Reklama

Marzy mi się pełnokrwisty horror

Fajnie by było, gdyby dziadkowie byli bardziej ogarnięci. Gdy patrzę na rodziców, to mało jest takich, co ogarniają portale społecznościowe i YouTube'a, a o dziadkach to już szkoda mówić - opowiada Leszek Talko, dziennikarz, felietonista, twórca książek dla dzieci i młodzieży.

Adam Wieczorek, Interia: Muszę przyznać, że gdy pierwszy raz czytałem "Dziecko dla odważnych" bardzo mnie ta książka bawiła. Potem, gdy urodził się mój syn, zrozumiałem, że to są ponure raporty z placu boju. Wiedząc to wszystko, co już teraz pan wie o dzieciach i ich buntach, czy zdecydowałby się pan na dziecko?

Reklama

Leszek Talko: A mam jakieś inne wyjście niż powiedzieć "tak"? Powiedziałby pan "nie"? (śmiech) Wszyscy powiedzą panu "tak", ale niewiele osób zdaje sobie sprawę, że bycie rodzicem to wybór jakiegoś stylu życia. Jako ojciec napisałem wiele książek o dzieciach i związanych z dziećmi, a moje życie potoczyło się tak, a nie inaczej i jest fajne. Gdybym tych dzieci nie miał, to byłoby zupełnie inne i pewnie kompletnie nieznane. Myślę, że trzeba o tym wiedzieć. Decydując się na dziecko, wybieramy na długo. Niektórzy biorą sobie pieska i myślą "poradziliśmy sobie z pieskiem, to może czas na dziecko". Tymczasem psiak nie zmienia życia, a dziecko już tak. 

Śmialiśmy się z żoną, że nasze koty, to było dziecko w wersji demo. Bardzo okrojonej wersji. 

- Oj bardzo okrojonej. Ja miałem przed dziećmi kotkę syjamską, która gdy była głodna miała zwyczaj drzeć się o trzeciej w nocy. Można ją było zignorować, albo nakarmić i natychmiast przestawała się wydzierać. Natomiast z dzieckiem, które wstawało o trzeciej rano, już nie było tak dobrze. Nie dało się go gdzieś zamknąć, ani po nakarmieniu nie przestawało natychmiast płakać. Jak się okazało, kot, to nie jest dobry miernik tego, co będzie po urodzeniu dziecka.

Przekonaliśmy się o tym na własnej skórze, choć po lekturze pana książek, powinienem był wiedzieć lepiej.

- Wszyscy tak mówią.

Jak to jest z Pitu i Kudłatą? Ile lat mają teraz?

- 14 i 16. Szybko to zleciało. Już teraz nie chcą, żeby o nich pisać. Dlatego nie będzie książek o tym, jak się zakochują albo o ich przyjaźniach. Uznali, że są to ich prywatne sprawy, a ja to rozumiem. Trzeba pogodzić się z tym, że nie są już dziećmi.

Nie obrażają się o to, że zostali opisani?

- Nie. Pewnie dlatego, że wiele rzeczy zmieniam. Kiedyś mieli pretensje do mnie, że coś przeinaczyłem. Że skomasowałem jakieś fakty, albo zmieniłem komuś imię. Mówili: "tato, przecież to było inaczej, to nie był Karolek, ale Piotruś, nie powiedział tego rano, a wieczorem". Z czasem zacząłem zmieniać coraz więcej i zaczęli doceniać, że nie opisuję rzeczywistości w skali 1 do 1, tak jak nie opisuję siebie w skali 1 do 1, bo nie jestem aż takim furiatem, na jakiego wychodzę w tych opowieściach. Stworzyłem fikcję literacką na podstawie prawdziwych zdarzeń. Wilk jest syty i owca cała.

Teraz wyszły "Niezwykłe przygody Kunegundy Paciorek". Czy książka powstała na zamówienie córki?

- Niezupełnie na zamówienie córki. Była w pewnym sensie książką nieuniknioną, dlatego, że dużo rozmawiałem z córką o marzeniach i strachach jej i przyjaciółek. Pomyślałem, że nie ma książki, w której byłyby współczesne strachy i marzenia współczesnych dziewczynek, więc musiałem coś takiego napisać. Poza tym, pisząc tę książkę dowiedziałem się mnóstwa nieznanych faktów z ich świata. Również tego, jak działa YouTube i jak się kręci filmy i zostaje gwiazdą. Pragnienie zostania gwiazdą ale i strach przed niepowodzeniem jest strasznie powszechny w tym wieku. Dlatego postanowiłem pomieszać horror z rzeczywistością, która nas otacza - ze szkołą i YouTubem.

Czyli wszystko na raz. YouTube'owi poświęcił pan piękny rozdział książki "Nastolatek dla początkujących". Musiał się pan zapoznać z tymi wszystkim strasznymi osobami. Bo jak można oglądać, jak przez godzinę, ktoś gra w grę?

- Sprawdzenie tego było niesamowicie frapujące, dlaczego oni to robią, dlaczego wrzucają dziesiątki takich samych zdjęć na Instagrama, albo dlaczego przez pięć godzin oglądają, jak ktoś inny gra w grę. Bo to, że pięć godzin można grać samemu, to rozumiem.

Może ma pan poradę, jak mimo tego niezrozumienia nie stracić kontaktu z dziećmi?

- Rada jest jedna i bardzo prosta. Brzydko mówiąc, są to "dupogodziny", czyli spędzanie z dziećmi czasu i gadanie z nimi. Co jest trudne i mało któremu rodzicowi wychodzi.

- Jak nie straciłem z dziećmi kontaktu? Choćby tak, że o gdy o 22 jest "lajwik" i mam przyjść, to przychodzę. Normalny rodzic pewnie by powiedział, że dziecko oszalało, bo on rano musi wstać do pracy. Ten lajwik będzie trwał może 4, albo 5 godzin, czyli do 3 rano. Jakiś gość na tym lajwiku pokazuje, jak wali młotem i idzie przez korytarz. Na miłość boską, po 5 minutach robi się nudno. Ale nie oglądam tego, bo uważam, że jest to ciekawe. Dla mnie to jest nudne, bo nie jestem nastolatkiem. Oglądam dlatego, że mogę obserwować córkę, gadać z nią, obserwować co ona z tego wyciąga. Może mnie wyśmiewać, że się nie znam na różnych rzeczach, ale rozmawiamy. Przy okazji dowiaduję się, co jest dla niej ważne i co lubi oglądać, co lubią robić jej rówieśnicy itp. Mnóstwa rzeczy się uczę. Inaczej pewnie przez te kilka godzin zacząłbym obgryzać tynk ze ścian. Na miłość boską, ten ludzik na ekranie po prostu wali młotkiem.

- Mnóstwo jest takich sytuacji, gdy rodzicowi nie chce się poświęcić tego czasu. Czasem jest to 15 minut, czasem pół godziny, a czasem i trzy. Oczywiście każdy zapyta, kiedy ma to zrobić, bo nie ma czasu. Nikt go nie ma. Każdy pracuje, lata, spotyka się, załatwia i tak dalej. Ale w pracy przecież nie powiemy, że narada jest nudna i nie chce nam się siedzieć dwóch godzin - prawda? Jeśli już zdecydowaliśmy się na dziecko, to trzeba z nim usiąść, pograć w tę grę, obejrzeć lajwika, spróbować nakręcić razem film, wybrać się na zjazd YouTuberów. Zobaczyć czym ono żyje, a nie mówić zostaw ten komputer, zostaw tę komórkę, to na nic się nie przyda. Może to jest jego przyszłość?

- Proszę sobie wyobrazić, że ktoś mówi w ten sposób do nas i dezawuuje w ten sposób to, co lubimy. Weźmy ojca rodziny, który za każdym razem, gdy chce obejrzeć Lewandowskiego w telewizji, słyszy: zostaw ten mecz, jest coś do zrobienia, co to za głupoty, że jedenastu facetów lata za piłką i co mnie obchodzi jakiś mundial. Okazuje mu się w ten sposób pogardę, bo może ktoś lubi oglądać jedenastu facetów ganiających za piłką, a nastolatek woli oglądać, jak ktoś idzie korytarzem i wali młotkiem. Posiedzenie przy nich i pogadanie jest kontaktem. Jeśli nie, to usłyszymy, że nie ma o czym z nami gadać. Nie ma, bo się nie gadało.

Trzeba zobaczyć świat z ich perspektywy.

- Dokładnie. Nie udawać, że to interesuje nas najbardziej na świecie, bo pewnie nie interesuje ale porozmawiać. Ja nie oszukiwałem córki. Niektóre rzeczy, które tam widziałem były super, a inne z kolei serdecznie mnie nudziły. Jak ja jej opowiadam o czymś co robię, czy co mnie pasjonuje, to też jedne rzeczy ją nudzą, a inne ciekawią.

Cały czas mówimy o córce, a jak z jest z synem?

- Córka mocniej siedzi w YouTube i grach społecznościowych i ma tam dużą część swojego świata. Wbrew temu co uważa wielu rodziców konsola, telefon i komputer nie są samotnością, tylko szukaniem znajomych. Córka znalazła całą masę znajomych w grach w sieci i tam utrzymuje z nimi kontakty. Z synem jest inaczej bo on jest piłkarzem i trenuje. Ma tam 22 kumpli, z którymi chodzi do klasy. Utrzymuje kontakty społeczne z nimi i nie musi ich szukać w internecie. Choć gra też z nimi w Fifę i czasem trudno mi powiedzieć czy mówi o prawdziwym meczu czy wirtualnym.

Co jak dotąd było największym wyzwaniem rodzicielskim?

- Wie pan jak to jest z rodzicami. Zwykle mają tyle wyzwań, że pytanie o największe jest trudne. Myślę, że ono jest jeszcze przede mną. Na co dzień jest ich tyle, że czasami wbijam zęby w ten tynk. Czasami ze względu na rywalizację dzieci między sobą. Największym wyzwaniem jest próba sprawdzenia przez nie, które jest bardziej kochane. Wszystkie  dzieci idą do rodzica, aby rozsądził spory i przywrócił światu sprawiedliwość. W momencie, kiedy mam wybierać między racjami jednego i drugiego, a oboje mają argumenty, to jest najtrudniejsze na świecie. Nie lubię takiej roli sędziego-strażnika, który musi osądzić i wydać wyrok, w ogóle nie przypuszczałem że to dola wszystkich rodziców. Ale warto to wiedzieć: masz dzieci? To będziesz jak sędzia piłkarski. Obie drużyny będą wołać za tobą: sędzia kalosz i będą przekonane, że faworyzujesz tych drugich.

Szliśmy od poradników dla początkujących rodziców, były podróże, nastolatki, co dalej, "Jak przetrwać studia dziecka i nie pójść z torbami?" czy może "Pomocy jestem dziadkiem?"

- Z tym dziadkiem, to jest jakiś pomysł, ale mam nadzieję, że od tego niewątpliwego bestsellera dzieli mnie kilkanaście lat. Wtedy siłą rzeczy nadejdą następne bestsellery: "Pomocy jestem dziadkiem 2" oraz "O rany, co się stało, jestem pradziadkiem!". Pierwsza pozycja dla pradziadków na rynku.

- Ale serio, myślę, że fajnie by było, gdyby dziadkowie byli bardziej ogarnięci. Gdy patrzę na rodziców, to mało jest takich, co ogarniają portale społecznościowe i YouTube'a, a o dziadkach to już szkoda mówić. Mogliby się trochę podszkolić. Czasami aż przykro patrzeć, gdy dzieciaki podbiegają i chcą coś pokazać dziadkowi czy babci, co im się udało zrobić w grze, jaki filmik nakręcić, a dziadkowie to zlewają. Mówią, że się nie znają i nic nie rozumieją. Ale oni nie próbują zrozumieć.To tak jakby pojechać do obcego kraju i narzekać że tam nie mówią po polsku i nic nie rozumiemy. Tymczasem w takiej sytuacji można się po prostu nauczyć obcego języka. To da się zrobić.

Zatem trzeba siąść do pisania.

- Póki co, mogą przeczytać "Nastolatka dla początkujących". Myślę, że coś im to da.

Zostawmy zatem dziadków. Jakie są pana dalsze plany pisarskie?

- Zobaczymy. Pewnie będzie druga część przygód Kunegundy, gdzie zdarzą się jej jeszcze bardziej niesamowite przygody. Pewnie jeszcze będę pisał dorosły horror. Marzy mi się pełnokrwisty, dorosły horror, osadzony w naszych polskich realiach. Mam nadzieję, że bardzo straszny, choć nie krwawy. Lubię opowieści grozy, gdzie nie latają odcięte głowy i nie wylewają się wnętrzności z brzuchów. Ta  straszność tkwi w naszych umysłach.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy