Nie ma rzeczy niemożliwych

​Urodziłam się w Mielcu. Pamiętam ciepło rodzinnego domu, objęcia mamy, narodziny brata Kazika (dziś 59 l.).

Krystyna Szkutnickia
Krystyna SzkutnickiaChwila dla Ciebie

A wkrótce potem... Miałam  5 lat, gdy moja mama zaginęła.

- Kiedy wróci? - pytałam, ale nikt nie wiedział, gdzie jest.

W końcu z rzeki wyłowiono jej ciało. Stwierdzono samobójstwo. Szok poporodowy...

Długo nie mogłam zrozumieć, że już nigdy jej nie zobaczę.

Mnie i Kazika wychował tata. Próbował jeszcze ułożyć sobie życie z inną kobietą, ale już nigdy nie było tak jak z mamą.

W liceum biegałam i skakałam w dal. Na zawodach poznałam Wiesia (dziś 66 l.), piłkarza. Zaiskrzyło między nami. W 1977 r. wzięliśmy ślub.

Czas mijał, ale dzieci nie było...

- Może już jestem za stara? - płakałam.

Mąż uspokajał:

- Trzeba próbować. A Pan Bóg, tam na górze, zdecyduje.

Miałam 37 lat, gdy...

- Gratulacje. Udało się! - powiedział mi lekarz.

- O mój Boże - powiedział tylko Wiesiek. Był w szoku.

- Chłop jak dąb - chwaliły Pawełka położne. Ważył 3600 gramów! Mąż był zachwycony, a ja pękałam z dumy.

- Czy może być coś piękniejszego? - mówiliśmy oboje.

Synek rósł jak na drożdżach, w szkole świetnie się uczył.

- Będę lekarzem - zapowiadał. Przeszedł już nawet kurs ratownictwa medycznego.

- Boli mnie głowa i szyja - powiedział pewnego dnia w 2001 r.

- Grypa - stwierdził lekarz.

Ale zrobiła się noc, a on ciągle chodził po domu i jęczał.

- Mamo, nie mogę się wysikać. Kręci mi się w głowie...

W końcu zabrali go do Szpitala Wojewódzkiego w Rzeszowie na neurologię.

- Krwawienie w rdzeniu kręgowym - usłyszałam. - Paraliż dolnego odcinka kręgosłupa, idzie do głowy. Syn może umrzeć każdej chwili.

- Przecież był zdrowy! On ma 14 lat! - łzy płynęły mi strugami po twarzy.

Helikopterem przetransportowali go do Centrum Zdrowia Dziecka.

- Nie wiemy, co mu jest - powiedział mi warszawski doktor. - Daliśmy morfinę.

Przetrzymali go półtora miesiąca, po czym odesłali do szpitala powiatowego w Mielcu. Pawełek, słaby, bez życia, po prostu już tylko leżał.

- Już go skazali na śmierć? - mąż czuł wściekłość i ból.

- Ja się z tym nie pogodzę - odparłam.

Szukałam ratunku, gdzie tylko się dało. Dowiedziałam się o gazecie dla Polonii w Chicago. Napisałam do nich list, a oni go wydrukowali. Odezwała się do mnie pewna pielęgniarka. Zrobiła zbiórkę wśród rodaków. A potem... przyszło zaproszenie.

- Zapłacą nam za operację i leczenie w Stanach! - krzyknęłam, gdy przeczytałam list.

Poleciałam tam z synem. 7 listopada 2001 r. Paweł, z podejrzeniem guza na rdzeniu kręgowym, trafił do stół operacyjny w szpitalu w Nowym Jorku.

"Boże, oby przeżył..." - modliłam się, chodząc tam i z powrotem pod drzwiami sali. Operacja trwała aż pięć godzin!

- To była cysta - usłyszałam.

Lekarze tłumaczyli, że brzegiem rdzenia idą zdrowe komórki - to dobrze rokowało. Ale nie wiedzieli, co to za choroba. "Uszkodzenie rdzenia nieznanego pochodzenia" - stwierdzili.

Paweł spędził u nich półtora roku, ja spałam na fotelu obok łóżka. Każdy dzień był męką, ale i nadzieją. Syn z dnia na dzień wyglądał lepiej.

Aż przyszła straszna chwila.

- Nie możemy już kontynuować leczenia - usłyszałam.

Skończyły się pieniądze...

"Boże święty, co robić?" - byłam przerażona. Wyjeżdżać? Ale tu naprawdę go leczyli!

Znów zgłosił się do mnie dobry rodak, polski zakonnik:

- Możecie mieszkać w naszym domu spokojnej starości.

"Że też są tacy dobrzy ludzie!" -  popłakałam się ze szczęścia.

W Huntington k. Nowego Jorku byliśmy prawie 4 lata. Syn skończył tam liceum.

- To świetny uczeń - chwalili nauczyciele.

Co najważniejsze, Paweł przechodził też rehabilitację. Z radością dzwoniłam do męża:

- Są wspaniałe efekty!

Wróciliśmy do Polski  w październiku 2006 r.

- Synu, siedzisz na wózku!  - zawołał Wiesiek. Pamiętał przecież Pawła leżącego...

Wreszcie wszyscy byliśmy razem! Przez dwa lata mieszkaliśmy w Mielcu, aż ktoś mi powiedział, że w Krakowie są doskonali rehabilitanci.

-Musimy się tam przenieść - zdecydowaliśmy się z mężem.

Ale nie stać nas było na opiekę i na wynajęcie mieszkania. To w sumie 7,5 tys. zł miesięcznie. Sprzedaliśmy więc dom...

- Zobaczysz, mamo - pocieszał mnie Paweł. - Będziemy mieli kiedyś ładniejszy...

- Ty jesteś najważniejsze - odparłam. - Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby ciebie zabrakło...

I tak zamieszkaliśmy w Krakowie. Paweł zdrowieje. Rusza głową, lewą ręką do łokcia także. Jest bardzo inteligentny. Siedzi cały dzień przed komputerem i ma pojęcie o wszystkim.

- Mamo, Gurdon i Yamanaka dostali Nobla z biologii! - cieszył się 8 października 2012 r. - To oni badają komórki macierzyste.

- Dzięki nim kiedyś możesz wyzdrowieć - odparłam.

Naprawdę wierzę, że przy tym postępie nauki Paweł kiedyś stanie na nogi. I spełni swoje marzenia o studiach medycznych. Zrobię wszystko, by dać mu tę szansę. Mój syn to wie.

Krystyny Szkutnickiej wysłuchała Urszula Konopacka

Chwila dla Ciebie
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas