Nauki przedmałżeńskie. Mądrości o kalendarzyku czy cenne doświadczenie?

Każdy, kto chce wziąć ślub kościelny musi wcześniej przejść przez tzw. kurs przedmałżeński lub też nauki przedmałżeńskie. Dla jednych jest to cenne przeżycie, które rzeczywiście zbliża do siebie przyszłych małżonków, inni zaś wspominają takie nauki z lekkim zażenowaniem.

Jaka jest prawda o naukach przedmałżeńskich?
Jaka jest prawda o naukach przedmałżeńskich?123RF/PICSEL

Przyszli małżonkowie stoją często przed niełatwym wyborem: brać ślub cywilny czy kościelny? Oczywiście dla praktykujących katolików odpowiedź na to pytanie jest prosta. Łatwiej jest im również przyjąć wszystkie formalności i niezbędne wymogi, bez których takiego ślubu nie można uzyskać. Jednak co w przypadku osób, które choć nie wierzą, to ze względu na tradycję lub obawę przed komentarzami rodziny decydują się mimo wszystko wziąć ślub kościelny?

Szczególną przeszkodą mogą być dla nich nauki przedmałżeńskie. Choć z założenia nauki mają na celu pracę nad z przeszkodami w zawarciu małżeństwa, poznaniu przyczyn rozpadów związków, a także obowiązków i praw obu stron, efekty są bardzo różne. Czasami podczas nauk przedmałżeńskich można skorzystać z pomocy specjalistów - mediatorów, psychologów czy osób ze wspólnoty z długim stażem małżeńskim.

Standardowy kurs małżeński odbywa się zazwyczaj co tydzień przez 10 tygodni, a spotkania trwają godzinę. Choć czas trwania takich kursów może wystraszyć, jest też opcja "przyspieszona", którą można odbyć nawet w dwa weekendy. Jakie są jednak wrażenia z takich nauk?

Czy nauki przedmałżeńskie sprowadzają się tylko do kalendarzyka?

"Pani w poradni się na początku zapytała czy zrobiłam wykres? Ja: Mówię, że nie bo nie jestem przekonana do tej metody. Pani: Dlaczego? Ja: metoda jest mało higieniczna i jak nie poskutkuje, to winę zrzuca się tylko na kobietę, bo źle zinterpretowała wynik. Dodałam, że nie można jej używać, gdy się jest w stresie, bierze niektóre leki itp., bo wtedy wynik jest błędny. Pani: czyli co Państwo stosują? Ja mówię, że prezerwatywy. Pani mówi, że to złe, bo czy mamy świadomość, że to grzech śmiertelny przed Bogiem. Ja mówię, że wiem, co kler uważa, ale o metodzie powinien się wypowiadać ginekolog. Pani mówi, że ginekolog nie zna tej metody. A na koniec dodała, że ona nie ma motywacji, aby nam mówić o metodzie i żebym ją przekonała, że ja chce ją poznać. Ja myślę: kurczę, to nie da mi pieczątki. Powiedziałam jej, że ja teraz stosuję co innego, ale za jakiś czas będę może chciała zmienić i nie chcę sobie zamykać drzwi do wiedzy. A pani, że to nie wyjaśnienie i proszę się postarać. Ja już wkurzona że nie będę jej kłamała, chyba że to woli. To mi odpowiedziała, że czuje we mnie agresję i nie będzie ze mną rozmawiała" - podzieliła się swoimi przemyśleniami jedna z forumowiczek.

Nauki przedmałżeńskie są obowiązkowe dla wszystkich par, które chcą wziąć ślub kościelny
Nauki przedmałżeńskie są obowiązkowe dla wszystkich par, które chcą wziąć ślub kościelny123RF/PICSEL

Rzeczywiście, o ile same nauki nie wzbudzają aż tylu kontrowersji i emocji, to często obowiązkowa wizyta w poradni, w której uczy się przyszłych małżonków naturalnego planowania rodziny, jest elementem dość nieprzyjemnych przygotowań ślubnych.

"Dobra rada: - Pójść, wysłuchać i wyjść. Nie wiem jak u innych, u nas było można nie być na maksymalnie trzech spotkaniach i na tylu nas nie było, zaliczone mamy? Mamy. To najważniejsze. Za to na poradnictwie rodzinnym dramat: starsza pani wręcz każe mi robić kalendarzyk, liczyć dni płodne, mierzyć temperaturę i inne takie. Nie mam zamiaru tego robić i to samo jej powiedziałam"

- podzieliła się swoimi przemyśleniami inna internautka. Można więc wysunąć wniosek, że najgorszą częścią tych obowiązkowych przygotowań przedmałżeńskich nie są same nauki, a poradnia. Choć i w kwestii nauk niektórzy mają wiele do powiedzenia:

Cały kurs sprowadzał się tylko do rozmów o seksie. A ja chciałam żeby mi ktoś opowiedział jak sobie radzić w razie konfliktu, jak dbać o związek. Nie, takie problemy dla prowadzących kurs nie istnieją. Poradnie małżeńskie (przykościelne) to też tylko o seksie. A gdzie mądre słowa o miłości, lojalności, szacunku do drugiego człowieka? O tym właśnie chciałam usłyszeć, ale niestety, zawiodłam się.

- napisała jedna z rozczarowanych uczestniczek kursu przedmałżeńskiego. Jednak jak wynika z innych, zdecydowanie dominujących opinii, para ta musiała źle trafić. W przypadku, gdy przyszli małżonkowie są praktykującymi katolikami, nauki takie mogą być tak naprawdę cennym i bardzo przydatnym doświadczeniem.

Z narzeczonym (obecnie mężem) byliśmy na tego typu kursie. Było super, dowiedzieliśmy się bardzo dużo o sobie, wykłady, warsztaty sprowokowały nas do szczerych rozmów na tematy, które wcześniej pomijaliśmy. A jeżeli chodzi o planowanie rodziny, a przede wszystkim seks małżeński, to byliśmy zaszokowani liberalnym podejściem Kościoła. Wszystkim katolikom, którym zależy na przyszłym małżeństwie szczerze polecam. Największe wrażenie zrobiło na mnie pisanie listu miłosnego, popłakałam się dwa razy: pierwszy, sama pisząc, a drugi czytając ten zaadresowany do mnie.

- chwaliła kursy na jednym z forów internetowych świeżo upieczona panna młoda.

Opinii na temat obowiązkowych nauk przedmałżeńskich jak widać jest wiele, jednak widząc różne perspektywy, nasuwa się jeden wniosek. Nauki przedmałżeńskie rzeczywiście nie będą dobrym doświadczeniem dla osób, które na ślub kościelny decydują się jedynie ze względu na tradycję. Jednak mimo wszystko dość jednoznacznie wybrzmiewa z powyższych wypowiedzi, że podejście prowadzących obowiązkową poradnię do przychodzących tam kobiet jest - lekko mówiąc - niedzisiejsze.

Przeczytaj też:

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas