Reklama

​Sanitariuszka z powstania: Dla Polski trzeba zrobić wszystko

W dniu wybuchu Powstania Warszawskiego Hanna Stadnik (wtedy Sikorska) miała 15 lat. Kiedy 1 sierpnia 1944 roku z siostrą wychodziły z domu przed umówioną godziną W, mama prosiła je, żeby zostawały z tyłu. Jak można zostawać z tyłu, kiedy trzeba iść do przodu po rannych? - denerwowały się. Przecież były sanitariuszkami.

Pętelka - bo tak nazywali wtedy tę drobną dziewczynę, kiedy tylko zorientowała się, że jej o cztery lata starsza siostra zaczęła konspirować, dołączyła do niej. Wspólnie przechodziły kurs sanitarny w Lesie Kabackim i ćwiczenia.

Pod koniec lipca była pierwsza mobilizacja, ale walki nie rozpoczęły się. Kilka dni później łącznik wrzucił przez okno ich mieszkania na parterze kartkę z godziną 17:00 - wtedy miało rozpocząć się powstanie. O 16:00 wyszły z domu obiecując mamie, że za trzy dni będą w domu. Planowano, że wtedy będzie już po wszystkim. Po drodze do punktu zbiórki spotkały kolegów nucących: "Hej chłopcy, bagnet na broń" - taki miły znak rozpoznawczy.

Reklama

OBEJRZYJ HISTORIĘ PANI HANNY:

Ranny, Niemiec i strach

W kamienicy przy ul. Fałata w piątkę (cztery sanitariuszki i jedna patrolowa) zapukały do przypadkowego mieszkania. Właścicielka zgodziła się, żeby w razie potrzeby przynoszono tam rannych. Kiedy wybiła 17:00 warszawiacy poczuli, że żyją w wolnym kraju. W oknach zawisły biało-czerwone flagi, mimo że już zaczęła się strzelanina. Do punktu prowadzonego przez siostry trafił pierwszy ranny. Zostały tam na noc. Nie trafił do ich żaden łącznik, nie wiedziały, jak wygląda sytuacja.

W nocy okazało się, że w okolicy jest kolejny ranny. Kiedy do niego dotarły, okazało się, że to Niemiec. Mimo tego wzięły go do punktu sanitarnego. Trzy dni później do mieszkania dostali się rosyjscy żołnierze Waffen-SS sprowadzeni do Warszawy przez Heinricha Himmlera, którzy zajmowali się rabunkami, gwałtami i mordowaniem ludności cywilnej. Dziewczynom groziło poważne niebezpieczeństwo, ale uratował je właśnie ten Niemiec, którym się zajmowały.

W nocy dotarli do nich koledzy powstańcy i bezpiecznie przeprowadzili je na ul. Odyńca, gdzie już w regularnym trybie udzielały pomocy walczącym.

Wpajali nam wolność

- Jesteśmy pokoleniem, które urodziło się w wolnej Polsce, po 123 latach niewoli. Nasi rodzice, nasi dziadkowie wpajali nam tę wolność, że trzeba wszystko zrobić dla Polski, żeby znowu nie była w niewoli - mówi pani Hanna.

Hanna Stadnik (z d. Sikorska) ma dziś 88 lat. Kiedy w ubiegłym roku dziennikarz Filip Chajzer rozpoczął akcję pomocy Powstańcom Warszawskich w trudnej sytuacji materialnej, pani Hanna zgłosiła się do pomocy w koordynacji rozdzielania funduszy. Zebrano 300 tys. zł. Bohaterowie dostali po 1000 zł przed Bożym Narodzeniem i drugie tyle przed Wielkanocą. To ważne pieniądze, bo pomagają nie tylko zapłacić rachunki i wykupić leki, ale pozwolić sobie na drobne przyjemności. Powstańcom często na życie zostaje jedynie 10 zł dziennie.

W tym roku akcja zostanie powtórzona. Każdy, kto do niej dołączy przelewając dowolną kwotę na konto Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej, może być jedną z 60 osób zaproszonych 2 września na specjalne zwiedzanie Muzeum Powstania Warszawskiego - z pomysłodawcą akcji, przewodnikiem oraz Powstańcami.

FILIP CHAJZER I HANNA STADNIK MÓWIĄ O AKCJI:

Jak pomóc?

Wpłać dowolną kwotę na konto Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej

Raiffeisen Bank Polski 50 1750 0012 0000 0000 3760 9692

Tytuł przelewu: Zbiórka dla Powstańców 2017


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy