Ona potrzebowała naszej miłości

​Z Mariuszem spotkaliśmy się w ogródku piwnym w Zabrzu.

Izabella Ziarkowska
Izabella ZiarkowskaChwila dla Ciebie

To był 1996 r. Miałam 33 lata i od trzech lat byłam wdową. Sama wychowywałam trójkę dzieci Paulinkę (dziś 25 l.),  Ulę (23 l.) i Maćka (19 l.).

Dobrze się nam rozmawiało. Umówiliśmy się na kolejną randkę, potem na następną. Mariusz był górnikiem. Okazał się bardzo rodzinnym mężczyzną.

- Mamo, fajny ten pan - szeptała mi czasami na ucho
zawstydzona Paulina.

- I można z nim o męskich sprawach porozmawiać - poważnie dodawał Maciek, który miał wtedy tylko 7 lat.

To było dla mnie sygnał, że mogę Mariuszowi zaufać. Zamieszkaliśmy razem. Na świat przyszli nasi chłopcy: Mikołaj (dziś 13 l.), Jakub (11 l.) i Michałek (8 l.). Staliśmy się też rodziną zastępczą dla Mai (4,5 r.)

- Nie wyobrażam sobie życia bez dzieci - śmiałam się.
- Uwielbiam ten rozgardiasz, gwar, śmiech.

- Bo ty taka matka Polka jesteś - żartował Mariusz i przytulał mnie do siebie.

28 czerwca br oglądałam reportaż w telewizji o o chorej dziewczynce porzuconej przez matkę. Mała musiała być karmiona dojelitowo, nie miała prawej nerki, miała
poważną wadę słuchu.

"Boże, jakie to biedactwo" - ścisnęło mnie
w gardle.

Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie szukało dla niej domu.

"Muszę się nią zająć" - pomyślałam. "Dam jej pełen miłości dom. Bo kto jak nie ja i Mariusz ma to zrobić?"

Musiałam się z kimś podzielić tą myślą. Mariusz był w delegacji. Poszłam więc do pokoju chłopców.

- W szpitalu w Warszawie jest dziewczynka. Nie ma mamy. Chciałabym, żeby zamieszkała z nami... Co wy na to? - powiedziałam.

- Mamo, jeśli o nas chodzi, nie mamy nic przeciwko temu - odparł Mikołaj. - Prawda chłopaki? - spojrzał na braci.

- Tak, mamo. Pomóżmy tej dziewczynce - dodał Kuba.

Zaraz potem zadzwoniłam do Mariusza. Jednym tchem opowiedziałam mu o Madzi.

- Nagrałam ten program. Obejrzysz go jak wrócisz
- wyrzucałam z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego.

- Coś czuję, że ty już podjęłaś decyzję... - odparł.

Mariusz wrócił w niedzielę wieczorem. Był zmęczony, ale ja od razu włączyłam mu nagranie.

- Iza, zastanówmy się. Czy my damy radę? - odpowiadał z niepokojem.

- Dlaczego mamy nie dać? Przecież doradzimy sobie z Mają...

Majeczka jest niepełnosprawna. Ma porażenie mózgowe, wodogłowie, padaczkę i widzi tylko w 50 proc. Staliśmy się dla niej rodziną zastępczą po tym, jak dwa lata wcześniej przeczytałam w gazecie artykuł o dzieciach, których nikt nie chce.

- Ta dziewczynka z Warszawy jest taka malutka, krucha, podłączona do tych wszystkich kabli, do maszyny. Boję się,
że nie poradzimy sobie z obsługą tego urządzenia
- tłumaczył.

- Nauczymy się wszystkiego. Kto jak nie my jej pomoże? Kochanie, najpierw zadzwonię do lekarzy. Dowiem się czegoś więcej o tej dziewczynce - mówiłam jak nakręcona.

- Widzę, że już nic, ani nikt cię nie może zatrzymać
- uśmiechnął się Mariusz.

- Pewnie, że nie. Bo pomyśl tylko, że nasza nowa córka czeka na nas tam w Warszawie - szepnęłam i pocałowałam go
w policzek.

Zadzwoniłam do Centrum Zdrowia Dziecka i umówiłam się z lekarką Madzi na 7 lipca. To była niedziela. W szpitalu spokojny dzień.

Kiedy weszłam do sali, zobaczyłam trzy łóżeczka.
W jednym z nich leżała Madzia.

- Malutka moja - podeszłam do niej, a ona ufnie wyciągnęła
do mnie swoje malutkie rączki.

- Musi pani wiedzieć, że Madzia potrzebuje szczególnej opieki - mówiła lekarka.

- Nie boję się - odparłam.

- Dlaczego pani chce się nią zająć? - spytała nagle.

- Ktoś musi. Wie pani, ja i mąż bardzo mocno wierzymy
w Boga. Ta wiara daje nam siłę i mnóstwo miłości. Chcemy się miłością podzielić z tymi, którzy nie mają na nią szansy - tłumaczyłam, bo już wiedziałam, że Madzia będzie z nami.

Do domu wracałam jak na skrzydłach.

- Jest śliczna, radosna ma blond włoski, niebieskie oczka - opowiadałam Mariuszowi.

Na kolejną wizytę pojechałam z Pauliną, Ulą i wnusią Kingą.

- Babciu, a kiedy przywieziesz Madzię do domu? - pytała wnusia.

- Najpierw musimy nauczyć się obsługi pompy żywieniowej i załatwić formalności sądowe - tłumaczyłam.

Szkolenie z obsługi pompy nie było takie proste jak mi się wydawało.

- Warunki, w których to wszystko się odbywa, muszą być niemal sterylne. Wystarczy zanieczyszczony cewnik, igła czy gazik i dziecko może zachorować na sepsę i umrzeć - przestrzegali lekarze.

"Boże, czy podołam? Czy nie zrobię tej kruszynce większej krzywdy? Ona tyle wycierpiała" - myślałam zestresowana.

Jednak szybko opanowałam technikę obsługi całej tej maszynerii. W październiku sąd ustanowił nas rodziną zastępczą. Mogłam zabrać Madzię do domu. Do Warszawy pojechałam pociągiem, ale do Zabrza wracałyśmy karetką. W domu wszyscy na nią czekali z niecierpliwością.

- Dzień dobry kruszynko
- Mariusz przytulił córeczkę. - Zaopiekujemy się tobą. Będzie ci dobrze z nami.

I choć na początku bardzo się bał, to szybko nauczył się pielęgnować Madzię.

- To nie jest takie trudne, jak mi się wydawało - mówi.

Kiedy patrzę na dorosłe już córki, na wspaniałych chłopaków i na najmłodsze pociechy, to wiem, że nikt nie dałby mi większego szczęścia. One nakręcają mnie do działania.

Jestem pewna, że każdy dobry uczynek, którym obdarzamy innych, kiedyś do nas wróci z podwójną siłą.

Izabelli Ziarkowskiej wysłuchała Karolina Czerwińska

Chwila dla Ciebie
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas