Wynagrodzę mu wszystko, co złe

​Całe moje życie kręci się wokół Świecia. Tu się urodziłam i wychowałam. Tu spędziłam szczęśliwe pierwsze lata życia.

Anna Arym
Anna Arym Chwila dla Ciebie

Rodzice wpoili mi, że rodzina jest najważniejsza. Za bliskich trzeba być odpowiedzialnym. Gdy miałam osiem lat, urodził się mój brat, Przemek (dziś 31 l.). Miał porażenie mózgowe.

- Dlaczego nas to spotkało? - płakała mama. Jednak to nas nie złamało. Rodzice bezgranicznie poświęcili się niepełnosprawnemu synowi, ale i mnie czułości i miłości nie szczędzili.

- Jak dorosnę, zbuduję dom i wszyscy w nim zamieszkamy - zapowiadałam jako dziecko.

- Trzymamy za słowo - śmiali się rodzice.

Lata mijały. Poznałam Maćka, zakochałam się, stanęłam z nim na ślubnym kobiercu. Wynajęliśmy skromne mieszkanko i tam przyszła na świat Zuzia (16 l.).

- Jestem najszczęśliwszym facetem na świecie - szepnął mąż po rodzinnym porodzie.

Okazał się świetnym ojcem. Przewijał Zuzię, kąpał ją, tulił...

- Zakładam firmę - oznajmił mi, gdy córka miała trzy latka. 
- Będę robił remonty.

- Świetny pomysł!

Ja też myślałam o własnej działalności. Założyłam biuro rachunkowe.

Zuzia pięknie się chowała, interes rozkwitał... Byłam zadowolona z życia. Ale czasem wracało dziecięce marzenie o domu. Cztery lata temu dojrzeliśmy do tej decyzji.

- Sprzedajmy nasze mieszkania i zamieszkajmy razem - namówiłam rodziców. Kupiliśmy stary dom w Laskowicach. Wymagał remontu, więc Maciej zakasał rękawy...

Niestety, wkrótce mój ukochany tata zmarł na raka trzustki.

- Za wcześnie, tato, za wcześnie... - płakałam nad grobem.

Ledwo otrząsnęłam się z żałoby, a dowiedziałam się, że moja chrześnica jest w ciąży!

- Jak to? Z kim? Jak wychowasz to dzieciątko? - dopytywałam Paulinę (dziś 19 l.).

- Oj tam, dam sobie radę! - odpowiadała beztrosko.

Byłam przerażona. Siedemnastolatka, bez ukończonej szkoły, miała zostać matką? Sama wychowywała się bez mamy - ta zmarła kilka lat wcześniej.

Cóż, zrobiłam, co w mojej mocy. Tłumaczyłam, jak należy zająć się dzieckiem po porodzie. Kupiłam wyprawkę...

We wrześniu 2011 r. Paulina zadzwoniła ze szpitala.

- Ciociu, przyjedź. Nie chcę rodzić sama.

- Już jadę!

Byłam przy niej, gdy jej synek przychodził na świat.

- Jest śliczny! - szepnęłam. Pokochałam go z miejsca!

Paulina i ojciec chłopca, Adrian (dziś 19 l.), zamieszkali razem. Jeździłam do nich, przywoziłam mleko i pampersy...

- Musicie synka dużo przytulać i całować - mówiłam im.
- To ważne dla jego rozwoju.

Ale młodzi rodzice szybko dali mi do zrozumienia, że mam już tak często nie przyjeżdżać.

"Może faktycznie potrzebują pobyć sami z dzieckiem? Już okrzepli w roli rodziców?" - myślałam. Ale czułam jakiś lęk...

Bomba wybuchła, gdy Marcelek miał dwa miesiące.

- Ciociu, mały nie oddycha! Co robić?! - usłyszałam w telefonie głos mojej chrześnicy.

- Leć z nim do ośrodka zdrowia! Już wsiadam w samochód - krzyknęłam zdenerwowana. Ale zanim dojechałam, już karetka na sygnale odwoziła Marcelka z Pauliną do szpitala...

Pojechałam za nimi.

Maleńki był w strasznym stanie. Siny, ledwo oddychał. Paulina uparcie twierdziła, że nie wie, co się stało. Że znalazła go takiego w łóżeczku. Pozostawiono więc Marcelka w szpitalu zakaźnym z podejrzeniem zapalenia opon mózgowych. Jednak lekarka miała wątpliwości.

- Czy pani wie, co się tam naprawdę wydarzyło? - zapytała mnie na osobności.

- Wiem tyle, co pani - odparłam, ale znów poczułam niepokój. Coś było nie tak...

Zapalenie opon mózgowych zostało wykluczone. Marcel trafił na OIOM z podejrzeniem ciężkiego urazu głowy spowodowanego... pobiciem!

Sprawą zajął się prokurator.

- Boże, co oni ci zrobili? - płakałam nad dzieciątkiem.

Paulina i Adrian trafili do aresztu. Wytoczono im sprawę o umyślne spowodowanie uszczerbku na zdrowiu dziecka. Prokurator sugerował nawet próbę zabójstwa.

- Co ta Paulina narobiła? - rozpaczałam.

Marcelek na OIOM-ie dochodził do siebie. Czekał go smutny los w jakimś ośrodku dla porzuconych dzieci.

- Mamo, nie zostawimy go tak, prawda? - spytała któregoś dnia Zuzia, gdy wróciłam ze szpitala.

- Ja też bym chciała przygarnąć to dzieciątko - westchnęłam. - Ale takie zobowiązanie jest na całe życie. Damy radę?

- Ania, przecież to rodzina - powiedział łagodnie Maciek.

- A więc zostaniemy dla Marcelka rodziną zastępczą - zadecydowaliśmy wspólnie.

Paulinie i Adrianowi odebrano prawa rodzicielskie. W styczniu ubiegłego roku Marcelek trafił pod nasz dach.

Początki były smutne. To, co Marcelek przeżył, zostawiło ślady... Nie tylko fizyczne. Chłopczyk się bał, nie łapał kontaktu. Tylko kulił się jak wystraszone zwierzątko.

- Kochamy cię, tu nikt cię nie skrzywdzi - szeptałam mu do uszka, całowałam, tuliłam...

Kilka miesięcy czekałam na jego pierwszy uśmiech. Płakałam ze szczęścia, kiedy wyciągnął do mnie rączki.

Minął rok, odkąd Marcelek jest u nas. Jego stan poprawia się z dnia na dzień. Cała nasza rodzina: mąż, córka, mama, Przemek - przyjęła go z otwartymi ramionami i sercami. I malutki wie, że tej miłości mu u nas nigdy nie zabraknie...

Anny Arym wysłuchała Joanna Szczepańska 

Chwila dla Ciebie
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas