Smak chwili
Sama, z Norą Jones szepczącą w tle, Laurel wyczarowała z kwadratu masy cukrowej wstążkę eleganckiej, jadalnej koronki. Nie słyszała muzyki, która miała raczej wypełniać powietrze, niż dostarczać rozrywki, kiedy mozolnie układała słodkie dekoracje na drugim z czterech pięter tortu.
-?Dwa za mną, dwa przede mną.
Zerknęła na tablicę, do której przypięła różne próbki starej koronki i ostateczny szkic tortu, zaakceptowany przez piątkową pannę młodą.
Miała jeszcze do wykończenia trzy inne torty: dwa na sobotę i jeden na niedzielę - ale to nie była żadna nowość. Czerwiec w "Przysięgach", agencji ślubnej, którą prowadziły we cztery, był najgorętszym miesiącem roku.
W ciągu kilku lat zamieniły dziecięcą zabawę w kwitnące przedsiębiorstwo. Czasem odrobinę zbyt kwitnące, pomyślała Laurel, i dlatego o pierwszej w nocy robiła koronkę.
I bardzo dobrze, uznała. Uwielbiała tę pracę.
Każda z nich miała swoją pasję. Emma kwiaty, Mac fotografię, Parker szczegóły organizacyjne. A ona torty. I ciastka, i czekoladki. Ale torty były jak perła w koronie.
Wróciła do pracy i zaczęła kłaść następną warstwę masy. Jak zwykle upięła słonecznoblond włosy do góry, żeby jej nie przeszkadzały. Fartuch, który włożyła na bawełniane spodnie i koszulkę, był obsypany mąką kukurydzianą, a kuchenne klapki zapewniały stopom maksimum wygody po długich godzinach stania. Jej dłonie, silne po latach zagniatania, zwijania i dźwigania, były sprawne i szybkie. Trójkątna twarz o ostrych rysach przybrała poważny wyraz, gdy Laurel zaczęła tworzyć kolejny wzór.
W jej sztuce perfekcja była nie tylko celem, lecz stanowiła konieczność. Przy torcie ślubnym chodziło o coś więcej niż tylko pieczenie i dekoracje z lukru, ciasto i smak masy. Tak jak zdjęcia, które robiła Mac, były czymś więcej niż tylko fotografiami, aranżacje i bukiety tworzone przez Emmę czymś więcej niż tylko kwiatami. Szczegóły, plany i marzenia, które Parker łączyła w całość, okazywały się ważniejsze niż wszystkie trzy sfery działania pozostałych wspólniczek.
Te połączone elementy składały się na ów jedyny dzień w życiu, mający uczcić rozpoczęcie podróży, którą dwoje ludzi postanowiło odbyć razem.
Romantyczne, na pewno, a Laurel wierzyła w romantyzm. Teoretycznie w każdym razie. Co więcej, wierzyła w symbole i celebrację. I w naprawdę fantastyczny weselny tort.
Rysy Laurel zmiękły, kiedy kończyła trzecią warstwę, a jej głębokie, błękitne oczy ociepliły się na widok Parker stojącej w drzwiach.
- Dlaczego nie śpisz?
- Szczegóły. - Parker zatoczyła palcem koło nad głową. - Nie mogłam zasnąć. Długo nad tym siedzisz?
- Trochę. Muszę skończyć, żeby zastygł przez noc. Poza tym jutro muszę wykończyć i udekorować dwa torty na sobotę.
- Masz ochotę na towarzystwo?
Znały się na tyle dobrze, że gdyby odpowiedź brzmiała "nie", Parker nie poczułaby się urażona. I często, kiedy Laurel była pogrążona w pracy, odpowiedź brzmiała "nie".
- Pewnie.
- Świetny projekt. - Tak jak wcześniej Laurel, Parker obeszła tort dookoła. - Delikatność bieli na bieli, interesujące zróżnicowanie wysokości pięter i każde z nich takie skomplikowane. Naprawdę wyglądają jak różne warstwy koronki. Staroświecko, wytwornie, z klasą, to temat przewodni naszej panny młodej. Trafiłaś w samo sedno.
- Podstawę otoczymy bladoniebieską wstążką - powiedziała Laurel, zaczynając kolejną warstwę. - A Emma rozsypie na niej płatki białych róż. To będzie arcydzieło.
- Dobrze się współpracuje z tą panną młodą.
Parker w wygodnej piżamie, z długimi, brązowymi włosami rozpuszczonymi - zamiast spiętymi jak zawsze w pracy w lśniący ogon albo gładki kok - nastawiła wodę na herbatę. Jedną z zalet pracy w tym samym domu były takie późnonocne wizyty.
- Wie, czego chce - zauważyła Laurel, wybierając ostrze do przycięcia brzegów masy cukrowej. - Ale jest też otwarta na sugestie i dotąd nie zachowywała się jak wariatka. Jeśli wytrwa w tym stanie przez następne dwadzieścia cztery godziny, na pewno zasłuży na tytuł "Optymalnej Panny Młodej Przysiąg".
- Dzisiaj na próbie oboje wyglądali na szczęśliwych i rozluźnionych, a to dobry znak.
- Mhm-mhm. - Laurel układała wzór, precyzyjnie rozmieszczając oczka i kropki. - A zatem jeszcze raz, dlaczego nie śpisz?
Parker westchnęła i postawiła mały imbryk na gazie.
- Chyba przeżyłam jedną z tych chwil. Odpoczywałam z kieliszkiem wina na balkonie. Widziałam domy Mac i Emmy. W obu paliły się światła, w ogrodzie pachniały kwiaty. Było tak cicho i pięknie. Potem zgasły lampy - najpierw u Emmy, a chwilę potem u Mac - i pomyślałam, że planujemy ślub Mac, a Emma niedawno się zaręczyła. Przypomniałam sobie, jak tyle razy w dzieciństwie bawiłyśmy się w ślub. Teraz to się dzieje naprawdę. Siedziałam tam cicho w ciemności i nagle zdałam sobie sprawę, jak bardzo bym chciała, żeby moi rodzice tu byli i mogli to wszystko zobaczyć. Zobaczyć to, czego dokonałyśmy i kim teraz jesteśmy. Balansowałam - przerwała, żeby odmierzyć herbatę - między uczuciem smutku, że odeszli, a szczęścia, ponieważ wiem, że byliby ze mnie dumni. Z nas.
- Dużo o nich myślę. Wszystkie myślimy. - Laurel nie przerywała pracy. - Stanowili tak istotną część naszego życia i pozostało tu po nich tyle wspomnień. Dlatego wiem, co masz na myśli.
- Cieszyliby się z Mac i Cartera, z Emmy i Jacka, prawda?
- Tak, na pewno. A to, czego tu dokonałyśmy, Parker? Jest na medal. Z tego też by się cieszyli.
- Mam szczęście, że jeszcze pracujesz. - Parker nalała wrzątku do imbryka. - Uspokoiłaś mnie.
- Zawsze do usług. Powiem ci, kto jeszcze ma szczęście: piątkowa panna młoda. Widzisz ten tort? - Zdmuchnęła sprzed oczu kosmyk i z dumą pokiwała głową. - Absolutny wymiatacz. A kiedy skończę koronę, anioły zaczną szlochać z radości.
Parker odstawiła imbryk, żeby herbata się zaparzyła.
- Naprawdę, Laurel, powinnaś być bardziej dumna ze swojej pracy.
Laurel uśmiechnęła się szeroko.
- Do diabła z herbatą. Już prawie skończyłam. Nalej mi kieliszek wina.
* * *
Rano, po solidnych sześciu godzinach snu, Laurel odbyła krótki trening na siłowni, po czym ubrała się do pracy. Większość dnia miała spędzić w kuchni, ale najpierw czekało ją spotkanie na szczycie, które poprzedzało każdą imprezę.
Zbiegła ze swojego mieszkania na trzecim piętrze na parter i poszła do rodzinnej kuchni, w której pani G. układała na półmisku owoce.
- Dzień dobry, pani G.
Pani Grady uniosła brew.
- Rześko wyglądasz.
- Czuję się rześko. I spełniłam poranny obowiązek. - Zacisnęła dłonie w pięści, naprężyła mięśnie. - Chcę kawy. Dużo.
- Parker już zaniosła kawę. Ty możesz wziąć owoce i ciastka. I zjedz choć trochę owoców. Nie powinno się zaczynać dnia od słodyczy.
- Tak jest, proszę pani. Jest już ktoś jeszcze?
- Jeszcze nie, ale chwilę temu widziałam, jak odjeżdżał Jack, i spodziewam się, że lada chwila przyjdzie tu Carter i będzie na mnie patrzeć oczami szczeniaka w nadziei na przyzwoite śniadanie.
- Nie będę przeszkadzać. - Laurel złapała półmiski z wprawą kelnerki, którą była dawno temu.
Zaniosła jedzenie do biblioteki, która teraz służyła "Przysięgom" za salę konferencyjną. Parker siedziała przy dużym stole, z palmtopem - jak zawsze - w zasięgu ręki. Włosy miała związane w gładki ogon, a jej biała, wykrochmalona koszula emanowała profesjonalizmem, kiedy przyjaciółka popijała kawę i przeglądała dane na komputerze granatowymi oczami, którym - jak wiedziała Laurel - nic nie mogło umknąć.
- Prowiant - ogłosiła Laurel. Postawiła półmiski, zatknęła za ucho kosmyk włosów i zgodnie z rozkazem pani Grady nałożyła sobie małą miseczkę jagód.
- Brakowało mi ciebie dziś rano na siłowni. O której wstałaś?
- O szóstej, co okazało się szczęśliwym zbiegiem okoliczności, ponieważ sobotnia panna młoda zadzwoniła kilka minut po siódmej. Jej ojciec przewrócił się o kota i chyba złamał nos.
- Uch-och.
- Martwi się o niego prawie tak samo jak o to, jak będzie wyglądał na ślubie i na zdjęciach. Zadzwonię do makijażystki, zapytam, co jej zdaniem da się z tym zrobić.
- Przykro mi z powodu kłopotów ojca sobotniej panny młodej, ale jeśli to największy problem weekendu, to mamy szczęście.
Parker wyciągnęła palec.
- Nie zapeszaj.
Weszła Mac, wysoka i szczupła w dżinsach i czarnej koszulce.
- Witajcie, moje przyjaciółki.
Laurel skrzywiła się na widok jej rozleniwionego uśmiechu i rozmarzonych zielonych oczu.
- Uprawiałaś rano seks.
- Uprawiałam rano nieziemski seks, dziękuję. - Mac nalała sobie kawy i wzięła mufinkę. - A ty?
- Suka.
Mac opadła ze śmiechem na fotel, wyciągnęła nogi.
- Wolę mój poranny trening niż twój rowerek i hantle.
- Podła, złośliwa jędza - orzekła Laurel i wrzuciła jagodę do ust.
- Uwielbiam lato, kiedy miłość mojego życia nie musi zrywać się o świcie, żeby oświecać młode umysły. - Mac otworzyła laptopa. - Teraz jestem gotowa do pracy, pod każdym możliwym względem.
Nora Roberts
Smak chwili
Wydawnictwo Prószyński i S-ka