Sama wtedy o to prosiłam

Wychowałam się w Odolanowie, małym miasteczku oddalonym 40 km od Kalisza.

Elżbieta Małecka
Elżbieta MałeckaChwila dla Ciebie

Nie miałam łatwego dzieciństwa. Odkąd pamiętam, mama nadużywała alkoholu.

Tata, choć ciężko pracował od rana do wieczora jako pomocnik kierowcy przy rozładunku wędlin, też popijał. Był na ciągłym rauszu, ale zarabiał. Pewnie mnie kochał, ale nie potrafił tego okazać. Mama nie pracowała. W domu było brudno, a ja chodziłam głodna.

- Mogę się z wami pobawić? - pytałam dzieci na podwórku.

- Jesteś brudna, odejdź śmierdzielu! - krzyczały, 
a mnie zbierało się na płacz.

Bo miały rację - chodziłam zaniedbana. Mama była zajęta sobą i znajomymi, a nie mną.

Gdy miałam 11 lat, pewnego dnia, jak zwykle wyszła z domu. Nie było jej parę dni. Właśnie wtedy tata trafił do szpitala. Okazało się, że ma gruźlicę.

Zostałam sama. Strasznie się bałam. Chciało mi się jeść. W lodówce było pusto... Na stole walały się puste butelki. Nie wiedziałam, co począć. Poszłam do pani pedagog w szkole.

- Co się stało? - spytała, widząc, że jestem roztrzęsiona.

- Ja chcę iść do domu dziecka - powiedziałam, a po twarzy popłynęły mi łzy. - Jestem głodna, a tam dadzą mi jeść.

- Jesteś głodna? Co z mamą? - pani pedagog znała moją sytuację rodzinną.

- Nie ma jej od kilku dni...

- Biedactwo - odparła i zaraz zaczęła kompletować potrzebne dokumenty.

Szybko trafiłam do domu dziecka w Kaliszu. Byłam wniebowzięta, gdy mogłam położyć się w wykrochmalonej pościeli, zjeść gorący posiłek 
i spokojnie się uczyć.

Tęskniłam za mamą, kilka razy dzwoniłam do niej z domu dziecka, ale ona nie chciała ze mną rozmawiać.

Tylko tata mnie odwiedzał. Z czasem zaczął zabierać na weekendy do siebie, bo rozstali się z mamą. Cieszyłam się, że do niego jadę. Nie było tam libacji. Tata się zmienił. Był dobrym człowiekiem. Bałaganiarzem, ale mi to nie przeszkadzało, bo czułam, że mnie kocha. Pomagałam mu gotować, sprzątać. 
Pozbawiona uczucia mamy, przelałam na niego 
całą miłość.

W domu dziecka miałam dobre warunki i opiekę. Skończyłam szkołę podstawową w Kaliszu, potem zawodową i technikum. Gdy zdałam maturę, dostałam pracę w domu dziecka, na kuchni. Wszystkich tam znałam, więc dobrze się czułam.

W tym czasie poznałam chłopaka, z którym zaczęłam się spotykać. Zrodziło się między nami wielkie uczucie. Po trzech latach chodzenia, w 1999 r., pobraliśmy się. Chcieliśmy razem zamieszkać.

- Tylko skąd wziąć na to pieniądze? - zachodziliśmy w głowę.

- Zamieszkajcie ze mną - zaproponował tata. - Ja zajmę jeden pokój, a wy - drugi.

- Tato, jesteś cudowny! 
- rzuciłam mu się na szyję.

Wyremontowaliśmy sobie mieszkanie i zaczęliśmy tworzyć prawdziwą rodzinę. W 2000 r. urodziłam córkę Karolinę, a w 2002 r. - Olę.

Z tatą mieszkało się nam cudownie, był świetnym dziadkiem. Spokojnym, oddanym, mogłam na nim polegać. Dawał moim córkom tyle, ile mógł.

- Karolinka, Ola, ubierajcie się! Idziemy na spacer! - wołał.

- Hura! - cieszyły się córcie.

Dziadek zapewnił dziewczynkom cudowne dzieciństwo, nadrabiając to, czego nie dał mnie, jak byłam mała.

Żyliśmy wszyscy razem spokojnie pod jednym dachem, nie kłóciliśmy się. Trwało to 8 lat.

W 2008 r. tata zachorował na raka i szybko zmarł. Ciężko to przeżyłam. Zawsze będę o nim dobrze mówiła. Mimo że nie był tatą idealnym, zrekompensował mi doznane krzywdy. I zdążył okazać mi dużo miłości.

W 2011 r. dostałam kolejny dar od losu.

- Powinnaś pracować z nami - zaczęli zachęcać mnie moi dawni wychowawcy. - Świetnie byś dała sobie radę.

- Naprawdę chcecie tego? - byłam zaskoczona.

- Pewnie! Masz bardzo dobry kontakt z dziećmi. Wiesz, przez co przechodzą - tłumaczyli.

Zachęcali mnie, bym się uczyła, pięła w górę. Uwierzyli we mnie i okazali znów pomoc.

Dwa lata temu zaczęłam pracować w domu dziecka "Rodzinkowo", w małym oddziale domu dziecka, w którym się wychowywałam. Zrobiłam licencjat, teraz kończę magisterskie studia pedagogiczne. Praca daje mi dużo satysfakcji. Wiem, jak jest ważna. Gdyby nie moi opiekunowie, nie mam pojęcia, jak potoczyłyby się moje losy. Oni pomogli mi wyjść na ludzi.

Dlatego choć codziennie dojeżdżam 40 km do Kalisza, biegnę do pracy jak na skrzydłach. Uwielbiam moich podopiecznych. Oni też mnie lubią, choć dużo od nich wymagam.

- Zobaczcie, ja też nie miałam dobrego domu, ale udało mi się w życiu. I wam się uda! - tym ich przekonuję do pracy.

- Pani jest super! - mówią.

Z mamą nie mam kontaktu. Założyła nową rodzinę i ma kilkoro dzieci. Próbowałam nie raz z nią rozmawiać, ale nic z tego nie wyszło i musi być tak, jak jest.

Moja rodzina żyje szczęśliwie i spokojnie. Z mężem okazujemy córkom dużo ciepła i wskazujemy drogę.

Życie nauczyło mnie, że trzeba wierzyć w siebie i ludzi. Nieważne, gdzie nas rzuci los. Nawet jeśli w miejsce, które przyprawia o łzy, nie można rozpaczać. Trzeba walczyć i wycisnąć 
z życia wszystko to, co dobrego może nam dać. Ja tak zrobiłam.

Elżbiety Małeckiej wysłuchała Julia Kamińska

Chwila dla Ciebie
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas