Simply Red

Pod koniec października 2005 roku do sklepów trafił pierwszy po dłuższej przerwie album grupy Simply Red, zatytułowany "Simplified". Znalazły się na nim uproszczone wersje największych przebojów zespołu Micka Hucknalla oraz kilka premierowych kompozycji.

fot./ Fabrice Coffrini
fot./ Fabrice CoffriniAFP

Mick Hucknall opowiada, co spowodowało, że postanowił ponownie nagrać swoje najsłynniejsze przeboje, a także o planach wydania w 2006 r. płyty z rockowymi wersjami najsłynniejszych utworów zespołu, pobycie na Kubie i niezależności.

Jak odbierasz sukces, jaki osiągnąłeś z Simply Red?

Być może z tego powodu, że koncentrowałem się na muzyce, a nie na życiu tak zwanych "gwiazd", jakoś mnie to nie dotknęło. Najlepiej skoncentrować się na tym, czym się zajmuję. Czyli na muzyce.

Jak byś zdefiniował Simply Red?

No cóż, dziennikarskie wyobrażenie zespołu zbliżone jest do wizerunku The Rolling Stones. To znaczy grupy ludzi, która jest ze sobą przez 20 czy 30 parę lat. Jest coś fantastycznego, nie chcę być nieopatrznie zrozumiany. Poza tym uwielbiam "Stonesów". Ale ze mną wygląda to inaczej.

Przyjrzycie się takiej osobie, jaką był Miles Davis. Patrząc na jego historie i dyskografię widać, że pracował on z wieloma innymi artystami. Kilkudziesięcioma osobistościami, z których wielu to najwięksi artyści w historii muzyki. I mnie bardziej podoba się takie podejście do sprawy. Wymiana członków zespołu, gdy staje się to niezbędne. Kiedy czuję się zmęczony, a zespół artystycznie stoi w miejscu, mogę zacząć pracować z innymi osobami.

Na razie muszę przyznać, że zespół pracujący ze mną obecnie sprawuje się wyśmienicie. I chciałbym, żeby to trwało przez kolejne 20 lat (śmiech). Muszę podkreślić fantastyczną atmosferę panującą w grupie. Wszyscy wspaniale ze sobą współpracują i są niezwykle utalentowani.

Wydałeś album własnym sumptem. Jak odbierasz tę sytuację? Czy czujesz się teraz niezależny?

Czuję, że chciałbym, by taka sytuacja trwała cały czas. By być tak niezależnym, jak to jest obecnie. Ale muszę przyznać, że bez pomocy wielkich wytwórni nie mielibyśmy szans na zrobienie międzynarodowej kariery. Z drugiej stron zmęczyło mnie oddawanie im wszystkich zarobionych przeze mnie pieniędzy.

Rozumiem, że wydanie płyty własnym kosztem to spore ryzyko. Ale "majorsi" też je ponoszą, wydając płyty. I każda osoba, która inwestuje w coś pieniądze, ponosi ryzyko. A my właśnie to czynimy.

Jak wspominasz swój pobyt na Kubie?

Im więcej czasu przebywałem na Kubie, starając się zrozumieć to miejsce, tym bardziej docierało do mnie, jak nadzwyczajny jest ten kraj. To dla mnie najbardziej oryginalne państwo na świecie. Musi zmagać się z olbrzymimi restrykcjami politycznymi i ekonomicznymi. Kuba wywołuje tyle niesamowitych emocji. I to niezależnie od tego, jakie są twoje przekonania polityczne. I do tego jeszcze ta wspaniała muzyka...

Największe wrażenie zrobili na nas jednak ludzie zajmujący się muzyką. Są bardzo ze sobą zżyci. I są wielkimi profesjonalistami. Siedzą w tym. Byłem pod wielkim wrażeniem.

więcej >>

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas