To jego ostatni szwindel
Po ślubie z Janem w 1984 r. zamieszkaliśmy u teściowej i objęliśmy jej gospodarstwo mleczarskie.
- Będziemy składać wnioski o dofinansowania na rozwój gospodarstwa - cieszyłam się, gdy Polska weszła do Unii Europejskiej. W 2009 r. kupiliśmy ciągnik za 150 tys. zł oraz inne maszyny. Część środków mieliśmy z dotacji, ale na wszystko nie starczyło. Wzięliśmy więc kredyt w wysokości 27 tys. zł.
- Damy radę, bo ceny mleka w skupie są dobre - mówiłam do męża.
Ale sytuacja na rynku rolnym pogorszyła się.
- Ceny wciąż spadają - martwił się Jan. - Nie stać nas na spłacanie rat.
Gdy dzwonili z działu windykacji banku, miałam łzy w oczach. Choć zaciskaliśmy pasa, nie mieliśmy z czego spłacać rat. W końcu bank wypowiedział nam kredyt i skierował sprawę do komornika z Działdowa, Sebastiana S. W grudniu 2011 r. dostałam od niego pismo.
- Dług z odsetkami wynosi 34 tys. zł! - przeczytałam.
- Czy może pan rozłożyć nam to na raty? - zadzwoniłam do niego po świętach.
- Oczywiście. Rozłożę dług na raty, po 500 złotych miesięcznie - zapewniał komornik.
Jednak po miesiącu pojawił się u nas z pomocnikami - krótko ostrzyżonymi, poobwieszanymi łańcuchami mężczyznami. "Co to za dziwne towarzystwo?" - zastanawiałam się.
- Bank nie wyraził zgody na opóźnienie spłaty, więc przyjechałem krowy zabrać - oznajmił komornik.
- Ale chcę być miły. Zabiorę tylko 8 krów i 2 ciągniki. Sparaliżowało mnie!
- Chyba że dziś zapłacicie 10 tys., to resztę długu rozłożę na raty - dodał. Co było robić? Mąż pobiegł do sąsiada. Pojechali razem do banku. A ja czekałam w domu z komornikiem i jego świtą.
- I tak zabieram traktory - rzucił nagle komornik.
- Jeszcze nie wrócili z pieniędzmi, a już chce pan traktory zajmować? - dziwiłam się.
Gdy mąż wrócił, wręczył komornikowi 10 tys. zł.
- Nie zlicytuję traktorów pod warunkiem, że jutro wpłacicie 6 tys. - powiedział komornik.
Nogi się pode mną ugięły. Dziś 10 tysięcy, jutro 6 tysięcy...
- Czy pan myśli, że my śpimy na pieniądzach?! - zawołałam.
Niewzruszony spisał protokół zajęcia: ciągnik wart 98 tys. zł wycenił na 12 tys.! A drugi warty 90 tys. zł - na 15 tys. zł.
- To ceny z kosmosu! Co pan robi?! Bez ciągników nie odrobimy strat! - zawołałam.
A on zajął 8 krów i pojechał! Po tym koszmarze nie spałam całą noc. Byłam w szoku. Na myśl o stracie dorobku życia łzy napływały mi do oczu. Mąż też przewracał się z boku na bok. Rano siedliśmy do śniadania. Ale nic nie mogliśmy przełknąć.
- Nie możemy dopuścić do sprzedaży za bezcen naszego majątku - powiedział Jan.
Poszedł uprosić sąsiada, aby nam pożyczył kolejne 6 tys. Mimo to tydzień później komornik wywiesił obwieszczenie o licytacji naszego ciągnika! Ten człowiek mówił co innego, a robił zupełnie co innego!
- Trzeba z tym iść do adwokata - powiedziałam do męża.
- Może lepiej nie? Jeszcze się zezłości i nie rozłoży nam płatności na raty - łudził się mąż.
- Czy ty nie widzisz, że to jest podejrzane?! - miałam dość już tego wszystkiego. - On nas cały czas okłamuje!
Mąż przyznał mi rację. Pojechaliśmy do kancelarii prawnej w Giżycku. Pani mecenas przy nas zadzwoniła do komornika.
- Jeśli wpłacą jutro 10 tys. zł, resztę rozłożę na raty - obiecał jej komornik.
Aby to zrobić, musieliśmy w ciągu jednego dnia sprzedać półdarmo 12 jałówek! Robiliśmy to ze łzami w oczach! Za radą adwokatki wysłaliśmy do komornika faks z prośbą o zwolnienie ciągnika z licytacji i rozłożenie dalszej płatności na raty. Do spłaty zostało nam już tylko 8 tys. zł. I po co to było? Termin licytacji i tak został już ustalony - 26 marca, na godzinę 12.
- Przecież pan obiecał, że nie będzie licytacji - powiedziałam, kiedy się u nas pojawił.
- Taka jest procedura, licytację muszę zrobić - kręcił.
Co chwilę gdzieś dzwonił. W końcu na nasze podwórko zajechał jakiś mężczyzna.
- Niech pan nie licytuje tego ciągnika! - błagałam.
- Nie na darmo przyjechałem - odparł cynicznie komornik.
- Daj kupującemu 20 tysięcy, to komornik odstąpi od licytacji - szepnął do męża jeden z pomocników komornika. Nie wierzyłam własnym uszom! Krzyczałam, płakałam, błagałam. Bez skutku.Licytujący, Bogusław W. kupił nasz ciągnik za 15 tysięcy.
- To rozbój w biały dzień! - zawołał mąż i zabrał kluczyki.
Ale oni się wcale nie przejęli. Uruchomili silnik... za pomocą przeciętych przewodów i odjechali! A ja, płakałam jak bóbr... Jednak szybko wzięłam się w garść. Musiałam walczyć. Zadzwoniłam do pani adwokat.
- Trzeba powiadomić prokuraturę - doradziła i tak zrobiłam. Ruszyło śledztwo.
- Zrobimy wszystko, by pani pomóc - mówili policjanci. - Licytacja była ustawiona. Wykryliśmy, że nim do niej doszło, komornik dogadywał się z kupującym podczas rozmów telefonicznych. Mieli się podzielić zyskiem. Skontaktował się z nami mecenas Lech Obara z Olsztyna i zaproponował pomoc.
- Nie jesteście jedynymi poszkodowanymi przez tego komornika - powiedział. W lutym br. Sąd Rejonowy w Giżycku skazał Sebastiana S. na karę roku i 4 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na 3 lata. Musi nam też wypłacić odszkodowanie 59 tys. zł i zapłacić grzywnę 30 tys. zł.
- Na szczęście ma zakaz wykonywania zawodu przez 5 lat - mówiłam mężowi. - Taka pociecha, że innych już nie okradnie! - odparł Jan. - Ale za taki szwindel powinien trafić za kratki!
Tak, kara, jaką dostał, jest zbyt niska. Dlatego nasz mecenas złożył apelację. Nie zaprzestaniemy walki, póki sprawiedliwości nie stanie się zadość.
Teresy Stakun wysłuchał Dariusz Pradut