Ci, co ją dobrze znają, wiedzą, że nie jest egocentryczna. Zawsze, kiedy trzeba, biegnie z pomocą, uwielbia robić innym prezenty. Ma lekkie podejście do pieniędzy, ale rzadko wydaje je na siebie. Czasem bywa ostra, pokrzykuje na montera, bo spóźnił się pół godziny, a za chwilę z troską pyta, czy czegoś się nie napije, czy nie jest głodny.

Znów przerywa, biegnie po kolejną kawę, wraca, trzymając przy uchu słuchawkę telefonu. To dzwoni Duda, jak pieszczotliwie nazywa syna. Lubi mieć z nim stały kontakt. Jest szczęśliwa, gdy wie, że życie mu się układa. Teraz czeka, aż w przyszłym tygodniu Ludwik przyjedzie tutaj ze swoją dziewczyną. - Nie jest źle, prawda? - pyta jakby samą siebie.

Katarzyna Troszczyńska

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Dowiedz się więcej na temat: córki | film | studia | aktorka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy