Reklama

Jak polubiłam swoje brzydkie ciało

Lekarka zaleciła mi pływanie, ale ja po prostu nie potrafiłam publicznie pokazać się w kostiumie.

Kiedy dostałam skierowanie na badania okresowe, poczułam się trochę dziwnie. Nigdy nie lubiłam tego rozbierania, osłuchiwania, a zwłaszcza ważenia.

- 80 kg przy 167 cm wzrostu - powiedziała lekarka rodzinna, gdy tylko stanęłam na wadze. W milczeniu spłonęłam rumieńcem.

- Dobrze by było, żeby pani schudła - kontynuowała poważnym tonem.

- Wiem, wiem - stwierdziłam cicho.

- Od razu poczułaby się pani lepiej.

- Staram się ograniczać jedzenie, ale to nie pomaga - rzuciłam na swoje usprawiedliwienie

- Żyje pani aktywnie? - zapytała.

Reklama

- Niestety, prawie cały dzień spędzam przed komputerem, taką mam pracę.

- A po pracy to się już nie chce, prawda? - dokończyła za mnie.

- No właśnie... - bąknęłam.

- Musi pani znaleźć czas, jeżeli nie chce mieć pani w przyszłości problemów z cukrem i cholesterolem.

- Postaram się regularnie ćwiczyć w domu - obiecałam.

- Najlepszy byłby basen ze względu na pani problemy z kręgosłupem i stawami - poradziła na zakończenie wizyty. "Jestem za gruba. Muszę schudnąć i wziąć się za siebie", pomyślałam. Najpierw zapaliłam się do pomysłu z pływaniem, ale po chwili namysłu straciłam zapał. "Nie pójdę, wstydzę się rozebrać, bo jestem gruba", pomyślałam. I tak koło się zamknęło. Przez kilka dni Marta, moja przyjaciółka, wkładała mi do głowy, że głupia jestem, że mam niepotrzebne opory, że nikt na basenie nie będzie zwracał uwagi na moją figurę, ponieważ wszyscy mają jakieś defekty.

- Poza tym nie przesadzaj, Madziu - dodała. - Wcale nie jesteś taka gruba. Ja bym powiedziała, że zaokrąglona tu i ówdzie, a ty zaraz gruba i gruba.

- Nie widziałaś mnie bez ubrania - powiedziałam, stając przed nią. Jedną ręką złapałam się za fałdy na brzuchu, a drugą za pośladek. - Tu jest najgorzej, no mówię ci, po prostu tragedia.

- Nie widziałaś grubszych? - zakpiła.

- Tobie łatwo mówić, masz figurę jak marzenie - westchnęłam i popatrzyłam z podziwem.

- Taka przemiana materii, jem za dwóch i nie tyję, ale powiem ci w sekrecie, że cellulit to mam straszny - odparła. Po czym sięgnęła po kawałek szarlotki, którą kupiła w cukierni, idąc do mnie. Podsunęła mi tacę z ciastem, ale pokręciłam głową.

- Och, jak ci dobrze - jęknęłam. - Możesz wszystko jeść. A ja jestem na diecie i waga ani drgnie.

- Dlatego musisz ćwiczyć - stwierdziła z wypchaną buzią. Miała rację: muszę ćwiczyć. Przemyślałam wszystko jeszcze raz i powzięłam męską decyzję. Zrobiłam pierwszy krok. Poszłam do sklepu kupić jednoczęściowy kostium kąpielowy. W domu rozpakowałam, wcisnęłam na siebie i stanęłam przed lustrem.

- O Jezu! - jęknęłam na swój widok. Doszłam do wniosku, że wyglądam jak baleron. I schowałam kostium na samo dno szuflady, a potem energicznie ją zatrzasnęłam. Niech leży i czeka na lepsze, przyjemniejsze dla oka, czasy. Jednak myśl, że muszę coś zrobić ze swoją wagą nie dawała mi spokoju. Nie miałam pomysłu, jak zrzuć kilka kilogramów, a przydałoby się nawet kilkanaście. Krążyłam wokół szuflady, krążyłam, aż ponownie wyciągnęłam kostium. "Raz kozie śmierć", stwierdziłam i spakowałam ręcznik, klapki, czepek, no i oczywiście błękitno- zielony kostium w rozmiarze L. Pojechałam na pływalnię. Kupiłam bilet i przeszłam przez bramkę. W przebieralni było pusto. Odetchnęłam z ulgą, że nikt mnie nie zobaczy. Kiedy zdjęłam bluzeczkę, drzwi otworzyły się z impetem. Grupka kilku młodych roześmianych dziewczyn, a właściwie kobiet, rozlokowała się w moim pobliżu.

Zrzuciły ciuchy. Wyglądały jak greckie boginie piękności i zgrabności. Lśniące kostiumy ładnie podkreślały ich wcięte talie, płaskie brzuchy, zgrabne biusty, smagłe ramiona i długie, szczupłe nogi. Siedziałam jak zamurowana. Nie, nie mogłam się pokazać rozebrana. Wyglądałam przy nich jak wiejska baba w dzień targowy. Tłuszcz wylewał się spod kostiumu, uda i pośladki znaczył celullit. "Nie, nigdy w życiu się nie rozbiorę!", postanowiłam. Nałożyłam bluzkę na siebie. Spakowałam torbę i szybko wyszłam.

- Już pani wychodzi, co się stało? - zapytała szatniarka, która pięć minut temu sprzedała mi bilet.

- A nic takiego, chyba zapomniałam wyłączyć żelazko w domu.

- Oj, to niech pani biegnie. Może taksówkę wezwać? - zapytała przejęta.

- Nie, nie... dziękuję. Mam samochód.

Wybiegłam z ośrodka, byle prędzej, byle dalej od tego cholernego basenu. Odetchnęłam głęboko kilka razy.

- Dobrze się pani czuje? - usłyszałam za sobą kobiecy głos. Odwróciłam się i zobaczyłam młodą kobietę na wózku inwalidzkim. Patrzyła na mnie z zatroskaniem w oczach.

- Wszystko w porządku. Po prostu uciekłam z basenu, zwiałam jak nic - powiedziałam, dziwiąc się swojej absolutnej szczerości.

- Czemu pani uciekła? - spytała zdziwiona i tak śmiesznie zmarszczyła brwi, przez co poczułam do niej sympatię.

- Z tchórzostwa - walnęłam prosto z mostu. - Strach mnie obleciał i wstyd, że się będą gapić na moje obfite kształty.

- Co takiego? - jej zdziwienie się pogłębiło, a brwi zetknęły się ze sobą, jak jaskółki w locie.

- No tak, gruba jestem i wstydzę się przed obcymi tak nago paradować.

- Aha, gruba - powtórzyła jak echo, uśmiechając się z lekką kpiną, a w jej oczach zatańczyły iskierki śmiechu. Pogawędkę przerwał nam bus, który zaparkował tuż obok wózka.

- Cześć, Ula - krzyknął chłopiec, wychylając głowę przez okno busa.

- Cześć, Sebciu - powitała go radośnie kobieta na wózku.

- Zobaczysz, dziś cię prześcignę - zapowiedział.

- Nic z tego, nie dam się - przekomarzała się z nim radośnie. Kierowca busa wziął chłopca na ręce i dopiero teraz zauważyłam, że Sebcio nie miał jednej nogi. Zamiast niej zwisała pusta nogawka spodni. Przyglądałam się zaskoczona, nie mogłam oderwać wzroku.

- Sebcio jest wicemistrzem juniorów województwa. Świetnie sobie radzi z kraulem - powiedziała z dumą kobieta na wózku.

- Kraulem? To ty pływasz? - zapytałam, wybałuszając oczy na chłopca.

- I to jak! Niczym rakieta - zaśmiała się kobieta.

- A Ula to jest najszybsza ze wszystkich dziewczyn w motylku - pochwalił chłopiec.

- Co? To pani też pływa?

- I to wcale nie najgorzej - zaśmiała się na widok mojej miny. Zabrali swoje rzeczy i ruszyli w kierunku pływalni.

- Chce pani zobaczyć, jak pływamy? - zapytała Ula.

- Chcę, pewnie, że chcę. Z trybuny będzie chyba dobrze widać, prawda?

- Pod jednym warunkiem pokażemy, jak pływamy - zastrzegała.

- Ale popływa pani z nami. Oglądanie na sucho nie wchodzi w grę, prawda Sebciu?

- To się rozumie - poparł ją chłopiec. Poczułam do tych dwojga tak nieodpartą sympatię i zaufanie, że wróciłam z nimi na basen. Jeszcze dziesięć minut temu wołami by mnie nie zaciągnęli, a teraz z własnej nieprzymuszonej woli stałam ponownie w damskiej przebieralni. Sebcio poszedł do męskiej, a raczej zaniósł go tam ojciec. Ula zadziwiła mnie sprawnym przebraniem się. Ubrana w kostium, z czepkiem na głowie siedziała na wózku gotowa do wyjścia na basen. Nawet nie zauważyłam, kiedy i ja się przebrałam. Zrobiłam to bez skrępowania i zastanawiania się, jak wyglądam. Byłam podekscytowana i zaciekawiona nowymi znajomymi.

- Idziemy? - zapytała Ula. - Mamy zarezerwowane dwa tory, może pani pływać z nami. Dojdzie jeszcze dwóch kolegów i koleżanka. Pokiwałam głową i uśmiechnęłam się do niej szeroko. Sebcia jeszcze nie było, ale niebawem wyłonił się w wylocie przebieralni. Ojciec posadził go delikatnie na krawędzi basenu. Starałam się nie gapić, nie patrzeć na jego nogę, która kończyła się na wysokości kolana, aby nie robić chłopcu przykrości.

- Idę pływać - krzyknął Sebcio i z prawdziwym wdziękiem wskoczył do wody. Po czym dał nura i wypłynął kilkanaście metrów dalej. Pływał jak gdyby nigdy nic. Pruł do przodu. Wyprzedzał innych. Tu, w wodzie, trudno było uwierzyć, że ten chłopak jest kaleką, że jeździ na wózku.

- Ja też idę - zapowiedziała Ula. Podjechała do brzegu niecki. Zablokowała wózek, by nie odjechał. Zestawiła najpierw jedną bezwładną nogę, potem drugą. Unosząc się na rękach, lekko zsunęła się do wody. Pływała wyśmienicie. Robiła nawet fikołki przy nawrotach. Wszystko bez użycia nóg. Byłam w szoku. Niesamowicie zaimponowali mi ci ludzie. Przyszło jeszcze kilka niepełnosprawnych osób. O kulach, kuśtykających, bez ręki. Czuli się, jak ryby w wodzie. A ja z moją tuszą i lękiem o to, że cały świat będzie kpił z mojej wagi, czułam się jak idiotka. Było mi głupio. Głupio i wstyd, że ja, zdrowa kobieta, której niczego nie brakuje, przejmowała się takimi drobiazgami, jak cellulit czy kilkanaście kilogramów na plusie. Ten dzień okazał się przełomem. Zaprzyjaźniłam się z Ulą, Sebciem i tymi wspaniałymi ludźmi, którzy pokazali mi, jak cieszyć się z tego, co mamy, jak pokochać siebie takimi, jacy jesteśmy. Od tej pory biegałam na basen, jak na skrzydłach, kilka razy w tygodniu. I sporo schudłam, naprawdę!

Magda P., 31 lat

Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy