Beatrycze i Wergili

Druga powieść Henry'ego, napisana tak jak pierwsza pod pseudonimem, odniosła sukces. Zdobyła liczne nagrody i została przetłumaczona na kilkadziesiąt języków.

article cover
INTERIA.PL

Henry'emu nie przeszkadzało, gdy go rozpoznawano. Doświadczenie nauczyło go, że spotkanie z czytelnikiem jest przyjemne. Ten człowiek przeczytał w końcu jego książkę i jakoś na niego wpłynęła, w przeciwnym razie po co by do niego podchodził? Spotkanie miało w sobie coś intymnego; uczestniczyli w nim dwaj nieznajomi, lecz dyskutowali o sprawie zewnętrznej, przedmiocie wiary, który ich obu poruszył, znikały zatem wszelkie bariery. Nie było miejsca na kłamstwa lub pompatyczność. Głosy były przyciszone, ciała nachylone ku sobie; odsłaniane były wnętrza. Czasami dochodziło do osobistych wyznań. Jeden z czytelników zwierzył się Henry'emu, że czytał jego powieść w więzieniu. Inny - gdy walczył z rakiem.

Pewien ojciec przyznał, że czytał ją na głos po przedwczesnym urodzeniu i śmierci swojego dziecka. Były i inne podobne spotkania.Wkażdym przypadku jakiś element jego powieści- zdanie, postać, zdarzenie, symbol - pomógł tym ludziom uporać się z życiowym kryzysem. Kilku z czytelników, którzy spotykali się z Henrym, nie potrafiło powściągnąć emocji. Zawsze go to poruszało i starał się reagować w sposób, który by ich uspokoił.

W trakcie najbardziej typowych spotkań czytelnicy chcieli po prostu wyrazić swoje uznanie i podziw; niekiedy towarzyszył temu jakiś materialny dowód, kupiony bądź własnoręcznie zrobiony prezent: zdjęcie, zakładka, książka. Czasami mieli jedno albo kilka pytań, 8 które pragnęli zadać, nieśmiało, nie chcąc zawracać mu głowy. Byli wdzięczni za każdą odpowiedź, jakiej im udzielił. Brali podpisaną przez niego książkę i przyciskali oburącz do piersi. Śmielsi, którymi były na ogół, ale nie zawsze, nastolatki, pytali, czy mogliby sobie z nim zrobić zdjęcie. Henry kładł im rękę na ramieniu i uśmiechał się do obiektywu. Czytelnicy odchodzili uśmiechnięci, bo się z nim spotkali, a on uśmiechał się, bo się z nimi spotkał. Henry napisał powieść, ponieważ były w nim dziura, która wymagała wypełnienia, pytanie, które wymagało odpowiedzi, płótno, które trzeba było namalować - ta mieszanina niepokoju, ciekawości i radości, która stoi u podstaw sztuki - a on wypełnił tę dziurę, odpowiedział na pytanie, rozjaśnił płótno kolorem i wszystko to zrobił dla siebie, bo musiał.

A potem kompletnie obcy ludzie mówili mu, że wypełnił dziurę, którą sami odczuwali, odpowiedział na ich pytanie i dodał koloru ich życiu. Pociecha ze strony obcego, czy będzie to uśmiech, klepnięcie po ramieniu, czy słowo pochwały, jest zaiste wielką pociechą. Co do sławy, nie przypominała niczego. Sława nie była uczuciem takim jak miłość, głód albo samotność, wypływającym ze środka i niewidocznym dla kogoś z zewnątrz. Stanowiła raczej coś całkowicie zewnętrznego, co bierze swój początek w umysłach innych ludzi.

Przejawiała się w tym, jak na niego patrzyli albo jak się wobec niego zachowywali. W tym sensie bycie sławnym nie różniło się od bycia gejem, Żydem czy członkiem widocznej mniejszości; jesteś tym, kim jesteś, a ludzie rzutują na ciebie pewne swoje wyobrażenia. Sukces powieści w gruncie rzeczy nie zmienił Henry'ego. Pozostał tą samą osobą, jaką był przedtem, z tymi samymi mocnymi stronami i tymi samymi słabościami. Kiedy miał do czynienia z niemiłym czytelnikiem, choć zdarzało się to bardzo rzadko, korzystał z ostatniej deski ratunku twórcy piszącego pod pseudonimem: nie, nie nazywał się wcale XXX, był po prostu facetem o imieniu Henry.
Beatrycze i Wergili
Yann Martel

Wydawnictwo Albatros
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas