Zara Slattery: Choroba ją okaleczyła, ale stała się też inspiracją

Ciężka choroba uczyniła z artystki Zary Slattery inwalidkę. Otarcie się o śmierć i 15-dniowa śpiączka dały jej jednak inspirację do stworzenia jednego z najbardziej unikalnych komiksów, jaki kiedykolwiek się ukazał.

Choroba Zary doprowadziła m.in. do amputacji nogi
Choroba Zary doprowadziła m.in. do amputacji nogi123RF/PICSEL

Na początku 2013 roku Zara poczuła pierwsze objawy choroby. Było to w szpitalu, gdzie odwiedzała swoją chorą na zapalenie płuc matkę. Na początku zwykły ból gardła. Nic poważnego, jak mogłoby się wydawać. Nie miała zresztą głowy do tego, by przejmować się takimi niedogodnościami. Matka Zary nie wyzdrowiała. Trzeba było wziąć się w garść, rozpocząć przygotowania do pogrzebu, zaopiekować się swoimi dziećmi i własnym ojcem pogrążonym w żałobie.

Pomiędzy życiem a śmiercią

Mijały tygodnie, a ból głowy nie ustępował, pomimo zapisanych antybiotyków. W maju 2013 roku choroba zaczęła postępować, najpierw przybierając postać grypopodobną, by później nasilić się do tego stopnia, że bliska śmierci Zara trafiła na intensywną terapię.

Diagnoza była poważna: chorobę Zary wywołała zabójcza bakteria i na 15 dni została wprowadzona w stan śpiączki farmakologicznej, by opanować rozwój infekcji. Równocześnie u kobiety wywiązało się martwicze zapalenie powięzi. To rzadki rodzaj ostrego zakażenie, nazywane też "chorobą zjadającą ciało". Zabija ono co trzeciego chorego.

Zara trafiła na stół operacyjny, gdzie chirurdzy walczyli o jej życie. Konieczna była amputacja nogi na wysokości pachwiny. To wysoka cena, ale cel został osiągnięty - pacjentka przeżyła operację, a po rekonwalescencji udało jej się pokonać również groźną infekcję i wrócić do domu - do męża i dzieci.

Długo towarzyszył jej szok, złość i ciężar ponownej nauki życia - tym razem jako osoby niepełnosprawnej, która w wielu aspektach będzie musiała polegać na pomocy bliskich. Jednak po jakimś czasie znów obudziła się w niej pasja tworzenia. Jako medium wybrała komiks i łącząc ze sobą sugestywne obrazy i słowa opowiedziała o piekle, jakie przeżyła, pozostając w dwutygodniowym uśpieniu. Tak powstała "Coma".

Sztuka to też lekarstwo

Pozostającą w stanie śpiączki Zarę przez cały czas prześladowały półrzeczywiste wizje szkieletów i bezgłowych ciał. Swoje przeżycia opisała w rozmowie z The Comics Journal:

Wydawało się to być mieszanką halucynacji i odmiennej percepcji. Od samego początku, budząc się w ciemności, wiedziałem, że to nie sen - byłam świadoma.

"Odpowiedzi na pytania lekarzy zrodziły w mojej głowie obraz szkieletu. Moje ciało było w niebezpieczeństwie i świadomość tego powodowała zamęt w mojej głównie. Na tym początkowym etapie miałam silne poczucie rzeczywistości. Ale gdy przy moim łóżku pojawiły się pielęgniarki, których twarze były w połowie czaszkami, byłam zupełnie przerażona, a świat wywrócił się do góry nogami" - kontynuowała opowieść.

Wizje, których doświadczyła w śpiączce, towarzyszyły jej długo po powrocie do domu. Jak sama przyznała, wiedziała, że będą ją prześladować, dopóki dogłębnie ich nie zrozumie.

Pracując nad "Comą" włączyła do opowiadanej historii nie tylko własne przeżycia, ale też treść pamiętnika jej męża Dana, który dokumentował ciężki dla rodziny okres, gdy walczyła o życie w szpitalu. Te dwie narracje przeplatają się ze sobą, tworząc niepowtarzalny obraz wzruszającej codzienności połączonej z traumatycznymi koszmarami.

"Początkowo planowałam opowiedzieć tylko historię o śpiączce, używając do tego głównie  symboliki i metafor. Łączyłam swoje wizje ze średniowiecznymi obrazami, chciałam opowiadać dzięki bogatemu użyciu kolorów. Dziennik Dana tymczasem opowiada o codziennym życiu, które jest wizualnie skomplikowane i złożone. Jego pamiętnik jest bijącym sercem mojego komiksu, jest nieprzefiltrowany i bardzo emocjonalny" - mówiła w wywiadzie dla Herald Scotland.

"Dopiero rok po powrocie do domu przeczytałam pamiętnik Dana i było to jak objawienie. Nie zawsze byłam świadoma jego obecności przy moim szpitalnym łóżku, więc czytanie o tym, jak on to postrzegał, było dla mnie bardzo emocjonalnym przeżyciem. Tak wiele mu zawdzięczam" - podsumowała Zara.

Urojenia mieszają się z rzeczywistością

W stanie śpiączki farmakologicznej lekarze dążą do zmniejszenia zapotrzebowania na tlen mózgu pacjenta. Dzięki tej "zaoszczędzonej" energii organizm może skierować więcej środków na podtrzymanie innych procesów życiowych, takich jak oddychania, bicie serca.  Z tego też powodu doświadczenie halucynacji, wizji i omamów w trakcie trwania śpiączki farmakologicznej jest udziałem wielu pacjentów. Często największym problemem z tym związanym, jest to, że osoba wybudzona jest przekonana, że jej rojenia rzeczywiście miały miejsce.

Maleńka bakteria stała się źródłem ogromnych problemów
Maleńka bakteria stała się źródłem ogromnych problemów123RF/PICSEL

"W trakcie śpiączki przeżywałem różnorodne omamy, których chronologii nie jestem obecnie w stanie precyzyjnie odtworzyć. Omamy te różniły się od normalnych snów tym, że w trakcie wybudzania, a także później, byłem przekonany, że rojenia moje były rzeczywistością. Moja rodzina musiała dokładać wielu starań, by wyprowadzić mnie z błędu i przekonać, że często dramatyczne sceny utrwalone w mojej pamięci były fikcją" opisywał w 2013 roku swoje doświadczenia profesor Jan Sandorski na łamach pisma "Anestezjologia i Ratownictwo".

"(...) po wyjściu ze śpiączki byłem przekonany, że urojone zdarzenia pokrywają się z prawdą. (...) Ze względu na nieobecność w Poznaniu moich synów, najdłużej trwałem w przekonaniu, że obaj zostali zastrzeleni. Dopiero ich wizyta w szpitalu pozwoliła mi wyzwolić się z tego utrapienia. Z biegiem czasu uwalniałem się z lęków, którymi przesycone były moje omamy. Skonfrontowanie z rzeczywistością pozwoliło na trwałe wymazanie ich z rejestru rzekomych faktów" - kończył swój wywód profesor Sandorski.

Bardzo podobnie swoje przeżycia opisała Zara Slattery w rozmowie z Herald Scotland:

Wizje i emocje z nimi związane przeżywałam przez kolejne dwa tygodnie. Wyjście zza zasłony strachu i nieufności było ulgą nie do opisania.

Artystka przyznaje, że "Coma" nie jest dziełem, które chciała kiedykolwiek stworzyć. Choć równocześnie forma powieści graficznej okazała się idealnym medium do opowiedzenia o swoim koszmarnym doświadczeniu i powrocie do prawdziwego życia.

***

Zobacz również:

Joanna Racewicz: Szczepienie to była świadoma decyzja mojego synaNewseria Lifestyle
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas