Co się wydarzyło w ogrodzie zła

O tym, dlaczego dyplomata decyduje się na życie z hipiską, a także dlaczego nie chce być już angielskim pacjentem - opowiada Ralph Fiennes, odtwórca głównej roli w filmie "Wierny ogrodnik".

fot./ Andrzej Zbraniecki
fot./ Andrzej ZbranieckiEast News

Kiedy siedziałem w hotelu, myślałem sobie: powinienem czuć się winny. Chodziłem w Nairobi po Kiberii - olbrzymim, otwartym obozie - slumsie ze zniszczonymi, brudnymi domami pokrytymi pordzewiałą blachą, w tłumie ludzi, którzy tam mieszkają. Pozdrawiali mnie, brali za rękę, zapraszali do siebie. Widziałem biedne, nastoletnie ciężarne dziewczyny. Ludzie ci byli jednak silni duchem. To sprawiało, że nie byłem przygnębiony, nie czułem się winny.

Jak sądzisz, dlaczego spokojny, wyciszony mężczyzna poślubia szaloną kobietę?

On rzeczywiście jest wyciszony i spokojny. Ona z kolei dużo mówi, jest impulsywna. To dlatego, że się boi. Widać to wyraźnie w scenie, kiedy po wykładzie atakuje go pytaniami. Jest zawstydzona, nikt nie stanął w jej obronie, żaden ze studentów się za nią nie wstawił. Justin podchodzi do niej, aby ja uspokoić. I to jest właśnie jego rodzaj miłości. On jest zawsze przy niej, kiedy ona go potrzebuje.

Twój bohater odzwierciedla stereotyp Brytyjczyka. Czy ty też pielęgnujesz pasję, za którą ukrywasz wielkie emocje?

Gdybym miał trochę spokojniejsze życie, pewnie zajmowałbym się roślinami. Mój ojciec był wspaniałym ogrodnikiem. Lubię być sam. Czytać. Lubię się wyciszyć. Pracuję z tyloma osobami, że szukam chwil, w których mogę pobyć sam ze sobą.

Po "Angielskim pacjencie" i "Liście Schindlera" stałeś się sławny, rozpoznawany. Czy ta sława cię nie męczy?

Sława zmusza do stawiania czoła zupełnie nieprzewidywalnym sytuacjom. Ludzie identyfikują mnie z postaciami, które grałem. To dlatego, że ich wzruszyłem lub zirytowałem. Podchodzą do mnie na ulicy, z całkiem dobrymi, uczciwymi intencjami, myśląc, że ja ciągle żyję jakimś filmem. Ale ja już nie jestem w filmie. Jestem po prostu jeszcze jedną osobą na ulicy. Nie czuję się już angielskim pacjentem!

A jak reagujesz na zaczepki dzieci, które są bardzo wymagającymi widzami? Czekały z niecierpliwością na kolejną ekranizację przygód Harry'ego Pottera, w której zagrałeś złego lorda Voldemorta?

Nie czytałem żadnej z powieści o Harrym Potterze przed przeczytaniem scenariusza. Byłem więc kompletnie wolny, nie miałem jakiegokolwiek wyobrażenia o nim. Staram się jednak wybierać zróżnicowane role. Miło czasem być dla odmiany wcieleniem zła. Mam nadzieję, że nie rozczarowałem najmłodszej publiczności.

Bohaterowie "Wiernego ogrodnika" są idealistami. A ty?

Nigdy nie uważałem się za społecznika, aktywistę politycznego. To, czego dowiedziałem się podczas pracy nad filmem, obudziło we mnie taką zwykłą ludzką odpowiedzialność za to, co się tam dzieje. Jestem idealistą, jeśli chodzi o moc kina i sztuki w ogóle, która moim zdaniem może zmieniać ducha i charaktery ludzi. Wierzę w silę filmu, który może prowokować ludzi do myślenia i zadawania pytań.

Jakich pytań?

Na temat przemysłu farmaceutycznego. Wiem z dokumentów, jakie dostałem od reżysera, że firmy farmaceutyczne nie są zobowiązane do ujawniania informacji na temat tego, jak testują i produkują leki. Wielkie pieniądze zaangażowane są w te odkrycia, patenty i marketing nowych lekarstw. Nie mam wątpliwości, że producenci leków to jedni z największych lobbystów na świecie. Jestem pewien, że jest wiele firm, które produkują dobre lekarstwa w przystępnej cenie, ale wielu ludzi chce i potrzebuje wiedzieć więcej o kulisach ich produkcji.

Myślisz, że twój film może tam, w Afryce, pomóc komukolwiek?

Dzięki temu filmowi ludzie, którzy wyjdą z kina, będą więcej wiedzieć o kulisach wprowadzania nowych leków na rynek. Ludzie będą przez to może ostrożniejsi. Jeśli będą mieli więcej informacji, nabiorą odwagi, aby zadawać pytania i doszukiwać się prawdy. To już byłoby duże osiągnięcie.

Magdalena Szymków

Tekst pochodzi z gazety

Dzień Dobry
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas