Kasia Kowalska: jestem zmienna

Kasia Kowalska zadebiutowała w 1994 roku albumem "Gemini", który odniósł olbrzymi sukces, zdobywając między innymi nagrodę Fryderyka za najlepszy debiut oraz miano potrójnej Platyny.

fot./ Andrzej Szilagyi
fot./ Andrzej SzilagyiMWMedia

We wrześniu 2004 roku, po 2-letniej przerwie, ukazała się jej kolejna, już siódma w dyskografii, płyta, zatytułowana "Samotna w wielkim mieście". O albumie, pobycie w Tokio, a także o debiutanckiej płycie "Gemini", Kasia Kowalska opowiedziała Arturowi Wróblewskiemu.

Zauważyłem, że dziennikarze rozmawiają z tobą raczej na tematy nie związane bezpośrednio z muzyką. Nie irytuje cię to?

Bardzo mnie to irytuje. Ale na szczęście nie wszyscy dziennikarze są tacy.

Płyta "Samotna w wielkim mieście" nagrywana była na analogowej taśmie na magnetofonie szpulowym. Dosyć oryginalny pomysł jak na początek XXI wieku.

Wojciech Olszak, który jest właścicielem studia, gdzie nagrywaliśmy album, kupił magnetofon szpulowy i postanowiliśmy nagrać w ten sposób płytę. Wydaje mi się, że dla ucha zwykłego słuchacza nie ma większej różnicy, nie odróżni tego od brzmienia cyfrowego. Natomiast my, podczas nagrywania płyty, mieliśmy dużą frajdę. Do tego trzeba się troszkę inaczej przygotować, nagrywa się wolniej i brzmienie jest cieplejsze.

"Samotna..." ma raczej tradycyjne, rockowe brzmienie. W jednym z wywiadów powiedziałaś, że brzmienia elektroniczne się u nas nie sprawdzają. Dlaczego?

Nie chodziło mi o to, że się nie sprawdzają. Powiedziałam to w kontekście mojej ostatniej płyty "Antidotum", na której było dużo elektroniki. Takie brzmienie trudno jest przenieść na scenę koncertową w naszym kraju. Zdarzało nam się, że podczas koncertu spadało napięcie elektryczności i wysiadał nam "loop". Strasznie nas to wybijało z równowagi, bo musieliśmy robić przerwy, zaczynać utwór od początku.

Natomiast grając na tradycyjnych instrumentach zawsze możemy łatwiej wybrnąć z takich wpadek. Dlatego uważam, że elektronika nie zdała egzaminu.

Czy zatem sama słuchasz elektroniki?

Jeżeli muzyką elektroniczną nazwiesz zespół Depeche Mode, to tak. Stąd właśnie się wzięła moja fascynacja takimi brzmieniami.

Sama piszesz słowa, natomiast muzykę tworzą przede wszystkim współpracujący z tobą muzycy. Od kilku lat twoim producentem jest Michał Grymuza. Widać, że masz do niego zaufanie.

Do kogoś w końcu muszę mieć zaufanie. Jest mi potrzebny ktoś taki, kto bierze wszystko w swoje ręce. Michał jest w pewnym sensie moim psychoanalitykiem, często wyciągał mnie z "dołów". On się łatwo nie poddaje, w przeciwieństwie do mnie. Jest poza tym tytanem pracy i to mi bardzo u niego imponuje. Ma profesjonalne podejście do wszystkiego, mogę zawsze na niego liczyć.

więcej >>

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas