Reklama

Strachy na lachy, nocne mary, zmory i inne potwory

Podobno gdyby nie ludzka zdolność do abstrakcyjnego myślenia, nie znalibyśmy uczucia lęku. Wszystkiemu winna jest wyobraźnia. To ona snuje przypuszczenia i układa możliwe (w tym czarne) scenariusze rzeczywistości, oparte na analizie faktów i domniemanych następstw zdarzeń. Póki nie wiesz, co może być konsekwencją skoku z trampoliny w nicość, nie boisz się skakać.

Patrzę na moją dziesięciomiesięczną córeczkę i jej zazdroszczę. Żyje w świecie wolnym od strachu. Nie spadła jeszcze nawet z kanapy! - bo zawsze jest ktoś, kto ją łagodnie przeniesie na dywan, kiedy zbliża się do krawędzi...

Ja już nie mam w sobie podobnej beztroski. Jak każdy dorosły człowiek, zdaję sobie sprawę, czym grozi chaotyczne używanie kanapy; dlatego używam jej zgodnie z instrukcją, układając swe ciało w bezpiecznej odległości od brzegu, żeby sobie w nocy karku przypadkiem nie skręcić - nikt mnie przecież w locie nie złapie! Nie wiem, czy z lęku przed upadkiem, czy całkiem z innej przyczyny, sypiam bardzo kiepsko. Szczerze mówiąc śpię jak żołnierz na warcie - w pełnym rynsztunku świadomości i z ręką na karabinie...

Reklama

Jest zima. Przeklęta pora krótkich dni i niekończących się nocy. Już w okolicach godz. 17. łapię "nerwa": co to będzie? Ciemno i coraz zimniej... Za parę godzin leżę w łóżku i rozpoczynam kolejną żmudną przeprawę stąd do świtu. Po drodze zaliczam kolejne fazy lęków doczesnych, przerywane stacjami niespokojnych snów na temat pracy, życia w rodzinie i innych pobocznych form mojego bytu. Mary natury zawodowej mieszają się z koszmarami o treści osobistej - gonienie, uciekanie, uczucie ciasnoty, niewygody, dziwności i pomieszania: oto motywy przewodnie filmów wyświetlanych co noc w mojej głowie. Nawet te o zabarwieniu erotycznym są pełne dyskomfortu i jakiegoś niepokoju. Brrr... Co za udręka! W dodatku mało oryginalna - ot, zwyczajna nerwica, nasza powszednia choroba cywilizacyjna, popularna jak katar albo niestrawność.

Tak na poważnie, to zaczynam się martwić. Bo nie pamiętam, kiedy ostatni raz śniło mi się coś kolorowego, przyjaznego i ciepłego. Wiem tylko, że było to za czasów, kiedy jeszcze dobrze sypiałam. (Jedno z drugim widocznie się łączy.) A sypiałam dobrze wtedy, kiedy się jeszcze nie bałam - o swoją przyszłość, o przyszłość mojej rodziny, o to, z czego będę żyć i jak - za czas bliżej nieokreślony. Nie bałam się śmierci, chorób, samotności, utraty pracy ani utraty zmysłów. Ani że mi zabraknie talentu, ani że mnie ludzie wyśmieją, ani że będę kiedyś stara i nikomu niepotrzebna. Nie bałam się po prostu niczego, mniej więcej do czasu osiągnięcia pełnoletniości. Ale tak się nie da na dłuższą metę. W końcu zaczynasz kojarzyć w co się tu gra dookoła, powoli zdawać sobie sprawę z czyhających wszędzie zagrożeń, boleśnie odczuwać swoją zawodność, ułomności ciała i felery ducha. I wtedy przychodzą lęki...

Nie ma co się czarować. Traumy z dzieciństwa i uwarunkowania genetyczne to jedno, ale jest jeszcze cała masa lęków zewnętrznych, przed którymi coraz trudniej się obronić. Żyjemy w czasach terroru strachu. Co rusz w wiadomościach serwuje nam się nowe powody do obgryzania paznokci i nieprzespanych nocy. Wróg czai się wszędzie, więc trzeba się mieć na baczności. A to krowy szaleją, a to kury roznoszą śmiertelną grypę, dziura w niebie grozi nam zagładą ekologiczną, a dziura w budżecie - niegodziwą starością. Boimy się bomby, powietrznej trąby, fanatycznych polityków, pedofilów, narkotyków. Nawet w kościele straszy i nigdzie nie czujemy się już bezpieczni.

(Moja prababcia żyła "z lasu" i odeszła z tego świata spokojnie w wieku lat 94. Nie bała się ciemności, ni chłodu, ni głodu. Przetrzymała wojnę, wychowała samotnie trzy córki i do ostatnich swych dni spała co noc snem kamiennym. Na końcu trochę jej się w głowie pomieszało. Siadywała na werandzie swego domu na wsi i wyglądała przyjazdu ukochanego z lat młodzieńczych. Podobno pochodził z Częstochowy i był naczelnikiem poczty. Mieli się pobrać, ale z jakichś powodów nie wyszło. Cóż za genialny pomysł na dokończenie żywota: oddać się całkowicie czekaniu na spełnienie niespełnionej niegdyś miłości! Mieć w nosie wszelkie postrachy świata i ostatecznie wyzbyć się lęku...)

Nie twierdzę, że to źle mieć stracha. Coś w końcu musi nas trzymać w bezpiecznej odległości od krawędzi, żebyśmy wszyscy w cholerę nie pospadali. Bywa jednak, że czasem nadmiar lęku działa jak hamulec, podcina skrzydła możliwości i ogranicza potencjał. Znam dziewczynę, co z lęku przed odrzuceniem nie wchodzi w żadne bliskie relacje z mężczyznami. Jest piękna, mądra i... samotna. Znam faceta, co z lęku przed porażką nawet nie próbuje spełniać swoich pragnień. Jest przystojny, wybitnie uzdolniony i... sfrustrowany.

Aż tak się bać to grzech. To zamach na własne "ja". Samobójstwo duszy i mentalna autodestrukcja.

Zazdroszczę nie tylko swojej córce. Zazdroszczę jeszcze tym wszystkim, którzy mają odwagę i czelność ignorować granice, ogólnie przyjęte reguły i wszelkie sygnały ostrzegawcze. Tylko ci tak naprawdę zmieniają świat i wyznaczają nowe kierunki - w sztuce, w nauce, w sporcie. Tam, gdzie ciekawość zwycięża lęk, rodzi się geniusz i mistrzostwo. Trzeba pokonać strach, żeby pobić rekord, dotrzeć gdzie nikt inny wcześniej nie dotarł, namalować wybitny obraz, napisać kultową powieść. Nigdy nie będę artystką grubszego kalibru - za bardzo się boję. Ja tylko śpiewam i piszę piosenki. Nic ponad to. Ze strachu. Przed ośmieszeniem, przed krytyką, przed własnym przeczuciem. Potencjalnie mogłabym wiele, realnie pozwalam sobie na tyle, na ile mam odwagę. Jak każdy.

Nie piszę tego wszystkiego po to, żeby się nad sobą użalać. Piszę to ku przestrodze. Tym wszystkim, którym lęk zabiera wiarę w swoje siły i możliwości. Gdyby nie ciasny kaftan ograniczeń, jaki częstokroć dobrowolnie na siebie nakładamy, moglibyśmy polecieć wysoko, wyżej niż możemy przypuszczać. Wystarczy się nie bać. Parę razy udało mi się w życiu osiągnąć ten poziom mentalnej wolności i wtedy właśnie powstawały kluczowe "dzieła" w moim artystycznym dorobku. Na fali szamańskiego uniesienia, w oderwaniu od rzeczywistości. Z biegiem lat wznoszenie się ponad lęki staje się trudniejsze. Ale nigdy nie jest niemożliwe. Wystarczy się nie bać...

Anita Lipnicka

P.S. Wszystkich, którzy czekali na mój tekst wcześniej, przepraszam za opóźnienie. Sparaliżował mnie strach przed brakiem tematu na kolejny felieton. Wydawało mi się, że chwilowo nie mam nic do powiedzenia. Zjawisko całkiem typowe.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy