Reklama

Zakochałam się w jego dłoniach

Mężczyzna badał białą laską teren przed sobą. Być może poczuł na sobie mój wzrok, bo potknął się. Instynktownie podniosłam się z krzesełka, obserwowałam, czy mężczyzna nie będzie potrzebował pomocy. Na szczęście niewidomy szybko odzyskał pion i powędrował do gabinetu. Po kilku minutach otworzył drzwi.

- Pani Madej - wywołał mnie.

- Tak, jestem - odparłam głośno.

Zaprosił do środka, zobaczyłam na kitlu plakietkę z jego danymi. Miał na imię Andrzej.

- Tutaj panią boli? - naciskał mój kręgosłup kręg po kręgu.

Zaczął masować. Miał przyjemne, ciepłe dłonie. To był najlepszy masaż kręgosłupa, jaki dotychczas miałam. Nie za mocno, nie za lekko. W sam raz, tak jak lubię. Terapeuta wyczuwał każdy mięsień, każde ścięgno i delikatnie rozmasowywał je, pozbawiając napięcia. Uwielbiałam ten dotyk sunący po plecach wzdłuż kręgosłupa i łopatek. Na początku to była tylko ulga dla zbolałych pleców, potem przyjemność zamieniająca się w fizyczną rozkosz. Zakochałam się w jego dłoniach...

Reklama

- Jak się pani czuje? - zapytał po kilku zabiegach.

Głos miał bardzo mocny, męski i głęboki. Do tej pory niewiele rozmawialiśmy, dopiero teraz zwróciłam uwagę na to, że ma charakterystyczną chrypkę, barwę głosu przyprószoną czymś ciepłym, miękkim i zmysłowym.

- Pali pan papierosy? - odważyłam się zapytać.

- Nie - zaśmiał się szczerze. - Pyta pani o tę chrypkę, tak?

- Uhm... - wymamrotałam, poddając się jego dłoniom i głosowi.

- Nie pani pierwsza o to pyta. Natura obdarzyła mnie takim niedźwiedzim głosem.

- Zapada w pamięć - powiedziałam.

- I straszy dzieci - zażartował.

- Zaraz straszy, raczej intryguje.

- Dziękuję za komplement. Bo to chyba był komplement? - zaśmiał się ponownie, a ja usłyszałam w tym zmysłowym mruczeniu jakby zawstydzenie.

Niestety, leżąc na brzuchu nie widziałam jego twarzy, nie mogłam wiec zweryfikować swoich domysłów. Andrzej nie był gadułą, ale kiedy już mówił, mogłam go słuchać i słuchać. Już wiedziałam, że nie zauroczyły mnie tylko jego dłonie, zakochałam się też w jego głosie...

- Przyjemną pogodę mamy dziś, prawda? - zapytał i otworzył szerzej drzwi, żeby wpuścić mnie do środka.

Uśmiechnął się przy tym łagodnie. Popatrzył na mnie, spojrzałam w jego oczy. Były piękne, można się było w nich rozpłynąć, jak w błękicie nieba. Dlaczego tak piękne oczy nie widziały? Nie śmiałam zapytać o jego chorobę, to byłoby niedelikatne. Mogłabym go urazić, ale usilnie chciałam się czegoś dowiedzieć...

- Przepraszam, że zapytam... - zawahałam się.

- Tak? - zamruczał.

- Pewnie pan pomyśli, że jestem wścibska i odpowie, że to nie moja sprawa, zresztą bardzo słusznie - tłumaczyłam się.

- Chodzi o mój wzrok? - zapytał.

- No tak...

- Straciłem go w dzieciństwie, miałem kilka lat, kiedy zachorowałem.

- Przepraszam bardzo, nie powinnam o to pytać.

- Ależ skąd, nie jestem przewrażliwiony na punkcie swojej niepełnosprawności, nie jest ona dla mnie tematem tabu.

Terapeuta wzbudził tymi słowami mój podziw. Taki otwarty i szczery mężczyzna, no i bez kompleksów. A te oczy... Już wiele razy widziałam je we śnie. Te niebieskie niezapominajki... "A teraz jeszcze zakochałam się w jego oczach...", pomyślałam po przebudzeniu.

Kiedy szedł korytarzem do gabinetu, najpierw słyszałam laskę badającą teren. Delikatne stuk, stuk, stuk. Potem zza rogu wyłaniała się jego sylwetka. Chód miał zdecydowany, sprężysty. Zawsze był ubrany w nienagannie biały uniform rehabilitanta. Koszula z krótkim rękawem opinała szczupły, ale dobrze zbudowany tors. Miał mocne ramiona, pewnie wyrobione przez lata masowania. "Na pewno ma ładne uda i łydki", stwierdziłam w duchu i uśmiechnęłam się do siebie.

- Wyczuwam, że pani już jest - powiedział, gdy dzieliło nas kilka kroków.

- Intuicja? - zapytałam przekornie.

- Nie... perfumy - błysnął równymi zębami. - Uwielbiam je - dodał.

Przepuścił mnie przodem, tak, że delikatnie otarłam się o to silne, mocne męskie ciało. Bardzo podobał mi się fizycznie. Tak, zakochałam się w jego ciele...

Imponowała mi jego inteligencja. Wyznał mi, że w wolnych chwilach układa krzyżówki i rebusy, korzystając z alfabetu Braille'a. Dużo czytał, uwielbiał prozę Dostojewskiego, słuchał Milesa Davisa.

- Nie warto się martwić przeszłością i przyszłością. Trzeba żyć tu i teraz i cieszyć się z tej chwili - przekonywał mnie do swojej życiowej filozofii.

- Potęga teraźniejszości...

- Żyć tu i teraz, ale żyć świadomie - zaznaczył.

I tak zakochałam się w jego umyśle... Inteligencja to nie wszystko, co miał, był też mądrym i dobrym facetem. Podczas jednej z wizyt Andrzej opowiedział mi o pewnej historii, która przydarzyła mu się dawno temu.

- Szedłem ulicą, kiedy wyczułem, że idzie za mną jakiś zwierzak. Przeszedłem jedną ulicę, drugą, a to coś szło krok w krok za mną. Kiedy się zatrzymywałem, mój prześladowca również to robił.

- No i co się stało? - zapytałam niecierpliwie, jak dziecko.

- Postanowiłem, że jak dojdę do kiosku niedaleko mojego domu i to coś będzie nadal za mną lazło, to wezmę je ze sobą.

- Jak to?! Przecież nie wiedział pan, co to jest, mógł to być wściekły pies.

Rehabilitant roześmiał się.

- Niby ma pani rację, ale czułem, że to coś mi nie zagraża, a raczej potrzebuje mojej pomocy.

- I jak się skończyła ta historia?

- Doszedłem do kiosku, a "coś" było za mną. Przykucnąłem i wyciągnąłem rękę w jego kierunku.

Zawiesił na chwilę głos.

- To był mały, wystraszony kundelek. Polizał mnie po ręce.

- Co pan z nim zrobił?

- Zabrałem do domu. Nakarmiłem, zaprowadziłem do weterynarza. I od pięciu lat Figiel jest moim najwierniejszym przyjacielem.

- Piękna historia - oznajmiłam.

I tak zakochałam się w jego sercu...

Pokochałam jego dłonie, głos, oczy, ciało, umysł i serce. Pewnie zastanawiacie się, co teraz dzieje się z moim niewidomym rehabilitantem. Mój ukochany mąż siedzi ze mną przy stole, je obiad i uśmiecha się do mnie z miłością!

Jagoda I., 30 lat

Z życia wzięte
Dowiedz się więcej na temat: dłonie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy