Reklama

Choć raz powiedz do mnie mamo

Berenika przeżyła wielką tragedię: straciła matkę. Potem długo nie mogła pogodzić się z faktem, że próbuję ją zastąpić...

Ludzie powiadają, że pan młody nie powinien widzieć swojej wybranki przed ceremonią ślubną. Podobno to przynosi pecha. A jednak Tomek, mój narzeczony, przyszedł do mnie w dniu ślubu dwie godziny przed wyjściem do kościoła. Nie chciałam wpuścić go do pokoju, ale powiedział, że ta sprawa nie może czekać. W jego głosie wyczułam coś dziwnego i pewnie dlatego w końcu pozwoliłam mu wejść do swojego pokoju. - Musisz to wiedzieć przed ślubem... - zaczął, zupełnie nie zwracając uwagi na mój wygląd, a przecież wiedziałam, że w tej sukni wyglądałam oszałamiająco.

Reklama

- Przed tobą nie mógłbym zataić tak ważnej rzeczy... - dodał, a ja zadrżałam.

Potem wyznał, że ma dziecko z inną kobietą. Patrzyłam na niego osłupiała.

- To była przelotna znajomość - zaczął opowiadać. - Poznaliśmy się cztery lata temu. Magda... Ta dziewczyna, nie chciała wiązać się na stałe i zerwała, a potem wyjechała do Niemiec czy Holandii. Nie wiedziałem, że jest w ciąży...

- Skąd wiesz, że dziecko jest twoje? - zapytałam, mając nadzieję, że to może jakaś pomyłka.

- Berenika jest do mnie bardzo podobna. Zresztą, Magda nie zaprzeczyła, gdy ją o to zapytałem... - odparł cicho.

- Od kiedy to wiesz?

- Od wczoraj. Dowiedziałem się przypadkiem. Od Stefana, wspólnego znajomego.

- Co chcesz zrobić?... Nadal ją kochasz?... - musiałam zadać to pytanie.

- Nie! Teraz kocham tylko ciebie i z tobą chcę się ożenić. Dlatego musiałem ci o tym powiedzieć...

Patrzyłam na niego w milczeniu. Było mi niedobrze. Czułam się tak, jakby ktoś z całej siły kopnął mnie w brzuch.

- Ewa, powiedz coś. Nie zdradziłem cię. Nie wiedziałem, że mam córkę... To niczego między nami nie zmienia!...

- Chyba nie zmienia - zawahałam się.

- Boże, co za ulga. Całą noc nie spałem, nie wiedziałem, co robić. W końcu uznałem, że musisz wiedzieć...

Nie odezwałam się. Tomek nie miał racji. Wolałabym nie wiedzieć, w każdym razie nie w tamtym momencie. To miał być przecież najszczęśliwszy dzień w moim życiu... Czułam się oszukana i zdradzona, chociaż do zdrady w dosłownym znaczeniu tego słowa nie doszło.

Poznałam Tomasza nieco ponad dwa lata wcześniej i niemal natychmiast wiedziałam, że to jest ten jedyny. Jego miłość była spełnieniem moich marzeń. Bajka trwała aż do ślubu...

Narzeczony zauważył, że się waham.

- Ewa... - usłyszałam błagalny głos Tomka. Spojrzałam w jego oczy i dostrzegłam łzy. - Błagam cię, nie zostawiaj mnie teraz... Kocham cię nad życie!

Oczywiście nie zostawiłam go. Wzięliśmy ślub, choć nie potrafiłam się skupić na ceremonii i kazaniu księdza. Wcześniej myślałam, że zapamiętam każde jego słowo, a ja nie usłyszałam nawet myśli przewodniej. Chyba najciężej było mi podczas wysłuchiwania życzeń, które składali nam goście weselni. Jedna z przyjaciółek  powiedziała, że pewnie muszę być bardzo szczęśliwa.

- Muszę - potwierdziłam, zaciskając usta, bo coraz bardziej zbierało mi się na płacz.

Jednak dzielnie zniosłam całonocną imprezę, podczas której starałam się, by uśmiech nie znikał z mojej twarzy.

- Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi! - powiedział Tomek, przenosząc mnie nad ranem przez próg mieszkania.

"Jaka szkoda, że nie mogę tego samego powiedzieć o sobie", pomyślałam z żalem, wtulając się w jego ramię.

Mimo fatalnego początku dobrze nam się układało. Rozumieliśmy się niemal bez słów i naprawdę bardzo się kochaliśmy. Nigdy nie wracaliśmy do tamtej sprawy, chociaż często myślałam o córce Tomka, ale nie chciałam o niej rozmawiać. Mąż też tego unikał. Może rozumiał, że czuję się z tym niekomfortowo, a może po prostu uznał temat za zamknięty?

Matce Bereniki nie zależało na odnowieniu znajomości z Tomkiem. Nie chciała też od niego pieniędzy. Rozkręcała jakąś firmę i ciągle gdzieś wyjeżdżała. Utrzymywanie kontaktów z córką byłoby więc dla męża trudne. Zresztą, nie zabiegał o nie.

Tak naprawdę więc Bereniki nie było w naszym życiu, a jednak w jakiś niewytłumaczalny sposób w nim uczestniczyła. Kiedy urodził się Szymek, zastanawiałam się, czy jest podobny do swojej przyrodniej siostry i czy te dzieci kiedyś się poznają.

Z jednej strony, chciałam tego, jednak z drugiej, ta myśl mnie przerażała.

Tomasz był wspaniałym ojcem dla Szymka. Miał więcej cierpliwości do dziecka niż ja. Gdy mały płakał, godzinami nosił go w nocy na rękach i śpiewał coś do ucha. Podziwiałam go za to i chyba jeszcze bardziej kochałam. Nabrałam pewności, że dokonałam słusznego wyboru. Oboje byliśmy dla siebie stworzeni, a teraz z synkiem tworzyliśmy prawdziwą rodzinę.

- Szymek ma już prawie cztery lata. Chyba czas pomyśleć o rodzeństwie dla niego - napomknął raz mąż. - To dobry moment na drugie dziecko...

- OK. Pomyślę o tym - rzuciłam żartem.

- Tylko widzisz, moja droga, od samego myślenia "nie robią się" dzieci - westchnął Tomek, obejmując mnie w pasie.

Pamiętam, że dokładnie w tamtym momencie zadzwonił telefon.

Tomek odebrał i zaraz zbladł.

- Kiedy to się stało? - zapytał zmienionym głosem po dłuższej chwili. - Sam nie wiem... Poczekaj, Stefan, oddzwonię do ciebie za pół godziny. Najpierw muszę porozmawiać z żoną i wszystko ustalić...

Poczułam strach, bo zabrzmiało to okropnie oficjalnie.

- Magda zginęła w wypadku na autostradzie... - rzucił cicho.

- A Berenika?! - zawołałam przejęta.

- Wyszła bez szwanku, tylko... - urwał.

- Tylko co?! Jezus Maria, mów, co się stało! - ponagliłam go.

- Jej nic, ale widzisz, ona została zupełnie sama, bo rodzice Magdy już nie żyją...

Wiedziałam, co chce powiedzieć.

- Powinniśmy ją zabrać? - zapytałam.

- Tak, powinniśmy...

Długo milczałam, analizując to, co stwierdził mój mąż.

- I tak myśleliśmy o powiększeniu rodziny - rzuciłam, siląc się na spokój. - Z tą różnicą, że Szymek nie będzie miał młodszej siostry, tylko starszą...

- Jesteś wspaniała! - zawołał Tomek, sięgając po telefon, żeby zadzwonić do kolegi.

Powiedziałam to, bo tak należało, ale wszystko się we mnie buntowało przeciwko temu rozwiązaniu. Nie chciałam, żeby Berenika z nami zamieszkała. Bałam się, że jej pojawienie się wywróci nasze życie do góry nogami...

Nagle zrobiło mi się duszno. Podeszłam do okna, żeby je uchylić. Chyba był przeciąg, bo niespodziewanie zawył wiatr. Zabrzmiało to jak czyjś nerwowy chichot. "Chichot losu...", pomyślałam, zamykając okno z hukiem.

 Moje podejrzenia były słuszne. Zjawienie się Bereniki kompletnie zmieniło nasze życie. Najpierw dziewczynka była bardzo apatyczna i smutna. Całymi dniami siedziała w swoim pokoju i wyglądała przez okno, ale nie patrzyła na bawiące się na podwórku dzieci, tylko w niebo, jakby tam kogoś albo czegoś wypatrywała. Serce mi się krajało, gdy ją obserwowałam przez szparę w drzwiach. Próbowałam jakoś ją rozruszać, ale daremnie. Naprawdę chciałam się do niej zbliżyć, jednak ona wyraźnie sobie tego nie życzyła. Przy każdej próbie pogłaskania lub objęcia całe jej ciało sztywniało. Tylko Tomek umiał do niej dotrzeć. Czasem widziałam, jak brał ją na kolana i szeptał coś do ucha, a wtedy na twarzyczce małej pojawiał się nikły uśmiech. Szymek też znalazł z Bereniką wspólny język. Kilka razy przyniósł jej książkę i prosił, żeby mu przeczytała. Na początku nie chciała tego robić.

- Nie mam czasu! - mówiła opryskliwie, ale on tak długo stał w tej samej pozycji i czekał na zmianę jej decyzji, aż w końcu zaczynała mu czytać.

Czasem obserwowałam ich przez uchylone drzwi, jak przytuleni do siebie pochylają się nad książką, i cieszyłam się. Między rodzeństwem powstała więź. Tomasz, Berenika i Szymek stanowili krąg bliskich sobie osób, tylko ja nadal pozostawałam poza nim. Mówiłam Tomkowi, że nie wiem już, co robić, by zjednać sobie sympatię jego córki. Ona mnie po prostu nie lubiła. Nie rozmawiała ze mną, tylko odpowiadała na pytania. Nigdy też na mnie nie patrzyła, chociaż przy stole siedziałyśmy naprzeciwko siebie. Zawsze spoglądała gdzieś w bok, starannie unikając mojej twarzy... Kiedy wychodziłam z Bereniką i Szymkiem na spacer, dziewczynka zawsze szła przodem, jakby chciała podkreślić, że nie ma ze mną nic wspólnego. Nigdy też nie chciała mi podać ręki.

- Nie przejmuj się tym - tłumaczył mi Tomek. - Wkrótce złość jej minie. Cierpliwości. Dziewczynka potrzebuje matki...

Jego słowa zainspirowały mnie. Pomyślałam trochę tak po babsku i kupiłam jej sukienkę, która - jak mi się wydawało podczas zakupów - wpadła jej w oko.

- W kropki?! - zawołała z niechęcią. - Nie lubię kropek! Moja mama nigdy by mi takiej brzydkiej sukienki nie kupiła!

- Myślałam, że ci się podoba... - zaczęłam, ale urwałam. - Dobrze, pojedziemy do sklepu i wymienimy na inną... Chcesz?

- Nie! Nie chcę od ciebie sukienek! Chcę do mojej mamy!!! - zaczęła krzyczeć, tupać i płakać, a ja zupełnie nie wiedziałam, jak mam ją uspokoić.

To był odruch. Przygarnęłam ją do siebie i zaczęłam tulić. Początkowo dziewczynka wyrywała się. Z wielkim trudem udało mi się ją utrzymać, ale z każdą chwilą jej opór malał. W końcu przestała krzyczeć, tylko dygotała od szlochu, jednak i on powoli ustępował.

- Już cicho, cichutko... - powtarzałam łagodnie i w końcu Berenika umilkła.

Zrobiło mi się jakoś lżej na duszy. Poczułam, że jestem u celu. Prawie. Jeszcze trochę, a dojdziemy do porozumienia. Muszę tylko być ostrożna, żeby jej nie zrazić...

I właśnie w tej chwili dziewczynka wyrwała się z moich objęć i spojrzała na mnie z nienawiścią.

- Nie dotykaj mnie! - wrzasnęła. - Nie próbuj być moją mamą, bo i tak nigdy ci się to nie uda!

Zaskoczyła mnie. Nie spodziewałam się takiej reakcji. Sądziłam, że teraz będzie dobrze, ale najwyraźniej przeliczyłam się.

- To przez ciebie tatuś nas zostawił! - Berenika ponowiła atak.

- Słucham?... - zdumiałam się.

- Tak! Przez ciebie! Kiedyś pytałam mamę, dlaczego nie mam taty i gdzie on jest, a ona powiedziała, że mój tatuś zakochał się w innej pani! To musiałaś być ty! - mówiła z coraz większą złością. - Dlatego byłyśmy same! Przez ciebie!...

- Nie, Bereniko, to nieprawda - powiedziałam ze spokojem. - Kiedy poznałam twojego tatę, był sam. Właśnie zostawiła go dziewczyna. Twoja mama odeszła od niego i nie powiedziała mu, że będzie miał dziecko...

Dziewczynka słuchała mnie, dlatego mówiłam dalej.

- O tobie dowiedział się tuż przed naszym ślubem. Nie wiedział, co robić. Jeśli mi nie wierzysz, zapytaj swojego tatę. On nigdy nie kłamie...

Berenika patrzyła na mnie z niedowierzaniem, ale w jej oczach zobaczyłam coś jeszcze. Dalej mi nie ufała, jednak chyba moje ostatnie zdanie zrobiło na niej wrażenie. Z jej twarzy zniknęła złość. Dziewczynka posmutniała i spuściła wzrok.

- Mama często kła... To znaczy, nie mówiła prawdy... - powiedziała cicho. - Tyle razy obiecywała mi, że wróci wcześniej, ale nigdy nie wracała... A potem płakała i przepraszała. Była okropnie nieszczęśliwa, chociaż miała mnie.

- Moje biedactwo... - szepnęłam, bo nagle zrozumiałam, jak ciężko musiało być temu dziecku zarówno za życia matki, jak i po jej śmierci.

- Nie mów tak! Wcale nie jestem biedna! - wrzasnęła, potem wypchnęła mnie z pokoju i trzasnęła drzwiami.

Później jeszcze raz je otworzyła, wyrzuciła tę nieszczęsną sukienkę i znów zamknęła.

Stałam przez chwilę kompletnie zdezorientowana. Podniosłam sukienkę i powiesiłam na wieszaku w przedpokoju. Poszłam do kuchni. Jak automat zaczęłam obierać ziemniaki na obiad. Pochyliłam się po obierkę, która spadła na podłogę. Nagle zrozumiałam, że jak bardzo bym się nie starała, nie zdobędę sympatii Bereniki. Ona zawsze będzie traktowała mnie jak wroga. To dziecko miało osiem lat, a ja byłam niemal o trzydzieści lat od niego starsza, ale i tak czułam się bezsilna. "Nigdy nie przekonam do siebie tej małej. Zawsze będę dla niej macochą, obcą kobietą, która daje jeść i sprawdza, czy odrobiła lekcje, ale tak naprawdę nic dla niej nie znaczy", pomyślałam i rozpłakałam się. Najpierw bezgłośnie, ale potem coraz trudniej było mi zapanować nad rozżaleniem. Zasłoniłam głowę rękami i zaczęłam szlochać. Znów wydawało mi się, że słyszę chichot losu. Tak bardzo cieszyłam się na nasz ślub i właśnie w tym wyjątkowym dniu dowiedziałam się o istnieniu Bereniki, potem, kiedy Tomasz zapragnął mieć drugie dziecko, w naszym życiu pojawiła się ona

i sprawiła, że we własnym domu czułam się jak intruz. "Odtąd już zawsze będę poza nawiasem tej rodziny. Tomasza i Berenikę łączą więzy krwi, ja pozostanę obca...", myślałam, szlochając żałośnie.

Nagle poczułam na ramieniu jakąś małą rękę. Ukradkiem otarłam oczy i podniosłam głowę. Sądziłam, że to Szymuś usłyszał mój płacz i przyszedł mnie pocieszyć, ale to nie był on, tylko Berenika. Patrzyła na mnie zupełnie inaczej niż do tej pory.

- Za co ty mnie tak nienawidzisz?... - zapytałam cicho. - Co ja ci zrobiłam?... Ja... Ja się przecież staram...

Dziewczynka nie odpowiedziała.

- Chciałam być dla ciebie dobra, jak prawdziwa mama. Marzyłam, że kiedyś tak do mnie powiesz albo przynajmniej spojrzysz na mnie... Ale ty ciągle uciekasz wzrokiem w bok, jakbyś nie mogła znieść mojego widoku i traktujesz mnie jak wroga. Ja już tak nie mogę! - podniosłam głos.

Oczy Bereniki wypełniły się łzami.

- Nie zabrałam ci taty... - dodałam.

- Wierzę ci... - szepnęła, a potem po prostu przylgnęła do mnie. - Tylko nie płacz, bo ja już nie chcę, żebyś płakała... mamo.

Nagle dotarło do mnie, co powiedziała.

- "Mamo"?! Naprawdę powiedziałaś do mnie "mamo"?! - zawołałam, nie zwracając uwagi na Szymka, który właśnie przybiegł do kuchni i patrzył na nas z niepokojem.

- Myślałam, że chcesz, żebym tak mówiła... - rzuciła cicho.

- Bo chcę, bardzo chcę! - przerwałam jej i znów chwyciłam w ramiona.

Wtedy w drzwiach stanął Tomasz i przyglądał nam się ze zdumieniem.

- Co tu się dzieje? - zapytał.

- Nie wiem, tato. One najpierw ksycą, potem płacą - odparł Szymuś. - Dziewcyny są jakieś dziwne - westchnął.

I wtedy wszyscy zaczęliśmy się głośno śmiać. Tomek, Berenika, Szymek, zupełnie nieświadomy wesołości, którą wywołał swoimi słowami, no i ja. Pierwszy raz od trzech miesięcy śmiałam się szczerze, z głębi serca.

Wiedziałam, że teraz już będzie dobrze, i nie pomyliłam się. Wreszcie jesteśmy szczęśliwą rodziną i mam nadzieję, że tak już zostanie na zawsze.

 

Ewa P., 38 lat

Z życia wzięte
Dowiedz się więcej na temat: Z życia wzięte
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy