Dyrektor o podwójnym sumieniu

Ostatnich 11 lat pracowałam w szkole w Jeleńcu jako nauczycielka języka polskiego. Kocham swój zawód, bo uwielbiam dzieci.

Agnieszka Cieślak
Agnieszka Cieślak Chwila dla Ciebie

Sama wychowuję dwójkę. Nigdy też nie ograniczałam się do 18 godzin pracy tygodniowo, które obejmują nauczycielski etat. Kilka lat temu poprosiłam Henryka Pałuckiego, dyrektora naszej szkoły:  

- Chciałabym pomalować klasę. Wygląda tak obskurnie - powiedziałam szefowi.  

- Ale sama pani chce to zrobić? - dopytywał zdziwiony.  

Poprosiłam jednak o pomoc męża. Zawsze to męska ręka. 

- Czy ty nie przesadzasz z tym zaangażowaniem? - zdziwił się, ale chętnie mi pomógł.  

Szkoła to moje życie. Od wielu lat doceniał to dyrektor, który regularnie przyznawał mi nagrody motywacyjne. Największą zapłatą była jednak wdzięczność byłych uczniów, którzy mnie odwiedzali mnie w naszej szkole.  

- Dzięki pani poszłam na studia. Będę miała lżej - dziękowała mi była uczennica.  

Na początku października 2013 r. byłam na zwolnieniu.  

- Ty wiesz, co tutaj się działo? I to w twojej klasie? - powiedziała mi koleżanka, kiedy wróciłam do pracy. 

- A co takiego  zmalowała moja II gimnazjalna? - dopytałam się zaniepokojona.

- Słuchaj, 1 października, na lekcji w-f, jeden z uczniów ganiał koleżankę po sali gimnastycznej. W końcu ją przewrócił. Wtedy usiadł na niej i zaczął skakać. Nikt mu w tym nie przeszkodził. Następnego dnia, również na lekcji w-f,  znów za nią biegał. Tym razem z prezerwatywą napełnioną wodą. Przerażona uczennica uciekła do toalety. Kiedy przyszły po nią koleżanki, wróciła do sali, ale sytuacja się powtórzyła - opowiadała przejęta. 

- A gdzie wtedy był nauczyciel? To przecież dyrektor Pałucki prowadzi z nimi zajęcia, prawda? - zapytałam. 

- Tak. Wyszedł z lekcji - potwierdziła.  

- Ale dlaczego? Muszę coś z tym zrobić - postanowiłam. - Te dzieciaki są naprawdę wrażliwe. Po takich wygłupach zdarzają się przecież tragedie.  

Zaprosiłam uczennicę na rozmowę. Opowiedziała mi o obu zdarzeniach. Rozpłakała się, opowiadając o upokorzeniu i braku reakcji kolegów.  Zastanawiałam się nad zawiadomieniem kuratorium. Powiedziałam o tym mężowi.  

- Masz rację - przytaknął. - Przecież dotyczy to twoich wychowanków. Gdyby, nie daj Boże, ta dziewczyna coś sobie zrobiła,  odpowiedzialnością za brak reakcji  prokuratura mogłaby obarczyć ciebie - wychowawcę klasy - powiedział.  10 października przyszła do mnie mama uczennicy. Przyniosła ze sobą pismo, z prośbą o usunięcie ucznia ze szkoły.  

- Córka nie chce chodzić do szkoły z obawy przed kolejnymi zajściami - wyznała mi.  

- Zrobię wszystko co należy - dałam jej słowo.  Przygotowałam notatkę i złożyłam ją w sekretariacie. Kilka dni później poruszyłam sprawę na spotkaniu rady rodziców. Po kilku dniach otrzymałam na piśmie jej stanowisko.  "Rada Rodziców wyraża zaniepokojenie zaistniałą sytuacją (...) Skierowaliśmy pismo do dyrektora Henryka Pałuckiego z prośbą o udzielenie informacji w jaki sposób rozwiązał powstały problem" - przeczytałam.  Po tym liście dyrektor Pałucki wystąpił do wójta Krzysztofa Kazany o samoukaranie za pozostawienie uczniów bez opieki. On dostał upomnienie, uczeń naganę. Ale najsurowszą karę przygotował... dla mnie.  

- O Boże! Co to ma znaczyć?! - usiadłam przerażona, kiedy otworzyłam list polecony od dyrektora z 2 grudnia ub.roku.

- Zwalnia cię dyscyplinarnie? Ale za co?! - nie wierzył.

Uzasadnienie decyzji o zwolnieniu to same ogólniki. 

- Nierzetelna realizacja zadań dydaktycznych, stosowanie metod utrudniających rozwój ucznia, brak dbałości o kształtowanie u uczniów postaw moralnych - czytałam i płakałam.  Powodem zwolnienia miało być ujawnienie danych ucznia na spotkaniu rady rodziców. Zostałam bez pracy, pieniędzy i z wilczym biletem w dłoni.  

- Przecież do dyscyplinarki potrzeba wielkich zaniedbań - dziwiły się koleżanki.  

Postanowiłam sprawiedliwości szukać w sądzie pracy. W tym wszystkim cały czas wspierały mnie koleżanki z pracy i rodzice uczniów.  

- Racja jest po pani stronie! - dodawali mi otuchy. 13 marca 2014 r. weszłam na salę sądową.

- Dyrektor przysłał zwolnienie lekarskie - rozpoczął przewodniczący wydziału pracy, sędzia Sądu Rejonowego w Białej Podlaskiej Waldemar Bańka  

Mimo tego przesłuchano mnie i odroczono rozprawę. Tym razem, nawet gdyby dyrektor się nie pojawił, sąd miał prowadzić postępowanie. 22 maja zapadł wyrok.  

- Sąd przywraca panią do pracy - usłyszałam.  

Sędzia podkreślił w uzasadnieniu, że to nie dyrektor może podjąć wobec nauczyciela decyzję o zwolnieniu, ale specjalna komisja. Wójt Krzysztof Kazana nie chce zaskarżać decyzji sądu. Wyrok się uprawomocni.  

Agnieszki Cieślak wysłuchał Grzegorz Szymański

Chwila dla Ciebie
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas