Reklama

Coś więcej niż koncert

Być blisko dziecka można na wiele sposobów: bawiąc się z nim, razem gotując, czytając czy słuchając muzyki. To, co przeżyjemy wspólnie, zostanie we wspomnieniach naszych pociech na zawsze. I może się okazać, że będzie największym prezentem, jaki możemy im dać.

Filharmonia Krakowska. Na scenę wchodzi Justyna Steczkowska. Artystka świętuje właśnie dwudziestolecie swojej kariery i gra koncerty w wielu miastach. W zwiewnej, czerwonej sukni wygląda zjawiskowo.

Zachwyci jeszcze czarną, długaśną, w której stojąc na podeście wykona "Grawitację", delikatną białą, przyprószoną odcieniem szarości, czarnym spodnium, w którym wygodnie się tańczy, złotą bluzeczką uszytą z piór i sukienką kształtem i fakturą przypominającą skórę syreny.

Kiedy wchodzi na scenę, zrywa się burza oklasków. Rozpoczynająca koncert "Dziewczyna szamana", w nowej, tanecznej aranżacji  sprawia, że ludzie z trudem mogą usiedzieć w miejscu. Czuję to po drganiach rzędu fotelowego, w którym siedzę. Czuję też niestety, że z największym trudem chęć do tańca opanowuje osoba siedząca obok - mój syn.

Reklama

Od Bruce do Justyny 

O atencji, jaką darzy mój syn Justynę Steczkowską wiedziałam wcześniej. W wakacje zobaczył ją po raz pierwszy na żywo, przy okazji jakiegoś festiwalu. W tłumie nikt nie zwracał uwagi na rozentuzjazmowanego jedenastolatka. Podobnie, jak nikt nie zauważył, gdy niższy sporo od dorosłych, zdołał po koncercie przecisnąć się przez grono fanów i zdobyć autograf wokalistki.

Zaimponowała mi jego determinacja, bo godzina była naprawdę nikczemna i w sumie to myślałam, że do końca imprezy nie dotrwa.

Przypomniałam sobie, kto dla mnie był największym idolem, gdy miałam 11 lat. Że Bruce Lee - to wiadomo, w sumie do tej pory jest. Byłam w stanie wydać każde pieniądze, by móc ustrzelić jego czarno-białe zdjęcie włożone w szklaną fifkę. I nie wiem, jak to się działo, ale trafiałam. Na strzelnicy w wesołym miasteczku wszyscy się dziwili, że takiej małej się udaje. A udawało mi się chyba tylko dlatego, że bardzo, bardzo chciałam.

Piosenkarzem, który zdobył moje serce był Limahl. Po "Never Ending Story" zawisły na ścianie z wielkim trudem zdobyte plakaty. Melancholijnie się z nich uśmiechał i prezentował swoją piękną fryzurę. Nie wiem, ile bym dała, żeby zobaczyć go na żywo. Ale w tamtych czasach takie marzenia były zwyczajnie nierealne.

Marzenia się spełniają

Wracając do wczorajszego koncertu i emocji z nim związanych: Justyna w znakomitej formie, dała ponaddwugodzinny popis swoich możliwości wokalnych. Było żywiołowo, energetycznie, ale też spokojnie i sentymentalnie. W trakcie wykonywania piosenki "Oko za oko" postanowiła zamienić się miejscami z publicznością i zaprosiła kilka osób, by zatańczyły na scenie.

Przez moment usiłowałam powstrzymać syna przed skakaniem na deskach filharmonii. Kiedy jednak oświadczył, że Justyna poprosiła mężczyzn, a on przecież mężczyzną jest, chociaż młodym, stwierdziłam, że trzeba dać mu szansę. I tańczył. Jego postawa ośmieliła młodszego kolegę i wśród pląsających dorosłych, dwaj chłopcy odnaleźli się całkiem nieźle. W nagrodę dostali buziaki... od samej wokalistki!  

Muzyka łączy pokolenia 

Chodzę ze swoimi dziećmi na koncerty. Chcę, żeby poznawały różne gatunki muzyki. Czego będą słuchać w przyszłości? Nie wiem, same wybiorą. A przyszłość, jak widać, nadchodzi dość szybko, bo nikt nie namawiał mojego syna, żeby obrał sobie za idolkę Justynę Steczkowską.

Zazwyczaj całą rodziną wyruszamy na muzyczne uczty. Jeśli idziemy na występ, gdzie słychać mocne, rockowe czy metalowe dźwięki, dzieci muszą mieć założone zatyczki do uszu. Wiedzą o tym i nie protestują.

Gdy odwiedzamy teatr czy filharmonię uczą się, że nie machamy głowami, tylko siedzimy na swoich miejscach i kontemplujemy dobiegające dźwięki. Bo z dziećmi można naprawdę robić wiele rzeczy. Nie tylko chodzić do kina, gotować wspólnie obiad, czy budować wieże z klocków.

Jeśli my, dorośli mamy jakąś pasję, podzielmy się nią z młodszym pokoleniem. Będziemy mieli wspólną platformę porozumienia, co szczególnie jest ważne, gdy nasze pociechy wchodzą w wiek dojrzewania i niekoniecznie chcą dzielić się z nami swoim światem.

Dzięki wczorajszemu koncertowi, dowiedziałam się od mojego nastolatka, który nie bywa skory do rozmów, jaka piosenka podobała mu się najbardziej i dlaczego strój "piórzasty" był najpiękniejszy.

Być blisko dziecka można na wiele sposobów. To, co przeżyjemy wspólnie zostanie we wspomnieniach naszych pociech na zawsze.

Dla mnie występ Justyny Steczkowskiej był kolejnym, dobrym koncertem. Dla mojego syna - niesamowitym przeżyciem.

Swoją drogą, jeśli kiedyś przyprowadzi do domu dziewczynę w połowie tak ładną, miłą i umiejącą śpiewać jak Steczkowska, będę ukontentowana. 

Monika Szubrycht  

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: koncerty
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy