Pegaz dęba czyli panopticum poetyckie

Rękopis książki Pegaz dęba sześć lat przeleżał w wypchanej papierami walizie, zakopanej w piwnicy jednego z domów warszawskich.

article cover
Wydawnictwo Iskry

Gdy po powrocie do kraju odzyskałem ekshumowaną walizę - nie walizę, sześcienną bryłę prochów raczej - znalazłem w niej beznadziejne zbitki, zlepki, bochenki przemoczonego, zbutwiałego papieru. Różnych lat i kolorów atramenty rozlały się wszerz i w głąb papierowej masy, tworząc tęczowe krajobrazy, zacieki i wysięki - widok groźny i fantastyczny; rozcieńczyły się lub jedne w drugie wpłynęły strofy, z trudem i miłością niegdyś budowane; listy przewarstwowiły się, powłaziły w siebie urywkami, treść nowszych na wylot przebiła starsze, i odwrotnie; pieczołowicie gromadzone wypisy z rzadkich dzieł (nieraz unikatów, spalonych w bibliotekach krajowych) zamieniły się w papkę; wszędzie chaos rozkładu. I zaduch mogilny bił z tego cmentarza pracy, uczuć i przywiązań.

Cudem jakimś ocalały prawie w całości dwa pakiety: materiały do życiorysu Sotera Rozmiar Rozbickiego oraz innych grafomanów - i manuskrypt książki, którą dziś prezentuję czytelnikom. Trzy czynniki złożyły się na jej powstanie: 1) fach autora, a więc zainteresowanie formami wersyfikacyjnymi, 2) zamiłowania naukowe - lingwistyka, filologia, historia literatury, 2) kolekcjonerstwo - nieuleczalna, od lat dziecinnych datująca się mania zbierania rzadkich a osobliwych druków. Z połączenia powyższych inklinacji, zazębiających się wzajemnie, zrodził się pomysł "panopticum poetyckiego". Było i jest moim zwyczajem czytanie z ołówkiem w ręku i odnotowywanie miejsc ciekawszych, niezwyklejszych. Wieloletnia lektura sprawiła, że się tych notatek uzbierała ogromna ilość. Wystarczyło usegregować je tematycznie, aby powstała niniejsza kompilacja, przedstawiająca się na zewnątrz jako zbiór artykułów, w istocie jednak będąca antologią kuriozów wersyfikacyjnych i ciekawostek językoznawczych. Felietony te (mądrym dla zabawy, głupim na pociechę, że bywali jeszcze głupsi, a wszystkim dla nauki, że to tylko igraszki, nie twórczość poetycka) można by też potraktować jako przyczynki do dziejów "niepróżnującego próżnowania" i... cierpliwości ludzkiej. [...]

Zastanawiałem się nieraz nad powodami, jakie skłaniają ludzi do wyczyniania tych wszystkich cudactw i łamańców wersyfikacyjnych. Mówię tymczasem o cichych amatorach-cierpliwcach, uprawiających artyficjalne gatunki poezji dla samej sztuki, l'art. pour l'art. Czemu przypisać, że zadają sobie tyle trudu dla osiągnięcia błahych, bezużytecznych rezultatów? Ile się trzeba namęczyć i naślęczeć, żeby ułożyć bezbłędny chronostych lub palindrom! Ile naharować nad wierszem figuralnym! Gdybyż te igraszki zapewniały przynajmniej sławę - doczesną czy pośmiertną; gdybyż choć budziły podziw i uznanie współczesnych czy potomnych! Ale nic podobnego. Twórcami tych sztuczek i faramuszek są zazwyczaj podrzędne, często anonimowe postacie, interesuje się nimi szczupła garstka takich samych jak oni dziwaków. Publikuje się te ekstrawagancje przeważnie w żałosnych, z góry na zapomnienie skazanych broszurkach lub ulotnych pisemkach, czasem pozostają w rękopisie, i dopiero jakiś szperacz przedrukuje to - znowu w książeczce czy piśmie o niedalekim zasięgu. Wydaje mi się, że głównym bodźcem do uprawiania pseudopoetyckich saltomortaliów jest wrodzona człowiekowi skłonność do pokonywania trudności. Można to zauważyć u dzieci, które, bawiąc się, umyślnie utrudniają sobie szybkie osiąganie upragnionego celu czy efektu zabawy. Kryje się w tym - u dzieci - żądza przygody. Obserwowałem kiedyś siedmioletniego chłopca: przełożył on kładkę przez rów, ale nie skorzystał z niej, zanim nie umieścił na desce paru kamieni, które przy chodzeniu omijał. Bo im trudniej, tym ciekawiej. To samo dzieje się ze sportowymi "rekordzistami", np. przy wspinaniu się na niebotyczny szczyt po lince, gdy na tenże szczyt prowadzi wygodna szosa samochodowa. O co takiemu alpiniście chodzi? O sam fakt utrudnienia sobie zadania, bo przecież nie dla zdrowia czy obserwacji naukowych przedsiębierze tę stromą i życiu zagrażającą wyprawę.

Zaryzykowałbym przypuszczenie, że czynnikiem pobudzającym do tworzenia trudnych form wierszowych i różnorakich gier słownych mogła być również w wielu wypadkach pewna łagodna odmiana ascetycznego samoudręczenia. Zauważmy, ile osób duchownych było śród autorów wymyślnych kształtów wiersza i innych uciążliwych eksperymentów, jakim książka niniejsza jest poświęcona. Poranie się z nieprzezwyciężonymi, zdawałoby się, trudnościami w dobieraniu słów i liter, zdumiewająca ekwilibrystyka i żonglowanie materiałem leksykalnym, zapuszczanie się w labirynty, z których na pierwszy rzut oka nie ma wyjścia - wszystko to nasuwa myśl nie tylko o haśle ad maiorem Dei gloriam, lecz także o dobrowolnie podjętym sui generis umartwieniu. Nie twierdzę, że miało ono zastąpić post, włosiennicę i samobiczowanie, ale wydaje mi się, że gorliwcy religijni mogli je traktować jako dodatkowy sposób przypodobania się Panu Bogu. Żadnych natomiast nie ma wątpliwości, że wiele karkołomnych sztuk i dziwów w tym zakresie wywodzi się bezpośrednio z pradawnej wiary w mistyczne własności słów i liter. Kabaliści, talmudyści, gramatycy orientalni, jak zresztą i katolicy biegli w Piśmie, wyraźnie o tym mówią i liczne dali dowody tej wiary w postaci najcudaczniejszych wyczynów.
Julian Tuwim
Pegaz dęba czyli panopticum poetyckie

Wydawnictwo Iskry
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas