Reklama

Olga Bończyk: Ślub w Las Vegas

Olga Bończyk (36 l.), aktorka znana z serialu "Na dobre i na złe", wyszła niedawno po raz drugi za mąż.

Jej wybrankiem jest dziennikarz sportowy radiowej "Trójki", Tomasz Gorazdowski, z którym spotykała się od kilku miesięcy. Ślub odbył się... w Las Vegas.

Ślub był zaskoczeniem nie tylko dla rodziny i przyjaciół aktorki, lecz również dla niej samej. Olga Bończyk opowiedziała o tym w wywiadzie dla tygodnika "Gala". Powiedziała między innymi:

"Przeżyłam szok, samą mnie to zaskoczyło, bo z Tomkiem nigdy nie rozmawialiśmy o ślubie. Zwłaszcza że chwilę wcześniej się rozwiodłam i o małżeństwie myślałam mniej niż o innych rzeczach. Odzyskałam wolność i myślałam, że może z kolejnym ślubem to sobie trochę poczekam, że nie ma się co spieszyć".

Reklama

"Wyjechałam na cztery dni na koncerty do Chicago. Występowałam z orkiestrą Zbyszka Górnego. Tomek dzwonił do mnie codziennie rano. W dniu wyjazdu też rozmawialiśmy, prosiłam go nawet, żeby przeczytał mi coś z mojego kalendarza, gadaliśmy o pogodzie w Warszawie i planach wyjazdu w Bieszczady. Razem z Małgosią Kożuchowską, już spakowane, czekałyśmy na wyjazd na lotnisko".

"Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Nie spodziewałyśmy się gości. Otwieram, a w drzwiach stoi Tomek. Przywiozłem ci kalendarz. Chyba zdążyłem? - usłyszałam. Kompletnie mnie zamurowało. A potem poprosiłam o wyjaśnienie. Okazało się, że Tomek jest już w Chicago od dwóch dni i zabiera mnie w wielką podróż".

"Był bardzo tajemniczy. Powiedział, że porywa mnie gdzieś na 10 dni. Dopiero w samolocie okazało się, że lecimy do Las Vegas. To miasto kojarzyło mi się z kasynami, utraconymi fortunami, szczęśliwymi wygranymi i... upałem. Jakoś nie ze ślubem".

"Rano, przy śniadaniu, Tomek był bardzo zdenerwowany. Coś chował w kieszeni. O, pomyślałam, pewnie ma dla mnie kolejny prezent. Wreszcie wydusił, że zwykle robi się to przy uroczystej kolacji ze świecami, a my tu przy śniadaniu, nad jajecznicą z bekonem, ale chciał, żeby było tak niekonwencjonalnie. Wyjął pudełeczko, a w pudełeczku były dwie obrączki. Uuu, pomyślałam, to poważniejsza sprawa. I strasznie się popłakałam".

"Ślubu udzielał nam facet ze sztucznym uśmiechem. Pamiętałam z filmów, że mówi się: I do. Wzięliśmy się za ręce. Ślub trwał dwie minuty i nie mówiliśmy I do, tylko yes. Wymieniliśmy się obrączkami. Pan stwierdził, że już jesteśmy małżeństwem i możemy się pocałować. Tak staliśmy się mężem i żoną".

Podczas podróży poślubnej małżonkowie zwiedzili stan Nevada, na sam koniec zostawiając sobie Wielki Kanion.

Wzięty w Las Vegas ślub będzie ważny w Polsce.

"O tym Tomek też pomyślał. W polskim urzędzie stanu cywilnego musieliśmy złożyć akty urodzenia i certyfikat z USA" - mówi Olga Bończyk.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: las vegas | ślub
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy