Jak zostać sławną

Ostatnia!<br/>Reżyser na wszelkie sposoby usiłował zmobilizować się do otworzenia oczu, jednak zupełnie mu to nie wychodziło. Minęło właśnie dziewięć godzin, podczas których z pełnym poświęceniem i cierpliwością anioła podrzucał teksty Sebastiana kolejnym dziewczynom.

article cover
Wydawnictwo Otwarte

"Do domu..." - ta tęskna myśl spowodowała, że zmusił się jednak do gigantycznego wysiłku i nie spodziewając się naprawdę niczego, czego by przez ostatnie dziewięć godzin nie oglądał, z trudem uniósł powieki.
"Nie!" - taka była jego pierwsza myśl.
"NIEMOŻLIWE!" - to była druga.
I oniemiał.
Bo wcale nie zobaczył, jak się spodziewał, kolejnej pięknej cud-bogini wyginalności. Przeciwnie. Stała przed nim rozczochrana, ubrana w jeansy i wyciągnięty sweter, wpatrzona w jakiś odległy w przestrzeni i czasie punkt rzeczywistości jego Główna Bohaterka.

Tak. Reżyser doznał właśnie objawienia.

"Panie Boże! - Reżyser poczuł przypływ religijności. - DZIĘKI!"

Wpatrywał się w to nieznikające cudo i czuł, jak powoli ogarnia go fala szczęścia. Wreszcie. Ma ją. Znalazł.

"Cholera! - nagle się zdenerwował. - Dlaczego nie mam telewizora? Czy ona na pewno nigdzie nie gra?!" Skurcz przerażenia spowodował, że zrezygnował z konwencjonalnych form zapoznawczych i od razu przeszedł do sedna.

- Gra gdzieś pani? - spytał w napięciu.

- Proszę? - spojrzała na niego w taki sposób, jakby właśnie oderwał ją poznawania niewiarygodnych tajemnic wszechświata.

"Nie!" - prawie jęknął z wrażenia Reżyser.

Jest Tajemnica. Na dodatek ona ma Tajemnicę!

*

Pytanie tego człowieka otrzeźwiło mnie w mgnieniu oka. Ze spóźnionym refleksem, ale mimo wszystko, postanowiłam popracować nad dobrym wrażeniem. Uśmiechnęłam się zachęcająco, jednocześnie zaś zachodziłam w głowę, dlaczego pyta, czy gram. Niby gdzie i na czym?! Chyba że chodzi mu o to, czy gram w jakimś zespole? Możliwe. Zatrudniają tylko tych, którzy gdzieś grają, dzięki czemu mają pewność co do słuchu i pamięci muzycznej. Poza tym od razu wiedzą, że tacy ludzie sprawdzają się w pracy zespołowej. Niedobrze! Tego nie przewidziałam!

- Śpiewam - odpowiedziałam więc trochę niepewnie. Ale z drugiej strony przecież to nie do końca kłamstwo. Choć co prawda nie był to zespół, tylko chór kościelny, i to jakieś kilkanaście lat temu, gdy jeszcze byłam w podstawówce.

Dobra. Liczyłam na to, że nie będzie wnikał w szczegóły.

- Ale umiem też grać. Umiem! - zapewniłam go jednak pospiesznie, bo zrobił jakąś dziwną minę. Tym razem nie kłamałam. Miałam w końcu za sobą parę lat w szkole muzycznej.

- Gdzie? Gdzie pani śpiewa?! - spytał mocno zdławionym głosem.

A jednak! Co za pech! Wiedziałam, że się do tego przyczepi. Tylko co teraz? - zaczęłam się zastanawiać w panice. Przecież nie będę mu opowiadać o doświadczeniach z podstawówki.

Pomyśli, że jestem niepoważna. Trudno, podjęłam męską decyzję. Najwyżej mnie nie zatrudni. Raz kozie śmierć! Westchnęłam ciężko i przysięgłam sobie, że od tej pory będę mówić już tylko prawdę.

- W łazience - przyznałam się z lekkim wstydem.

No, co? Śpiewam w łazience. Gdy się kąpię.

*

- W Łazience! - Reżyser przez chwilę się zastanawiał. Nie, nic mu nie mówił ten tytuł. Nieważne. Musi się koniecznie dowiedzieć, jak dużą rolę ma tam jego Główna Bohaterka, ile dni zdjęciowych i takie tam. Jeśli tylko kilka, to może nie będzie problemu z dogadaniem się z producentem. Oby.

- Często? - z przejęcia z trudem wydobył z siebie głos. - Często... w tej Łazience?

*

Jezu! Co on znowu? Co go ta łazienka tak ruszyła?! Śpiewanie tam to jakaś zbrodnia?!

Patrzyłam na niego naprawdę przerażona. Albo za chwilę będzie miał zapaść, albo to jest po prostu wariat! Skłaniając się bardziej do tej drugiej opcji, powoli i łagodnie, żeby nie zdenerwować go jeszcze bardziej, odpowiedziałam niepewnie:

- Codziennie.

*

Reżyser był zdruzgotany.

Czyli jednak. Codziennie. Wszystko stracone. No tak, ale czego innego miał się spodziewać?! Przecież od razu widać, że jest dobra! Niech to, już ją jakaś produkcja zdążyła sprzątnąć sprzed nosa! Cholera! Ale kto?

- Kto to reżyseruje? - Spojrzał jeszcze raz na swoje utracone objawienie i westchnął. Z bólem.

*

Zamarłam. Nie no. Tego nie podejrzewałam.

Ale wszystko zaczęło mi się układać w jedną całość. Ruszyła go łazienka. Nagle zaczął się tak o to wypytywać, jąkać się, sapać. I wreszcie to pytanie! "Kto to reżyseruje?"

Jezu! Kto reżyseruje moje kąpiele?! Nie, zdecydowanie!

Plotki o show-biznesie nie są ani o gram przesadzone! To jest po prostu jakiś ordynarny zboczeniec!!!

*

- No wie pan?! - odpowiedziała z takim oburzeniem, że Reżyser załamał się jeszcze bardziej. Nie wie tego, taki wstyd. Pewnie robi to ktoś znany, a on właśnie wyszedł na ignoranta i nieuka. I z pewnością jest to na dodatek jakaś superprodukcja.

W życiu jej stamtąd nie podkupi.

- No dobrze, zaczynamy! - powiedział szybko, żeby ukryć zmieszanie swoją niewiedzą. Poza tym właśnie sobie uświadomił, że jedyne, co może zrobić, to ją nagrać i mocno wierzyć, że Producentowi uda się coś wymyślić. Ani przez chwilę nie wątpił, że on też będzie zachwycony. Przecież właśnie kogoś takiego szukali. Tyle czasu!

- Będę podrzucał pani kwestie Sebastiana. Możemy zaczynać?

Tak? Uwaga! Lecimy! - Kiwnął głową do swojego pomocnika, by włączył kamerę, i wypowiedział pierwszą kwestię:

- Spotkamy się jeszcze? - powiedział z przejmującą nadzieją i zdając sobie sprawę z prawdziwości tej kwestii, spojrzał na Bohaterkę z rosnącym bólem w duszy.

*

- Hm? - odpowiedziałam posłusznie tekstem, bo w końcu przyszłam tu na przesłuchanie. Ale prawdę mówiąc, wewnątrz aż kipiałam z oburzenia. Teraz chyba też zrozumiałam, czemu wybrał dialog, podrywacz tandetny! Spojrzałam na typa wyniośle. Cały czas gapił się prowokująco, więc ostentacyjnie odwróciłam głowę. Niech sobie nie myśli. Ja jestem ponad takimi tanimi zagrywkami, prostak jeden!

- Spytałem, czy spotkamy się jeszcze? - Reżyser czuł, że nic więcej mu nie pozostało. Może tylko patrzeć i starać na zawsze zapamiętać tę twarz, którą prawie udało mu się odkryć...

Zresztą nie ma co zapamiętywać. Z pewnością i tak za chwilę zrobi się sławna, bo jakiś kretyński musical Łazienka złośliwie musiał ją zatrudnić. Reżyser nie mógł tego przeboleć do tego stopnia, że aż zgrzytnął zębami ze złości.

*

- Nie wiem. - Jednak nie zrozumiał aluzji. Ponieważ cały czas na niego nie patrzyłam, wymyślił kolejną sztuczkę.

Zgrzytnął zębami. Idiota. I co, myśli sobie, że po czymś takim natychmiast padnę do jego stóp?! Na pewno, już pędzę. I co on tak się na mnie gapi cały czas? Speszyć mnie chce? No, to zobaczymy w takim razie, kto kogo! I w odpowiedzi zaczęłam pogardliwie patrzeć na niego.

*

- Proszę, daj mi jakąś nadzieję, powiedz coś? - Reżyser czytał swoje kwestie i czuł, jak narasta w nim coraz większy zachwyt. Ona jest genialna. Nawet profesjonalistki nie czuły tak tego tekstu. Ta wyniosłość, wzgarda, te ukradkowe zerknięcia. A gdy wreszcie utkwiła w nim wzrok, aż ciarki przeszły mu po plecach, tyle w tym było emocji. Naprawdę, coraz bardziej był o tym przekonany: siedział przed nim talent wszech czasów!

*

- Może - powiedziałam ostatnią kwestię i całe szczęście, że to był już koniec. Gdyby to miało potrwać jeszcze trochę, mogłabym nie wytrzymać i nawtykać temu bezczelowi! O, na pewno nie! Za nic, za żadne skarby nie chcę pracować w takim radiu, nawet za cenę adresowania kopert do końca życia.

Choćby nie wiem jak mnie błagali, w Moim Radiu moja noga więcej nie postanie!

*

- Co? Co ona powiedziała, wychodząc? - Reżyser był tak zajęty pospiesznym pisaniem esemesa do Producenta ("Jest genialna! Mamy bohaterkę!"), że kompletnie nie zwrócił na to uwagi i teraz zrobiło mu się trochę głupio. - Nie słyszałeś? - spytał pomocnika i nacisnął "wyślij".

- No, nie wiem, coś dziwnego... - odpowiedział pomocnik, pakując kamerę.

- Co?

- Jakby: "mam gdzieś to twoje radio" czy coś takiego.

- Hm, faktycznie dziwne. Dobra, chłopaki, zwijamy się stąd!

*

- Jak poszło? - spytała mnie Haneczka, gdy wreszcie wróciłam do domu.

Wzruszyłam ramionami markotnie. Nie, nie chciało mi się o tym opowiadać. Całe to przesłuchanie było po prostu żenujące!

*

Parę dni później humor w najmniejszym stopniu mi się nie poprawił. Nie wiem, jak to było możliwe, ale zdecydowanie nawet się pogorszył.

- Kiedy może przyjść pani na spotkanie do produkcji Bingo? - usłyszałam w poniedziałek, gdy z samego rana odebrałam telefon.

Produkcja Bingo? Cholera. Nic mi to nie mówiło, ale w sumie nie było w tym nic dziwnego. Od kilku dni wysilałam się jedynie fizycznie.

- Jutro? - spytałam niepewnie. Nikt nie zaoponował.

- Około szesnastej? - dodałam, już trochę pewniejszym głosem.

- Świetnie, wobec tego jest pani umówiona, czekamy z niecierpliwością - zakończył rozmowę głos w słuchawce.

Odrobina wyniosłości nie zaszkodzi

- Dzień dobry - powiedziałam nieśmiało, wchodząc do wielkiego biura. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Wszyscy biegali, rozmawiali przez telefony komórkowe albo totalnie pochłonięci jakąś potwornie skomplikowaną robotą ślęczeli przed monitorami. Panował gwar i rozgardiasz, dlatego poczułam się trochę onieśmielona.

- Dzień dobry, zapraszam panią do mojego gabinetu - w tej samej chwili tonem nieznoszącym sprzeciwu odezwał się do mnie jakiś brodaty facet. Miał siłę przekonywania, to pewne. Zanim zdążyłam się nad czymkolwiek zastanowić, szłam już posłusznie w jego kierunku. - Przedstawię się - powiedział, gdy byłam już w środku. - Jestem głównym producentem i z przyjemnością chcę poinformować, że zdecydowaliśmy się panią zatrudnić. Gratuluję! - zakończył w taki sposób,

jakbym właśnie wygrała kumulację w lotto.

Z wrażenia z impetem wciągnęłam powietrze głęboko w płuca. Ale cudowny dzień! Tylko, do licha, gdzie mnie chcą zatrudnić? Nie pamiętałam, żebym wysyłała CV do jakiejś produkcji. Chciałam zapytać, co produkują i co miałabym tu robić, ale dokładnie w tym momencie drzwi otworzyły się gwałtownie i wpadł jakiś zadyszany mężczyzna.

- Panie Producencie! Nie da rady załatwić tego mieszkania jutro, bo ci cholerni... - zauważył mnie, przełknął jakieś pchające się na usta słowo i zakończył już zupełnie innym tonem:

- eee... problem z właścicielami nastąpił, można albo dziś, albo dopiero za dwa tygodnie.

- W takim razie, panie Jarku, niech pan szybko załatwi jakąś ciężarówkę. Tylko proszę uprzedzić, że będą jechać na duży obiekt - nie stracił zimnej krwi Producent.

Tymczasem mnie wszelkie pytania zamarły na ustach. Ciężarówką na obiekt, bo problem z właścicielami... Powoli kolejne fakty składały mi się w głowie w jedną całość, aż na koniec ciarki mi przeszły po plecach. Rany! Gdzie ja trafiłam?

Pan Jarek wyszedł pospiesznie i Producent znów zwrócił się do mnie.

- I jak? Jest pani zapewne zadowolona?

Cholera. No, raczej nie. Raczej czułam, niestety, lekką obawę, że być może zbyt pochopnie się w coś wpakowałam. Co to za firma, do diaska?! Bingo? Co to za idiotyczna nazwa!

Patrzyłam na Producenta, a w głowie myśli szalały mi z prędkością światła.

*

Producent nie doczekał się żadnej reakcji.

"Ale zaskoczyliśmy dziewczynę! - pomyślał zadowolony, nie mogąc się doczekać, kiedy opowie o tym Reżyserowi. - Dobrze mu tak!! Cholernik jeden, może oduczy się spóźniać!"

- W takim razie może od razu przystąpimy do podpisania umowy. - Zniecierpliwiony postanowił podjąć inicjatywę i zaczął już nawet czegoś szukać w stercie papierów na biurku.

- Przepraszam - wykrztusiłam z siebie wreszcie. - Nie kojarzę za bardzo, o co chodzi. Co niby miałabym tu robić?

- Pani przecież na Weronikę. Do Miłości i zdrady - odpowiedział niepewnie. Cholera z tym Reżyserem. "Będzie nasza", mówił, a ona nawet nie kojarzy roli. Pewnie ma teraz zatrzęsienie

innych propozycji.

*

Przetrawiałam jego słowa. Do miłości i zdrady??? Co to? Jakaś agencja usług towarzyskich?! Nic legalnego, to pewne. W takim razie dziękuję bardzo za posadę "Weroniki", jeszcze nie upadłam

na głowę, żeby się w coś takiego ładować!

- Dziękuję bardzo, jeszcze się zastanowię - odpowiedziałam więc wymijająco, marząc o tym, żeby jak najprędzej się stąd ulotnić.

*

"Wymyka się nam! - w Producencie panika mieszała się z furią.

- Wiedziałem, że trzeba od razu ją zakontraktować, to nie, on musiał swoje: ?Jak skończy z Łazienką, jak skończy!?. Baran jeden! Jeśli jej nie będziemy mieli, przysięgam, urwę mu głowę!"

- Dostanie pani wysoką stawkę. - Wiele kosztowało Producenta, żeby coś takiego powiedzieć. "Trudno, stracę", pomyślał z bólem, ale poczuł jednocześnie nieprzyjemny skurcz w okolicach kieszeni. - O! Jest Reżyser! - wykrzyknął, słysząc zza drzwi podniesiony głos. - On z pewnością panią przekona!

*

Reżyser?!

Zdziwiłam się.

W tej sekundzie drzwi się otworzyły i do gabinetu wszedł...

- Ireneusz Zielniewicz, Reżyser.

No nie. Niewiarygodne. Zboczeniec z przesłuchania.

Wszystko ułożyło się w jedną całość. Fikcyjne Moje Radio robiło jeszcze bardziej fikcyjny nabór... dam do towarzystwa. Wiedziałam, że coś tam było nie tak, moja intuicja jak zwykle okazała się niezawodna.

- Nie jestem zainteresowana - odpowiedziałam więc zimno i wyszłam.

Zmienić numer telefonu! Na policję! Opowiedzieć wszystko Haneczce! - miotały mną sprzeczne pragnienia, gdy niecierpliwie rozdzwoniła się moja komórka.

Numer nieznany.

Przełknęłam ślinę, myśląc sobie, że te typy będą pewnie teraz nie do zniesienia namolne, i z pełną determinacją wyłączyłam telefon.

*

Dopiero późnym wieczorem spotkałam się z Haneczką.

- Nie zgadniesz - zaczęłam tajemniczo. - Trafiłam na szajkę przestępczą!

- Jakim cudem? - Haneczka z wrażenia prawie zakrztusiła się herbatą.

- Chcieli mnie zatrudnić - odpowiedziałam z dumą.

Bądź co bądź nie każdego człowieka prawdziwi przestępcy usiłują zwabić do nielegalnego interesu. - Działają pod przykrywką produkcji Bingo i zatrudniają laski na "Weronikę". Nie wiem, co to znaczy, pewnie to jakiś żargon przestępczy - popatrzyłam na Haneczkę z zadowoleniem.

Przeżyłam w końcu nie lada przygodę, a ona reagowała prawidłowo, to znaczy miała oczy wielkości spodków, więc nie przerywałam sobie i ciągnęłam dalej: - Szef ma ksywkę Główny Producent, na jego prawą rękę mówią Reżyser. Ale popełnił głupi błąd, idiota. Przedstawił się imieniem i nazwiskiem.

- Jakim? - wykrztusiła z siebie z przejęciem Haneczka.

- Ireneusz Zielniewicz - powiedziałam z satysfakcją. - Ale spokojnie, policja wie już wszystko. - Oczy Haneczki wylazły już całkiem na wierzch.

- Byłaś na policji?! - spytała z niedowierzaniem.

- Tak - potwierdziłam z dumą.

- Ty idiotko! - wybuchła Haneczka.

Po kwadransie wiedziałam już wszystko o firmie Bingo produkującej najlepsze seriale w kraju. No i o słynnym, wiele razy nagradzanym, Reżyserze Zielniewiczu. Ta wiedza ścięła mnie z nóg. Dosłownie.

- Chcę umrzeć! - leżałam na łóżku z głową pod poduszką i nie przestawałam jęczeć. Brawo! Zrobiłam z siebie rekordową idiotkę!

- Wstawaj! Dzwoń do nich natychmiast! - Haneczka usiłowała zabrać mi poduszkę.

Zapisuj wrażenia z pierwszego dnia zdjęć

- To tu - powiedział kierowca (Pawełek, tak się przedstawił po drodze), wysadził mnie i odjechał.

Hm. Nie wiem, jak wygląda plan zdjęciowy, bo nigdy na żadnym nie byłam, ale... jakoś podświadomie czułam, że chyba nie tak. Czegoś tu brakowało. Bo ja wiem? Kamer? Lamp? LUDZI?!

- Dzień dobry, jestem kierownikiem planu, mam na imię Beatka i witam panią na planie zdjęciowym serialu Miłość i zdrada. - Jak spod ziemi pojawiła się jakaś dziewczyna. Chwała Bogu, bo już chciałam odwrócić się na pięcie i pognać z powrotem do domu z okrzykami: "ratunku, porwanie!".

- Zapraszam do charakteryzacji - z uśmiechem powiedziała Beatka.

Na wszelki wypadek rozejrzałam się jeszcze raz. Być może coś przeoczyłam. Na przykład charakteryzację w krzakach.

Niestety, oprócz starej opony niczego nie zauważyłam. Do licha. Robią sobie ze mnie jaja czy też tak kompletnie nie mam pojęcia o branży filmowej, że nie jestem w stanie rozpoznać czegoś takiego jak charakteryzacja? Spojrzałam niepewnie na Beatkę, która pokiwała głową zachęcająco i dodała:

- Trzeba panią umalować.

- Nie, dziękuję, nie potrzebuję - odpowiedziałam odruchowo, bo nie chciałam się zdradzić, że nie wiem, gdzie to cholerstwo jest. - Rozejrzę się - powiedziałam więc dyplomatycznie i odeszłam parę kroków. Chyba dobrze zrobiłam, bo Beatka wyglądała na nieco skonsternowaną, prawdopodobnie

przydałaby się jej chwila samotności. Nie będę ukrywać, mnie też taka chwila była bardzo potrzebna, chciałam spokojnie zastanowić się i znaleźć cokolwiek filmowego, cokolwiek innego niż drzewa.

*

Kierowniczka planu, Beatka, miała dziś ciężki dzień. Od początku wszystko szło nie tak, jak powinno. Główna aktorka stwierdziła, że nie potrzebuje charakteryzacji. Nikt nigdy nie przygotował Beatki na to, że taka sytuacja może się zdarzyć. Uczyli ją najwyżej, co zrobić, jeśli po dwóch godzinach mozolnych usiłowań aktorki nadal nie da się wyciągnąć z charakteryzacji. Trzeba odciąć prąd i zagrozić, że dalej będzie musiała malować się po ciemku. Wtedy wyjdzie, aby kontynuować mejkap przy lampach na planie, a tam już przechwyci ją reżyser. Jakim sposobem zmusi ją do tego,

aby zamiast dalszej pracy nad makijażem zajęła się raczej pracą nad rolą, tego Beatka nie wiedziała, bo nikt nigdy jej tego nie powiedział. W skrytości ducha podejrzewała, że tę wiedzę można zdobyć jedynie na reżyserii. Na dodatek spóźniali się oświetlacze. Co prawda agregat przyjechał punktualnie, ale obsługiwało go dwóch kompletnie pijanych agregaciarzy. Beatka wolała nie myśleć, co by było, gdyby na plan nieoczekiwanie przyjechała jakaś kontrola. Prawdę mówiąc, liczyła na to, że gdy tylko agregaciarze podłączą sprzęt do busa charakteryzacji, uda się ich cichcem usunąć z pola widzenia reszty ekipy.

*

- Choroba mać! - usłyszałam niespodziewanie i zobaczyłam dwóch rachitycznych staruszków, usiłujących rozciągnąć gruby kabel pomiędzy starym żukiem a wrakiem jakiegoś autokaru, który wyglądał tak, jakby właśnie w tym miejscu zakończył swą ostatnią trasę i to przed ponad dwudziestu laty. Autokar wyglądał nieciekawie, ale staruszkowie jeszcze gorzej: ledwo trzymali się na nogach i sapali przy tym w taki xc sposób, jakby za chwilę mieli wydać ostatnie tchnienie. Rany!

Nie wiem, co usiłowali zrobić z tym rozpadającym się gratem,

starcy czasem mają naprawdę dziwaczne pomysły, ale jeśli jakoś nie zareaguję, to zaraz tu będą leżały dwa trupy!

- Pomogę! - zawołałam ruszona współczuciem dla zdecydowanie zbyt ciężko pracujących staruszków i chwyciłam leżący na ziemi kabel. Staruszkowie popatrzyli na mnie jakby z aprobatą, odsunęli się uprzejmie, zostawiając mi pole do działania, ale po sekundzie, gwałtownie gestykulując, zaczęli coś tam na boku szeptać.

- Yrgh! - stęknęłam, bo gdy zostałam z kablem sama, okazał się naprawdę ciężki. Nie będzie to proste zadanie.

- Paniusia tu dziś pracuje? - jeden z nich oderwał się od szeptania i z podejrzliwą miną wyraźnie oczekiwał odpowiedzi.

- Aha - przytaknęłam, myśląc, że jak skończę z kablem, to dowiem się od nich, czy może widzieli w okolicy jakąś charakteryzację. Ucieszyłam się ze swojego sprytnego pomysłu i dziarsko ruszyłam w stronę autokaru. To znaczy: chciałam ruszyć. Byłam nawet pewna, że ruszę, toteż o mało się nie wywróciłam, gdy się okazało, że staruszkowie zamiast uśmiechu wdzięczności rzucili mi pod nogi siebie i z zaskakującą jak na swój wiek siłą zaczęli wyrywać mi kabel z ręki.

- Paniusia zostawi! - sapali tak gorączkowo, że teraz byłam już pewna: dobrze, że przyszłam, bo inaczej na pewno skończyłoby się to dla nich zawałem.

- Spokojnie, dociągnę - wysapałam, mając nadzieję, że zabrzmiało to uspokajająco. Chyba nie, bo najwyraźniej zdenerwowali się bardziej i zaczęli ciągnąć kabel w przeciwną stronę.

- Paniusia nie da rady! - Faktycznie. Szłoby łatwiej, gdybym nie musiała ciągnąć kabla razem z uczepionymi tam tymi dwoma!

- Puśćcie! - wystękałam z wysiłkiem.

- Puści paniusia, mówię! - wydyszał w odpowiedzi któryś.

Puściłabym, ale nie było to takie proste. Staruszkowie z taką energią szarpali kablem, że teraz bałam się puścić, żeby się nie wywrócić!

- Dociągnę... do autokaru... - charczałam z nadzieją, że jak kabel będzie już blisko pojazdu, to wtedy się uspokoją. Niestety, to rozgorączkowało ich jeszcze bardziej. - No, co paniusia! Się paniusi coś stanie! - powiedział ten zielony na twarzy i zachwiał się znacząco, tak że przestraszyłam się, że zaraz będzie po nim.

- Mnie?! To pan zaraz poleci! - chciałam przemówić do jego rozsądku i delikatnie zwrócić mu uwagę na jego leciwy stan, ale widać trafiłam w kanał adrenaliny. Rany, skąd w ludziach w tym wieku tyle wigoru.

- Czepia się i jeszcze grozi! - odpysknął i zaparł się z kablem tak, że teraz ledwo ciągnęłam.

- Grożę?! - dotarło do mnie, że to z pewnością wariaci!

Mimo wszystko nie mogę pozwolić im paść z wysiłku!

- No, a co! Ja potem powiem, paniusia sama się czepiła!

Nie wiedzieć po co tu przylazła! - powiedział do kogoś z boku.

Dostrzegłam, że wokół nas zdążyło się już zebrać parę osób. Gapie w środku lasu? Ale stanowili dla mnie pewną szansę.

*

- POMOCY! - nagle wyrwał Beatkę z zamyślenia charkotliwy jęk aktorki.

"No tak! - pomyślała. - Wiedziałam. Już się awanturuje, bo zobaczyła ten wrak, który przysłali nam jako charakteryzację".

Ale to właśnie postawiło Beatkę na nogi. Tak, rozhisteryzowana aktorka, to było to, na czym się Beatka znała. Radzenie sobie w takich sytuacjach to było to, w czym była naprawdę dobra.

"Swoją drogą, co za pech. Już pierwszego dnia trafiła mi się tak nieużyta, grymaśna baba", zdążyła jeszcze użalić się nad sobą w duchu, zanim wmurowało ja w ziemię.

Tak, zdecydowanie Beatka miała ciężki dzień. W życiu nie spodziewała się takiego widoku. Z niewiadomych przyczyn główna aktorka szarpała agregaciarzy, którzy przy okrzykach zachęty i próbach interwencji ze strony reszty ekipy wszelkimi sposobami usiłowali się od aktorki uwolnić, ale z niewyjaśnionego powodu nie byli w stanie tego zrobić!

- Rany boskie! - jęknęła Beatka i ugięły się pod nią kolana.

- To koniec!

*

Ze zmęczenia ciemniało mi już w oczach. Gapie pomagali, szkoda tylko, że nie ustaliłam z nimi wcześniej, co mają robić. Nie wiedzieć czemu pomagali staruszkom zabrać mi kabel. Na szczęście z uporem tytana kroczek po kroczku zbliżałam się do autokaru.

- Załatwię to! Zaraz to załatwię! - jedną ręką trzymałam kabel, drugą z marnym skutkiem usiłowałam odgonić pełnych zaciekłego wigoru staruszków. - Zwariował pan? Ja was tak na pewno nie zostawię!

- Nie! - krzyknęła spazmatycznie Beatka i uwiesiła się na moich plecach. - Błagam! Proszę! Proszę tego nie robić!

Ki diabeł?! Zmówili się wszyscy czy co?! Pewnie przypadkiem odkryłam jakąś tajną operację rządową: wykańczanie starców przeciąganiem kabla.

- Pomagam! - starałam się wyjaśnić, ale doprowadziło to Beatkę do jeszcze większej histerii.

- Nie tak! To trzeba spokojem! - Zdumiało mnie to trochę, bo jakoś nie przypominałam sobie, abym ten kabel ciągnęła wyjątkowo gwałtownie. Wręcz przeciwnie, o nic innego tu nie walczyłam, tylko o spokój.

- No wła... śnie! - odparłam, starając się z jej uchwytu uwolnić tchawicę, bo powoli zaczynało mi brakować powietrza.

Nie udało się. Ostatnimi siłami kombinowałam, w jaki sposób złapać chociaż najmniejszy oddech. - Proszę to zostawić! - usłyszałam jeszcze, jak załkała rozpaczliwie, a ponieważ z tym dodatkowym przeciwnikiem szansę miałby jedynie strongman z wmontowaną wewnętrzną aparaturą dostarczającą tlen, nie miałam wyjścia. Mózg odmówił współpracy.

Zostawiłam.

- No dobrze, jeszcze zostanę - odetchnęła z wyraźną ulgą Beatka, gdy już ocucili mnie z omdlenia i jakimś cudem udało mi się ją przekonać, że niepotrzebnie rezygnuje z pracy, bo ja na pewno nie naskarżę Producentowi. Nie wiem za to, czemu nie uwierzyła mi, że absolutnie nie mam żadnych złych zamiarów w stosunku do agregaciarzy. Odesłała ich do samochodu, a gdy przypadkiem odwracałam głowę w tamtą stronę, patrzyła na mnie podejrzliwie.. .- Mamy opóźnienie... To co? Teraz do charakteryzacji? - spytała niepewnie.

- Tak, oczywiście - odpowiedziałam łagodnie, dyskretnie pocierając obolałą jeszcze szyję i poprzysięgając sobie, że nigdy już niczego Beatce nie odmówię, chyba że będę w stu procentach

zdecydowana, że mam dość życia, i nie będę umiała znaleźć innego sposobu, aby je zakończyć. Znów na mnie dziwnie spojrzała, więc czym prędzej udałam się do charakteryzacji.

Anna Powierza
Jak zostać sławną

Wydawnictwo Otwarte
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas