Noworodek porwany z porodówki. Po 17 latach prawda wyszła na jaw

Dziś wszyscy znają ją jako Zephany Nurse, ale przez pierwszych kilkanaście lat życia nazywała się zupełnie inaczej. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że ukochana mama jest jej porywaczką, a biologiczna rodzina mieszka zaledwie kilka kilometrów dalej. Historia jak z filmu wydarzyła się naprawdę.

Najszczęśliwszy dzień w życiu szybko zamienił się w koszmar (zdjęcie ilustracyjne)
Najszczęśliwszy dzień w życiu szybko zamienił się w koszmar (zdjęcie ilustracyjne)123RF/PICSEL

Przez 17 lat wychowujesz się w kochającej rodzinie. Na chwilę przed wejściem w dorosłość wychodzi na jaw, że wszystko to było jedynie zręczną manipulacją. Tak naprawdę nie znasz swoich prawdziwych korzeni, a rodzice z biologicznego punktu widzenia są zupełnie obcymi ludźmi. Nawet dane osobowe, które towarzyszyły ci od urodzenia, okazują się fałszywe.

Mówi się, że życie pisze najciekawsze scenariusze. I chyba coś w tym jest, bo taką historię trudno byłoby wymyślić. Dla niej okazała się ponurą rzeczywistością, a dla policji – jedną z najdziwniejszych spraw kryminalnych do rozwiązania. Choć prawda miała wyzwolić, wprowadziła ogromny zamęt i zrujnowała wszystko, co stanęło na jej drodze.

To konsekwencje dramatycznych wydarzeń, jakie rozegrały się 30 kwietnia 1997 roku w miejscu, które kojarzy się z bezpieczeństwem i radością – na szpitalnej porodówce.

Podejrzane podobieństwo

Miché Solomon rozpoczynała ostatnią klasę szkoły średniej. Wkrótce jej życie miało się zupełnie zmienić. Formalnie była już niemal dorosłą kobietą i myślała o studiach, ale takiego obrotu spraw nikt przy zdrowych zmysłach nie mógłby przewidzieć. Kiedy wróciła na zajęcia, znajomi zaczęli opowiadać jej o nowej uczennicy, która pojawiła się w murach ogólniaka.

Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że niejaka Cassidy Nurse wyglądała do złudzenia jak nasza bohaterka. Choć była o cztery lata młodsza, nawet postronni obserwatorzy zauważyli niezwykłe podobieństwo między nastolatkami. Miché potraktowała to jako mało znaczącą ciekawostkę, ale ostatecznie uległa sugestiom znajomych.

Chciała ją poznać i zrozumieć, o co tyle krzyku, jednak nie zdążyła nawet zaaranżować spotkania. Ich spojrzenia skrzyżowały się przypadkiem na szkolnym korytarzu. Jak dziś wspomina, od razu poczuła więź.

Siostry z wyboru

Miałam wrażenie, że skądś ją znam. To było straszne i fascynujące zarazem

– relacjonowała. Podobieństwo okazało się nie tylko wizualne. Dziewczyny natychmiast znalazły wspólny język i zostały najlepszymi przyjaciółkami. Były tak blisko, że nazywały się nawet siostrami. I rzeczywiście można je było z nimi pomylić, bo nawet obserwatorzy z zewnątrz dostrzegali ogromne podobieństwo.

To ujawniło się szczególnie mocno, gdy mieszkanki przedmieść Kapsztadu wykonały pierwsze wspólne selfie. Zgadzało się niemal wszystko: kształt twarzy, nosa, ust, oczu, policzków. Pomimo różnicy wieku wyglądały jak bliźniaczki. Znajomi żartowali, że któraś z nich musiała zostać adoptowana, choć nikt na poważnie nie brał tego pod uwagę.

Miché pokazała zdjęcie rodzicom, jednak ich reakcje były skrajnie różne. Matka przyznała, że kilka szczegółów się zgadza, ale podobieństwo nie jest aż tak duże i musi być kwestią przypadku. Ojciec stwierdził, że dziewczęta są jak dwie krople wody.

Pytanie, które zmieniło wszystko

Sprawa zapewne rozeszłaby się po kościach, gdyby fotografia nie wpadła w ręce rodziców młodszej Cassidy. Ci nie mieli wątpliwości, że podobieństwo jest zbyt duże, aby było przypadkowe. Poprosili córkę, aby zadała koleżance jedno pytanie i to też zrobiła. Nie mogła przypuszczać, że odpowiedź wywróci jej dotychczasowe życie do góry nogami.

Czy urodziłaś się 30 kwietnia 1997 roku?

– padło wreszcie z jej ust, a Miché potwierdziła. Wtedy była pewna, że koleżanka znalazła tę informację na jej Facebooku.

Morne Nurse, ojciec Cassidy, poprosił córkę o zorganizowanie spotkania z jej starszą przyjaciółką. Wtedy jeszcze nie podzielił się swoimi dramatycznymi podejrzeniami, ale wystarczyło kilka minut spędzonych razem, by nabrał pewności. Chwilę później zadzwonił na policję i poinformował stróżów prawa, że prawdopodobnie odnalazł porwane 17 lat wcześniej dziecko. Wkrótce badania potwierdziły, że on i jego żona są biologicznymi rodzicami uczennicy ostatniej klasy szkoły średniej.

Skąd wzięła się zatem w rodzinie Lavony i Michaela, których od urodzenia nazywała mamą i tatą? Odpowiedź z łatwością można odnaleźć w policyjnych raportach i archiwalnych wydaniach gazet. Na przełomie kwietnia i maja 1997 roku wszystkie media w Republice Południowej Afryki rozpisywały się o porwaniu, do jakiego doszło na porodówce lokalnego szpitala.

Ukradziona miłość

Świeżo upieczona mama zasnęła, gdy jej dwudniową córką zajmowała się pielęgniarka. Kiedy się obudziła – noworodka nigdzie nie było. Zniknęła też kobieta w szpitalnym uniformie, która tak naprawdę nie powinna go nosić. Rozpoczęły się szeroko zakrojone poszukiwania, ale nie przyniosły żadnego efektu. Najprawdopodobniej porywaczka dostała się na oddział udając ciężarną, a opuściła go niepostrzeżenie z maleńką Miché w ramionach.

Według śledczych mąż nie miał świadomości, że wychowuje cudze dziecko. Jego żona miała być wtedy w ciąży. Poroniła, jednak nie przyznała się do tego. Przez kolejne miesiące nie rozstawała się ze sztucznym brzuchem i pewnego dnia wróciła do domu z noworodkiem. Twierdziła, że zaczęła rodzić na ulicy. Ojciec nie został poinformowany z braku czasu, bo od razu trafiła do szpitala na oddział położniczy.

Straciłam kontrolę nad swoim życiem

– wyznała później ofiara porwania. Z tej sytuacji nie było już dobrego wyjścia.

Porywaczka miała udawać pielęgniarkę (zdjęcie ilustracyjne)
Porywaczka miała udawać pielęgniarkę (zdjęcie ilustracyjne)123RF/PICSEL

Jedna córka, dwie matki

Kobieta, którą przez całe życie nazywała matką, trafiła do aresztu. Ojcu też nie mogła już zaufać. Z kolei biologicznych rodziców w ogóle nie znała, a nowej rodziny nie tworzy się z dnia na dzień. Miché trafiła pod opiekę kogoś innego. Miała czas na zastanowienie i kiedy skończyła 18 lat, mogła podjąć samodzielną decyzję, co dalej. Ostatecznie postanowiła wrócić do taty, który z biologicznego punktu widzenia był dla niej obcym człowiekiem.

Mężczyzna rzeczywiście nie był niczego świadomy i jest jedną z wielu ofiar tej sytuacji. Podobnie jak Celeste i Morne Nurse, którzy przez lata wierzyli, że ukochana córeczka wróci kiedyś do domu. Choć wreszcie ją odnaleźli, było już chyba za późno na odbudowanie normalnej relacji. Tym bardziej, że zdążyli się rozwieść kilka lat wcześniej.

Co szczególnie zaskakujące, domy tych rodzin dzieliło tylko pięć kilometrów. Ojcowie nawet znali się z widzenia, bo ich zawodowe ścieżki kilkakrotnie się krzyżowały.

Kto jest kim?

W sierpniu 2016 roku zakończył się proces Lavony, która najpierw wszystkiemu zaprzeczała, a później zrzuciła winę na kobietę o imieniu Sylvia. To ona miała porwać i podarować jej dziecko, jednak zdaniem śledczych nawet nie istniała. Za porywaczkę uznano oskarżoną. Usłyszała wyrok 10 lat pozbawienia wolności. Nadal utrzymuje jednak kontakt z Miché, która ostatecznie wybaczyła matce-porywaczce. Dostrzega w niej bardziej cierpiącą kobietę niż bezwzględną przestępczynię.

Ona wie, że wciąż ją kocham

– wyznała jakiś czas temu. Gdzie w tym wszystkim rodzina Nurse? Odzyskana córka przyjęła ich nazwisko, ale nie odnalazła się w ich domu. W 2019 roku wydała autobiograficzną książkę "Dwie matki. Jedna córka. Zadziwiająco prawdziwa historia". Publikację zadedykowała zarówno Celeste, jak i odsiadującej wyrok Lavonie.

***
Zobacz także:

Pandemia pomogła mu "wrócić" na łono rodziny!Newseria Lifestyle
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas