Reklama

Marta z Wrocławia:

Szukałam szczęścia w religii, a gdy go tam nie znalazłam - w nauce.

Szukałam szczęścia w miłości, a kiedy i tam go nie było - w samotności.

Szukałam szczęscia w wysokich górach, a potem na dnie jeziora.

Szukałam szczęścia w pieniądzach - a później we świadomej biedzie.

W pracy i błogim próżnowaniu. W diecie. I w pączkach z różą. W świetle świec i 

na hucznej imprezie.

Szukałam szczęścia we wczoraj i jutrze.

Nigdzie go nie było.

Reklama

I kiedy przestałam szukać, kiedy przestałam wierzyć, że naprawdę istnieje - odnalazłam je w sobie. Siedziało ukryte głęboko. Zagłuszone i otumanione wiecznymi poszukiwaniami.

Oswajam moje własne szczęście jak małego kota. Uczę je przychodzić na ciche przywoływanie. Rozpieszczam je drobiazgami, na które własnie ma ochotę. Pozwalam mu dopuszczać do głosu instynkt i morale. To zaskakujące, ale lubi ich słuchać. Nawet wtedy gdy bywają surowe i trochę "zdewociałe". Wyprowadzam moje szczęście na spacery i chodzę z nim do kina. Bywamy na dyskotekach i koncertach. Pływamy i robimy zakupy. Pijemy ulubioną kawę i pomagamy sąsiadce nosić zakupy.

Właściwie moje szczęście to niezbyt skomplikowana istota. Jest dość uległe. Wymaga dla siebie tylko jednego - by dostrzegać je tu i teraz. Kiedy próbuję go szukać gdzieś poza sobą, gdy próbuję przekonać je, że ma przyjść dopiero jutro - zagniewane chowa się głęboko i daje się tylko przeprosić bukietem fiołków kupionym u staruszki sprzedającej swe kwiaty pod blokiem.

Praca została nagrodzona w konkursie "Wtedy odnalazłam szczęście"

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy