Reklama

SYGNALIŚCI – PRESJA I ZEMSTA

Wyobraźmy sobie, że jest rok 2025, w Sali Kolumnowej w gmachu Sejmu zbiera się specjalna komisja. Na sali ścisk, przyjechali dziennikarze wszystkich stacji telewizyjnych i gazet. Ich dyktafony leżące na stole przed mikrofonami niemal zasłaniają przewodniczącą komisji, która prezentuje raport o pedofilii w Kościele.

Tak może wyglądać finał starań małej grupki sygnalistów, którzy w połowie pierwszej dekady XXI wieku zaczęli nagłaśniać najpierw przestępstwa pedofilskie, a później równie wielkie grzechy hierarchów Kościoła - dwudziestu pięciu biskupów, których w raporcie przedstawionym przez Fundację "Nie Lękajcie Się" obciąża grzech ukrywania i ochrony przestępców seksualnych.

Wydaje się, że ten fragment Ewangelii mówi właśnie o nich:

Zaprawdę powiadam wam, wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnieście uczynili.

Reklama

I również ten z Mateusza, w którym, powołując się na nauczanie Jezusa Chrystusa, apostoł ostrzega:

I kto by jedno takie dziecko przyjął w imię Moje, mnie przyjmuje. Lecz kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą we Mnie, temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza.

"[Chrystus] Nigdy nikomu tak nie powiedział w żadnej sytuacji, tylko jeżeli ktoś krzywdzi jednego z tych najmniejszych, lepiej byłoby przywiązać kamień do szyi... - powiedziała mi Lucyna Krawiecka, teolożka po KUL-u, która, jak pamiętamy, ujawniła molestowanie w Tylawie w 2002 roku. - Chrystus nie nauczał, że należy tych ludzi topić, i nie zachęcał do morderstwa. Tylko wiesz, to tak strasznie potworne zło, więc nawet nie należy czekać na sprawiedliwość bożą! Chrystus zawsze mówił, że nadejdzie czas płaczu i zgrzytania zębów. Mówił też, żebyśmy nie zamykali oczu na zło i »teraz już go trzeba wziąć i tak z nim zrobić!«. W tej semickiej retoryce jest coś takiego, jak wezwanie, że trzeba natychmiast tego człowieka unieszkodliwić. Natychmiast. Nie czekać na sprawiedliwość. Wydaje mi się, że to pokazuje, że trzeba o tym mówić, bo to jest ogromne zło.

Nie można mówić, tak jak niektórzy hierarchowie: nic się nie stało, że Bóg jest miłosierny. To, co zrobi Bóg, to jego sprawa, nie nasza, wydaje mi się jednak ważne, żeby oddzielić ziarno od plew. Trzeba pokazać, że Kościół nie może taki być. Myślę, że trzeba takie rzeczy, jak pedofilia i jej ukrywanie przez biskupów, ujawniać".

Nigdzie na świecie Kościół nie zmierzył się z problemem pedofilii bez presji z zewnątrz. Nigdy sprawiedliwość nie przyszła sama. Trzeba było wielkiej determinacji i zaangażowania wielu ludzi, by władze Kościoła podjęły działania. Kościelni hierarchowie reagują dopiero, gdy stają pod ścianą, głównie pod naciskiem opinii publicznej, ale działają opieszale, bez woli naprawy, licząc na to, że sprawa przycichnie i rozejdzie się po kościach.

Ofiary księży są naznaczone na zawsze. Chwila, która niszczy resztę życia - tak o tym mówią. Dwuznaczny uścisk księdza, pocałunek w usta, dotyk w miejsce intymne... wszystko to pozostawia ślad. A kiedy pojawia się refleksja, że to nie powinno się zdarzyć? Często po latach. Gdy ofiary zyskują świadomość, jak bezradne w takich sytuacjach są dzieci.

Bywa, że ksiądz położy się na nim lub na niej, tłumacząc, iż czuje się samotny. Zdarza się, że zaprosi lub każe przyjść do siebie na plebanię. Według relacji to właśnie tam najczęściej dochodzi do przestępstw seksualnych.

Trudno zrozumieć zachowanie drapieżcy i pozorną bierność, z jaką ofiary mu się poddają. Pierwsze uczucie? Dezorientacja. Osoby molestowane przez księży mówią zwykle o paraliżu, jaki je ogarnia, gdy ksiądz dotyka je po raz pierwszy. Nie mogą się ruszyć. Nie rozumieją, co się dzieje, dlaczego człowiek, któremu ufały i który zawsze był dla nich serdeczny, nagle tak się zmienia.

Trauma molestowanych pozostaje głęboko ukryta, ma jednak wpływ na ich relacje z ludźmi, na życie seksualne, czasem prowadzi do uzależnień. Mówią: "Już zawsze byłem gorszy", "Nie wiedziałam, dlaczego mnie to spotkało, zawaliło mi się całe życie". Dopiero po długim czasie, przejściu kolejnych etapów życia, jak ukończenie szkoły, pierwsza praca, małżeństwo, śmierć dziadków, rodziców, zaczynają mówić o tym, co ich spotkało.

Czego chcą? Co ich motywuje? Jakie kroki zamierzają podjąć, żeby wreszcie poczuć, iż rozprawili się z przeszłością?

Ofiary księży pedofilów, które poznałem, nawet jeśli czują do nich nienawiść, na ogół jej nie okazują, tłumią ją w sobie, często milczą. Bo wstydzą się przyznać, co je spotkało. Ci ludzie czują się winni. Bywa też, że nie chcą o tym mówić ze strachu, że nie zostaną zrozumiani lub że spotka ich ostracyzm. Prawie nigdy nie oczekują, że ktoś ich wysłucha i zrozumie. Korzystają z tego oprawcy i bezwzględnie nimi manipulują.

Co popycha osoby molestowane do traumatycznej walki o ujawnienie tego, co je spotkało? Najczęściej deklarują, że chcą "ocalić innych", jakby to, co stało się ich udziałem, rozbudzało empatię. A może to przeniesienie gniewu za krzywdę własną na tych, którzy skrzywdzili kogoś innego? A może nie mają dość siły, by nienawidzić, lub wciąż nie pozbyli się poczucia winy, żyją w przekonaniu, że zasłużyli na to, co ich spotkało, bo sprowokowali, zachęcili, mimowolnie wykonali jakiś gest, rzucili spojrzenie, zrobili coś, co przyciągnęło uwagę oprawcy, dało mu przyzwolenie...

Gdy mówią o swoim cierpieniu, w przeciwieństwie do wielu ludzi skrzywdzonych niesprawiedliwością i przemocą, których spotykałem przez lata dziennikarskiej pracy, są oszczędni w słowach. Być może dlatego, że to opowieść o najbardziej intymnych sprawach.

Zderzenie niewinności z wyrachowaniem, potrzeby ciepła dziecka z potrzebą, a czasem chorym przymusem, zaspokojenia tłumionego pożądania, świętości, z którą kojarzy się ksiądz, ze "zwyczajnością", "powszedniością", "osamotnieniem w tłumie", brakiem oparcia u najbliższych zostawia rany na całe życie. Nie udało mi się znaleźć ani jednej osoby, która pozbyła się piętna i odczuła ulgę, zamknęła bezpowrotnie rozdział krzywdy, a co dopiero przebaczyła.

Władze kościelne i środowiska, które bezkrytycznie podchodzą do księży i zakonników, jak ognia boją się roszczeń finansowych, choć osoby, dla których pieniądze są motywacją w ujawnianiu pedofilów i przestępców seksualnych, to przypadki marginalne.

Jeden z moich bohaterów, Wojtek, który występował na konferencjach hierarchów Kościoła i przedstawiał swoją relację, przekładał spotkanie ze mną, tłumacząc się, że załatwia sobie jakiś zabieg w Niemczech. Ten dobrze zarabiający urzędnik państwowy, biegły w wykrywaniu nadużyć i kłamstw w postępowaniach administracyjnych, poważnie zachorował. Leczenie trwało wiele lat. "Choroba zjadła mi całe biodro, w Polsce chcieli uciąć mi nogi, a w Niemczech wymienią całą kość i będę mógł normalnie chodzić" - zdradził już po tym, gdy opowiedział mi o swoich przejściach z administracją kościelną. Zwracał się z wnioskiem o ukaranie księdza, który pod koniec lat siedemdziesiątych co najmniej dwukrotnie próbował zgwałcić go na plebanii nieopodal granicy polsko-rosyjskiej.

Rozmawiamy w Warszawie mniej więcej rok po tym, gdy w jednym z polskich sądów ofierze - dziewczynce zabranej od rodziców do internatu, gwałconej miesiącami przez duchownego udającego zatroskanego jej losem opiekuna - zasądzono milion złotych odszkodowania. Przyznano jej też dożywotnią rentę. Ma ją wypłacać zakon, którego wina, zdaniem sędziego, polegała na tym, iż dopuścił zaburzonego psychicznie pedofila do pracy z dziećmi. Kościół nie podaje łącznej sumy odszkodowań, jakie musiał wypłacić skrzywdzonym przez pedofilów i przestępców seksualnych ludziom. W USA po skandalu ujawnionym przez dziennikarzy z "Boston Globe" i przedstawionym w oscarowym filmie Spotlight szacowano je nawet na kilkaset milionów dolarów. Podobnych odszkodowań nad Wisłą nie zasądzano. Weźmy jednak pod uwagę, że w innych krajach, które już przeszły proces demaskowania patologii i seksualnych nadużyć w Kościele, nie stało się to z dnia na dzień. Tak jak w Polsce przez dziesięciolecia problem pedofilii zamiatano pod dywan, zakłamywano fakty, umniejszano winę duchownych i odpowiedzialność zwierzchników. Ściana milczenia w końcu jednak runęła. Zaczęły się przeprosiny, a potem zadośćuczynienia, także finansowe.

"Nie chciałem, nie chcę i nie będę chciał żadnego odszkodowania" - mówi Wojtek, gdy pytam go, czy występował z roszczeniem lub przynajmniej formułował podobny zamiar w pismach skierowanych do władz kościelnych. W jego oczach maluje się coś na kształt niedowierzania, potem uraza, aż wreszcie, gdy orientuje się, że niczego od niego nie oczekuję, tylko zwyczajnie pytam, widzę w nich wstręt. "Nie chcę żadnych pieniędzy. Byłyby dla mnie brudne. Nie wiedziałbym, co z nimi zrobić". Inni dodają, że gdyby przyjęli odszkodowanie, paradoksalnie czuliby się w pewien sposób współwinni ukrywania patologii, czyli grzechu obarczającego hierarchów i struktury państwowe. "Nie ma takich pieniędzy, które wynagrodziłyby krzywdę, jaką wyrządzili nam księża. Przyjęcie pieniędzy oznaczałoby przyznanie, że właściwie nie stało się nic strasznego, bo teraz jesteśmy kwita, pedofil rozliczył się ze swoją ofiarą i będzie wiódł spokojne życie. Nie możemy na to pozwolić".

Wojtek nie jest bogaty. Jego małżeństwo się rozpadło, szuka sobie miejsca w życiu, chce zapomnieć o koszmarze. Wkrótce będzie musiał zacząć wszystko od początku. Na razie walczy o zdrowie. Operacja w Niemczech będzie kosztować majątek. "Potrzebuję dwustu tysięcy złotych. Nie mam skąd ich wziąć, więc sprzedam mieszkanie" - mówi, gdy się żegnamy. Chyba nie zdaje sobie sprawy, że gdyby, podobnie jak jego kolega z fundacji, Marek Lisiński - który regularnie pisał do kurii płockiej, domagając się pieniędzy, a jednocześnie plątał się w oskarżeniach - zaczął się układać z władzami Kościoła, miałby szansę zdobyć pieniądze na operację i nie pozbywać się dorobku życia.

Fragment książki "Hipokryzja. Pedofilia wśród księży i układ, który ją kryje" Radosława Grucy

INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama