Reklama

Zła matka

Przymiotnik „zła” w określeniu słowa „matka” przywarł do zbiorowej świadomości, Każdy taką zna, każdy widział, każdy wie. Czasami wystarczy bardzo niewiele, by na takie określenie zasłużyć.

Dziecko nie odrobiło lekcji? Nikt go nie przypilnował. Powinna siedzieć w domu z latoroślą, wytłumaczyć. Ta sama zupa trzeci dzień? Wiadomo - nie chce jej się gotować, nie dba o zdrowie najbliższych, czyli o to, co najważniejsze.

Nie karmi piersią? Wyrodna! Karmi dwa lata? Matko Boska! Toż to zboczenie! Nie chodzi do pracy, jest na urlopie wychowawczym? Nie chce jej się pracować, zasłania się dzieckiem. Chodzi do pracy? Źle. Stawia na siebie i karierę, ważniejsze są dla niej pieniądze niż rodzona pociecha.

Dziecko chodzi w wymiętych ubraniach - na pierwszy rzut oka widać, że zaniedbane. Nie umie czegoś w szkole? Bo się w domu nie nauczył!  Nie odbiera maili od nauczycieli? Znaczy, że lekceważy.

Reklama

Lista potencjalnych matczynych przewinień jest długa. Co ciekawe - nie dotyczy ojców, zupełnie jakby byli zwolnieni z rodzicielskich obowiązków.

Bo matka musi, a ojciec może. Jeśli już mężczyzna angażuje się w takie obowiązki, staje się prawdziwym bohaterem. Kto nie patrzył z podziwem na tatusia, który bawi się z dzieckiem na placu zabaw? Gdy robi to matka - naprawdę, nie ma w tym nic nadzwyczajnego. 

Jak zostałam złą matką 

Kiedy moje dzieci były małe, czytałam sporo poradników na temat wychowania. Miałam na szczęście dużą intuicję rodzicielską, ale uważałam, że należy obwarować się wiedzą. Bezpieczny dom stoi na solidnych fundamentach, a książek nigdy za dużo. Śledziłam, co mówi Światowa Organizacja Zdrowia na temat karmienia piersią, spotykałam się z panią z poradni laktacyjnej.

Starałam się wymyślać zabawy adekwatne dla wieku rozwojowego moich dzieci i generalnie myślałam, że wszystko idzie w dobrym kierunku, a cel jest jeden: wychować małego człowieka na szczęśliwego dorosłego. Czas szybko płynął i nie wiedzieć kiedy z maluchów wyrosły całkiem spore nastolatki.

Zazwyczaj jest tak, że nasze mniemanie o sobie rewiduje życie, tak też było w moim przypadku. Pogryzł mnie kot. Tak, wiem, brzmi śmiesznie, ale nie zamierzam na potrzeby pisania zmieniać faktów, a te z kolei wyglądały tak, że mój pupil stres i ból, jakiego doznał przy okazji wizyty u weterynarza, postanowił odreagować na mojej ręce. Zlekceważyłam sprawę - w końcu przecież kot jest zwierzątkiem przyjaznym i delikatnym - nie poszłam do lekarza. A ręka zaczęła puchnąć. W kolejnym dniu było tylko gorzej.

"Pomóc ci mamo?" - zapytała córka, która zauważyła, jak bardzo nie radzę sobie z zapinaniem guzików. Z przerażeniem skonstatowałam, czego uczę moje dziecko - że praca jest ważniejsza niż zdrowie? Że dbanie o siebie nie jest priorytetem? Że ktoś ma się nami zająć, bo sami nie potrafimy?

Pokornie przyjęłam jej pomoc i pobiegłam na SOR. Dostałam zastrzyk przeciw tężcowi i antybiotyk. Wzięłam L4 i posłusznie odpoczywałam, dopóki opuchlizna nie zeszła, a ja nie przestałam czuć bólu.

Nauka idzie w las 

Dzieci uczą się przez modelowanie, nie przez to, co do nich mówimy. Naprawdę będą kiedyś postępowały tak, jak my. A to, że są doskonałymi obserwatorami, nie ulega wątpliwości. Najnowsze badania mówią nawet, że uczą się nie tyle przez naśladownictwo, ile przez emocje, które przeżywają i niosą później w pamięci. Pisze o tym dr Shefali Tsabary.

Tsabary wie, że by stać się dobrym rodzicem należy najpierw pracować nad sobą. Ta znana na całym świecie psycholog łączy nauki Wschodu z zachodnim podejściem. Zachęca do wychowywania dzieci w duchu świadomego rodzicielstwa.

Wszystkim mamom zupełnie bez okazji i bez ich święta życzę, żeby nie zapominały o sobie. A jeśli mają wątpliwości, czy powinny odpocząć, albo zrobić sobie jakąś przyjemność, zachęcam, żeby pomyślały o swoich córkach, które za kilkanaście lat postąpią tak, jak one postępują dzisiaj.     

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: wychowanie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy