Teleznowela
- Boże! Co ty za głupoty wypisujesz!? - Agata rzuciła okiem na ekran komputera Miłosza.
- O co ci chodzi? Dosyć to dowcipne, nie uważasz?
- Seks w myjni samochodowej? Pękam ze śmiechu... - Nie trzeba było domyślać się sarkazmu, wylewał się z ust Agaty litrami. - Pomijam, czy to w ogóle ma sens. Ile oni mieli czasu? Minutę? Dwie?
- Nawet jeśli, to co?
- To dość szybki musiał być ten wasz Marcin... Nie uważasz?
- Oj, daj spokój! Nie można tego brać dosłownie... Nie wiemy ile czasu spędzili w tej myjni... - Miłosz próbował przekonać bardziej siebie niż Agatę. - Może to była bardzo duża myjnia, program czasochłonny i skomplikowany...
- No, nie wątpię, że tak było... Powinniście nakręcić wersję hard... Wiesz, taką w której pokażecie ten skomplikowany i czasochłonny program zamiast szczotek i "wodotrysków"? Świetny materiał na dodatki do wydania DVD...
Miłosz zdecydował nie podejmować rękawicy. Nie było sensu dyskutować z Agatą, bo niby o czym? To nie on wymyślił tę scenę. On nie miał już wpływu na to, jak miała wyglądać ta teleznowela. Minęło sześć tygodni odkąd po raz pierwszy odwiedził Arka i wiele spraw wyglądało teraz inaczej, niż się zapowiadało.
Pierwsza wersja storyline'u, którą przedstawili Dżabbie wraz z treatmentami do pięciu otwierających serię odcinków została zrównana z ziemią.
- Panowie... No, nie jest dobrze... Szczerze mówiąc, jest chujowo...
- Ale konkretnie gdzie? - ton głosu Arka wskazywał na irytację. Najwyraźniej nie był przyzwyczajony do krytyki.
- W Polsce, drodzy koledzy... Martwię się o nasz piękny kraj... - pozwolił sobie na żart producent. - Arek, nie może tak być, że w dwudziestopięciominutowym odcinku robicie mi dwadzieścia scen. Góra szesnaście. Rozumiemy się?
- Ale...
- Żadne ale. Szesnaście.
- Okej. Co dalej? - miejsce irytacji zajęło zwątpienie.
- Postacie nie najgorsze. Bardzo proszę o rozbudowanie Marcina. Dobry wątek. Rozwojowy. Z seksem jednak nie przesadzajcie. Znaczy się, on może pukać na potęgę, niech puka, ale my tego mamy nie widzieć. Nie chcemy się skazywać na emisję w okolicach północy, kiedy wszyscy zwolennicy trzepania konia przełączają się na inne kanały. Wiecie o kim mówię? O, pan Miłosz wygląda jakby wiedział - Dżabba uniósł pulchną dłoń i sugestywnie zacisnął i otworzył palce. - Siła słonia, sprawność małpy... Cha! Cha! Cha! - Oczy nabiegły mu krwią, a śmiech szybko przeszedł w brzydki, mokry kaszel.
Miłosz przez chwilę zastanawiał się, czy za moment nie będzie świadkiem śmierci człowieka. Jeszcze nigdy nie widział, jak ktoś umiera (w telewizji się nie liczy - wiadomo, telewizja kłamie w dużo mniej ważnych sprawach od śmierci, więc tym bardziej nie można jej ufać w kwestiach ostatecznych). Ale wyobrażał sobie, że tak to właśnie wygląda. Kostucha tym razem jednak łaskawie cofnęła swe zimne ostrze i Dżabba przeżył.
- Dziewczyny są w porządku, ale panowie? Ja rozumiem, że młodzi jesteście, niecierpliwi... Tylko po co? To wszystko idzie za szybko. Patrzę na wasz pierwszy odcinek, szczerze mówiąc, reszty nie przeczytałem... - W pierwszej chwili Miłosz wziął to za żart. Szybko dotarło do niego, że producent mówił w tonie jak najbardziej serio - krytykował coś, czego nie znał, bo według własnego uznania stwierdził, że znać wcale nie musi. - ...i widzę świetny materiał na dwadzieścia odcinków. Nie marnujmy tego.
- Czyli mamy to opowiadać wolniej? - upewnił się Arek. - Okej, okej.
- No! Cieszę się, że się dogadaliśmy. Macie tydzień, żeby napisać na nowo pięć, sześć odcinków. Pamiętajcie - podstawą dramatu jest konflikt! Offy piszemy w kontrze. A każdy odcinek i każda scena muszą mieć trzy akty i dwa punkty zwrotne. Wszystko jasne?
Rafał Skarżycki
Teleznowela