Reklama

Albo ona, albo ja!

Poznałam świetnego chłopaka. Niestety, dostępu do jego serca broniła bestia!

Łukasz był bez wątpienia wspaniałym facetem. Z każdą kolejną randką coraz bardziej utwierdzałam się w tym przekonaniu. A gdy po dwóch miesiącach spotkań ideał zaprosił mnie do siebie, poczułam, że mogę siebie nazwać panią jego serca.

- Chciałbym ci kogoś przedstawić.

Zdziwiłam się. Ma dziecko, o którym zapomniał wspomnieć? A może mieszka z ciotką, wścibską starą panną?

- Mieszkasz z kimś? - zapytałam. Pokiwał tylko głową uśmiechając się tajemniczo.

- Z Lusią moją kochaną - wyjaśnił, a raczej jeszcze bardziej zagmatwał. Bo przecież do ciotki ani do matki raczej nie mówiłby tak poufale. Tak czy owak, postanowiłam od razu wkupić się w jej łaski, kimkolwiek by się nie okazała. Ubrałam się w sukienkę z ciemnogranatowej wełenki, a po drodze wstąpiłam do cukierni i kupiłam kilka tortowych ciastek. Tak uzbrojona wkroczyłam do królestwa mojego chłopaka.

Reklama

- Lusia! - zawołał od progu mój najdroższy i nim się zorientowałam, wyskoczył na nas wielki amstaff.

- Lusia, Luśka... - powtarzał zachwycony Łukasz, tarmosząc zwierzę za uszy. - Stęskniłaś się, co? Moja dzielna, malutka sunia! - przemawiał pieszczotliwie, jak do jakiejś kruszynki, a tymczasem wielkie psisko oblizywało jego twarz ogromnym jęzorem.

W końcu legło pod naszymi nogami, czekając na dalszy ciąg pieszczot. Łukasz kucnął, głaskał ją, poklepywał, drapał, a ja stałam i czekałam na koniec tego widowiska. Wreszcie mój ukochany przypomniał sobie o mnie. Wyprostował się i wziąwszy mnie w ramiona, przybliżył swoją twarz do mojej. Odsunęłam się delikatnie. Nie bardzo uśmiechało mi się całować to, co przed chwilą zostało dokładnie wylizane wielkim psim jęzorem, choć jednocześnie przeszło mi przez głowę, że nieświadomie zrobiłam to pewnie nieraz... Nie zdążyłam się nad tym zastanowić, bo nagle usłyszałam ostrzegawcze szczeknięcie. To Lusia, zazdrosna o swojego pana, stała niebezpiecznie blisko mnie, pokazując wszystkie kły i siekacze!

- Lusiu! - Łukasz zwrócił się do niej z wyrzutem. - Brzydki piesek! Nie wolno tak witać gościa - pogroził jej palcem. "Brzydki piesek" nie przejął się jednak tym wcale. Na szczęście Łukasz puścił mnie już z objęć i byłam bezpieczna. A więc to była Lusia! Masywna, trochę spasiona, wielka suka, śliniąca się bez przerwy i gubiąca tony sierści. W kilka chwil moja elegancka sukienka przestała być granatowa, a zaczęła wyglądać, jakbym uszyła ją z koca! Łukasz poprosił, żebym usiadła, a sam poszedł wyjąć ciastka na paterę i zaparzyć kawę. Siedząca u moich stóp Lusia łypała na mnie nieprzyjaźnie. Nie czułam się z nią zbyt bezpiecznie.

- Pomóc ci?! - zawołałam i zrobiłam ruch, żeby wstać. Czujna Lusia natychmiast znalazła się przy mnie, więc potulnie wróciłam na swoje miejsce.

- Nie, nie - powiedział Łukasz, wnosząc na tacy filiżanki i smakołyki. - Już wszystko gotowe - oznajmił i usiadł obok, kładąc rękę na moim kolanie. W sekundę bokserka wskoczyła na kanapę i znalazła się między nami. Zdębiałam! Ale mojemu ukochanemu najwyraźniej to nie przeszkadzało...

- O, ty spryciaro! - zawołał czule. Przez chwilę trwała przepychanka na kanapie, wreszcie Lusia została umieszczona na podłodze. Miałam serdecznie dość tej wizyty! Posiedziałam jeszcze "przyzwoite" pół godziny, po czym wymówiłam się nagłym bólem głowy. Łukasz był niepocieszony. Wróciłam do siebie i klapnęłam ze złością na fotel. "A więc tak będą wyglądały moje wizyty u ukochanego?!", złościłam się w myślach. Nie zamierzałam dopuścić, żeby tłusta, obśliniona Lusia stanęła między nami! Musiałam coś wymyślić. Tylko co? Przez następnych kilka tygodni starałam się walczyć o palmę pierwszeństwa z upiorną, zaborczą suką, ale zawsze miałam wrażenie, że z nią przegrywam. Nawet nasze randki były skracane, bo Lusia nie mogła tak długo siedzieć sama. Zbliżały się moje imieniny. Postanowiliśmy z tej okazji wyjechać na trzy dni w Beskidy.

- Nie masz nic przeciwko temu, żeby piesek pojechał z nami, prawda? - zapytał Łukasz, który wpadł do mnie na chwilę. "Piesek" bacznie obserwował moją reakcję. "O nie, olbrzymie!", pomyślałam mściwie. "Po moim trupie!"

- Myślałam, że będziemy tylko we dwoje... - rzuciłam przymilnie i dodałam ostrzej: - to w końcu moje imieniny, a nie Lusi.

Łukasz przekrzywił głowę.

- Ej! - zawołał z ironią. - Chyba nie jesteś o nią zazdrosna?!

- Ja zazdrosna? To przecież ona nie pozwala mi się do ciebie zbliżyć. Choć musisz przyznać, że bardzo się staram pozyskać jej serce. Robiłam co mogłam, by się podlizać tej bestii. Znosiłam jej smakołyki i zabawki, a ona i tak na mnie warczała.

- Och, przesadzasz - żachnął się Łukasz. - A ona cię lubi. O, pocałuję cię i zobaczysz, że wszystko będzie dobrze.

Ale nie było! W ostatniej chwili zdążyłam odskoczyć, żeby ocalić nowe pończochy...

- Nie! - powiedziałam kategorycznie. - Albo jedziemy we dwoje, albo wcale!

Łukasz patrzył na mnie stropiony.

- Dobrze, zrobimy jak chcesz. Chodzi mi tylko o to, że przecież musisz ją jakoś zaakceptować, jeśli mamy być razem. Westchnęłam z ulgą. Dałam sobie spokój z powtarzaniem po raz setny, że to ona nie akceptuje mnie, a nie ja jej. Myśl o cudownych trzech dniach bez Lusi była jak balsam na moje zszargane nerwy! Wyjechaliśmy nazajutrz. Nocowaliśmy w maleńkim pensjonacie, z którego rano wyruszyliśmy w góry. Wieczorem zjedliśmy romantyczną kolację. Było cudownie. Zakochałam się w Łukaszu po raz drugi! Czułam, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Drugiego dnia planowaliśmy się wyspać i zjeść imieninowy obiad w jednym z pensjonatów, potem mieliśmy pójść w góry, gdzie Łukasz chciał mi wręczyć podarunek. Nie mogłam się doczekać tej chwili. Tymczasem o siódmej rano zadzwonił przyjaciel mojego chłopaka.

- Halo! - rzucił nerwowo do słuchawki Łukasz. - Tak, tak! Dobrze, przyjadę! Nic nie rób, czekaj na mnie. Wrócę tak szybko, jak się da! - obiecywał.

- Co się stało? - zapytałam niespokojnie.

- Lusia jest chora.

- Ojej! - powiedziałam ze szczerym współczuciem. - A co jej jest?

- Od wczoraj nie chce jeść ani pić!

Poczułam zniecierpliwienie. To miała być ta choroba?

- Może nie jest głodna. Nie przejmuj się, przecież nie zagłodzi się na śmierć. Jak zgłodnieje, to na pewno coś zje...

- No wiesz! - fuknął. - Nie przypuszczałem, że jesteś taka nieczuła. Muszę wracać - zadecydował. Znieruchomiałam.

- Nie mówisz poważnie? - rzuciłam. Łukasz spojrzał na mnie z potępieniem.

- Wyjeżdżam - oznajmił ze złością. Poderwał się i zaczął pospiesznie pakować swoje rzeczy. Nie wierzyłam własnym oczom. Pół godziny później wyjechaliśmy w drogę powrotną. Przez cały czas milczałam. Odezwałam się dopiero pod moim domem:

- Przykro mi, Łukasz, ale ja nie potrafię żyć w trójkącie. I to w takim, w którym najważniejszy jest pies! Wybieraj: albo ja, albo ona.

Popatrzył na mnie ze smutkiem.

- Ale ja kocham was obie! - rzucił oburzony moim ultimatum.

- Niestety, ja kocham tylko ciebie - zakończyłam i wysiadłam. Łukasz dzwonił jeszcze kilka razy, ale i tak cała historia skończyła się rozstaniem. Mogę śmiało powiedzieć, że ta bestia mnie... wygryzła!

Janka W., 27 lat

Z życia wzięte
Dowiedz się więcej na temat: pies
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy