Przymusowy test ciążowy
Przymusowe wykonanie testu ciążowego brzmi jak nieśmieszny żart. Zwłaszcza jeśli jego wynik miałby zadecydować o tym, czy pasażerka zostanie wpuszczona na pokład samolotu. Czyżby był to gest wyrażający troskę o zdrowie matek i ich nienarodzonych jeszcze dzieci? Nic z tych rzeczy.
Jak podaje serwis Dailymail.co.uk, 25-letnia Midori Nishida została zaskoczona niecodzienną propozycją nie do odrzucenia - pracownicy linii lotniczej Hong Kong Express Airways zażądali od niej zrobienia testu ciążowego. To był warunek, inaczej nie mogłaby wylecieć na wyspę Saipan, gdzie mieszkają jej rodzice.
Kobieta musiała rozebrać się (sic!) i wykonać test w specjalnym pomieszczeniu, do którego ją zaprowadzono. Czy pozbycie się odzienia jest niezbędne do oddania próbki moczu na pasek testu? Oczywiście, że nie. Prawdopodobnie chodziło o to, by podczas tej intymnej czynności nie doszło do ewentualnego oszustwa polegającego na zamianie próbek.
Japonka przyznała w rozmowie z mediami, że czuła się upokorzona i sfrustrowana całą sytuacją. Oczywiście nie była w ciąży (jej słowne oświadczenie pracownikom obsługi nie wystarczyło), więc pozwolono jej odlecieć. O co w tym wszystkim chodziło? Okazuje się, że na wyspie od 2016 w najlepsze kwitnie tzw. turystyka porodowa. Saipan należy do USA, więc dzieci tam urodzone automatycznie stają się obywatelami tego kraju. W Stanach Zjednoczonych obowiązuje bowiem prawo, które przyznaje obywatelstwo każdemu, kto urodził się na ich terytorium, bez względu na to, jakiej narodowości są rodzice. Nawiasem mówiąc, gorącym przeciwnikiem tego stanu rzeczy jest prezydent Donald Trump.
Na wyspie Saipan doszło do kuriozalnej sytuacji - obecnie przychodzi tam na świat więcej dzieci rodzonych przez turystki niż obywatelki. Dlatego władze, chcąc zatrzymać proceder, nie przebierały w środkach. Po skardze, jaką zgłosiła Midori Nishida linie lotnicze wystosowały przeprosiny do wszystkich, których dotknęły te praktyki i zapewniły, że zaprzestają tego typu działań.
