Reklama

Czego boi się Zuzia?

Wydawało mi się, ze ten dom okaże się spokojną przystanią dla skrzywdzonych przez los malców

 

Jako pracownik opieki społecznej musiałam natychmiast reagować na wszystkie niepokojące informacje dotyczące rodzin zastępczych. Według jednej z nich w domu małej Zuzi doszło do aktu przemocy.

Poderwałam się od biurka i poszłam szukać teczki z dokumentacją tych ludzi. Weryfikacja osób, które chcą stworzyć rodzinę zastępczą, jest mozolna i długa. To nie kilka chwil, podczas których ktoś podejmuje taką, a nie inną decyzję, ale wielogodzinne szkolenia z psychologami, wywiad środowiskowy i przede wszystkim kurs, który też nie należy do najkrótszych. Zdziwiło mnie więc oskarżenie, które padło pod adresem rodziny będącej pod moją kuratelą. Z donosem zadzwoniła zdenerwowana sąsiadka.

Reklama

- Musicie tam pojechać, koniecznie! - powiedziała głosem pełnym emocji. - Coś jest nie tak z tymi dziećmi! Dziewczynka na pewno ma poważne problemy!

W teczce znalazłam kilka podstawowych informacji o rodzicach zastępczych. Łucja i Robert H. byli nauczycielami w liceum. Kobieta skończyła jeszcze psychologię, co podniosło jej kwalifikacje jako rodzica zastępczego. Przyjrzałam się zdjęciom rodzinnym, a potem poszukałam informacji o dzieciach, które przebywały w domu państwa H. Dziewczynka miała sześć lat i cierpiała na astmę. Pochodziła z rozbitej rodziny. Praktycznie nie znała ojca, a jej matka była alkoholiczką. Pewnego dnia pijana kobieta spadła ze schodów i po dziś dzień pozostawała w śpiączce. Dlatego dziecko było ciągle przenoszone z jednego domu do drugiego. Najgorsze, że nie miała najmniejszej szansy na adopcję...

Jeszcze tego samego dnia pojechałam odwiedzić Zuzię i jej rodziców.

- Pani Łucja? - zapytałam, kiedy na ukwieconym ganku sporego domu pojawiła się wysoka kobieta z fartuchem zawiązanym na biodrach. - Mam na imię Irmina, pracuję w opiece społecznej. Chciałabym z panią porozmawiać.

Na razie nie mówiłam nic o skardze, która wpłynęła. Za to domyślałam się, kto ją złożył.  W oknie sąsiedniego domu ktoś czaił się za firanką. Czułam, że jestem obserwowana.

- Coś się stało? - zapytała Łucja i gestem zaprosiła mnie do ogrodu, ale powiedziałam, że wolę porozmawiać w domu i spotkać się z maluchami.

- Rutynowa kontrola - odparłam z uśmiechem. - Może pani zawołać dzieci?

Spojrzała jakoś tak dziwnie w stronę okien. Chyba była zakłopotana.

- Nie bardzo, Zuzia teraz odpoczywa, a chłopcy odrabiają lekcje. Ale jeśli pani chce... - rzuciła.

- Nalegam... - uśmiechnęłam się.

Zgodziła się. Z lekkim ociąganiem otworzyła drzwi.

Z akt wynikało, że pani Łucja jest matką zastępczą od ponad sześciu lat i dotychczas opieka społeczna była zadowolona z jej pracy. Prawie żadnych skarg, jeśli nie liczyć oskarżenia nastolatki, która twierdziła, że Łucja ją dręczyła. Kobiecie nic nie zostało udowodnione, za to psycholog zdiagnozował u dziewczyny schizofrenię.

Weszłam do zadbanego wnętrza. Od razu było widać, że gospodyni dba o to, aby każda rzecz miała tu swoje miejsce.

- Ma pani jakieś problemy z sąsiadami? - zapytałam, a ona przytaknęła.

- Są strasznie trudnymi ludźmi! - westchnęła. - Ciągle się nas czepiają. Narzekają, że dzieci za głośno się bawią, że za późno gasimy światło i takie tam... Są koszmarni. A dlaczego pani pyta?

- Tak mi przeszło przez myśl, gdy zobaczyłam zaciekawiony wzrok kobiety z sąsiedniego domu...

Po kilku chwilach rozmowy zaczęłam sądzić, że oskarżenia są zupełnie bezzasadne. "To musi być pomyłka", myślałam.

Poszłam do pokoju chłopców. Jaś i Wojtek odrabiali lekcje. Rozejrzałam się po ślicznie urządzonym wnętrzu.

- To pani dzieło? - zapytałam zaskoczona, wskazując rysunki piłkarzy na szafie oraz na ścianie.

- Tak. Lubię malować - odpowiedziała.

- Cześć! - zwróciłam się do chłopców, którzy siedzieli nad książkami przy długim biurku

Widok jak z obrazka: obaj ładnie ubrani, zadbani i uśmiechnięci.

- Odpowiedzcie pani! - ponagliła Łucja, więc starszy chłopczyk, Wojtuś, szybko wydusił "dzień dobry", a ona pogłaskała go po głowie. Ten gest mnie ujął. Poczułam, że relacja pomiędzy nimi jest dobra.

- Jak się wam tutaj mieszka? - zapytałam, podchodząc bliżej.

Młodszy sprawiał wrażenie, jakby nie słuchał, ale starszy szybko odpowiedział:

- Bardzo fajnie! - i popatrzył na Łucję.

Spojrzałam na biurko. Leżały na nim przybory do rysowania, książki, zeszyty. Na półkach obok poukładane były zabawki. Dzieciaki miały tu raj na ziemi.

- Młodszy zrobił duże postępy - odezwała się Łucja, delikatnie dotykając jego ramienia. - Na początku mieliśmy z nim problemy. Był totalnie wycofany, w szkole prawie się nie odzywał, ale teraz... - uśmiechnęła się.

Odwzajemniłam jej uśmiech.

- Mogę zobaczyć się z dziewczynką?

Przytaknęła, przypominając jednak, że mała śpi.

- Od wczoraj nie czuje się zbyt dobrze, to chyba przeziębienie, więc zostawiłam ją w domu - mówiła, prowadząc mnie do pokoju, który wyglądał jak komnata małej księżniczki.

W ślicznym łóżku z baldachimem leżała jasnowłosa dziewczynka. Ściskała pluszowego misia. Wyglądała, jakby spała, więc tylko nad nią przystanęłam. Spojrzałam na jej delikatną, małą twarzyczkę. Pod oczami miała głębokie cienie, jakby była niewyspana. Łucja szeptem wyjaśniła, że dziewczynka dopiero dochodzi do siebie.

- Jest u nas od dwóch miesięcy. Ale nadal budzi się kilka razy w ciągu nocy i ciągle ma problem z nawiązaniem kontaktu, jednak nie poddajemy się - opowiadała.

- Miała ciężkie przejścia - przypomniałam, na co Łucja skinęła głową i dodała:

- Bardzo ciężkie. Podobno w poprzednim domu ją bito.

Też znalazłam coś na ten temat w jej papierach. Życie sześcioletniej Zuzi wyglądało jak jeden wielki koszmar.

Nie chciałam budzić dziewczynki, skoro była taka zmęczona, więc na palcach wycofałam się z pokoju. Łucja zapytała, czy napiję się kawy, ale odmówiłam. Po co miałam tam dłużej przebywać, skoro zgłoszenie okazało się pomyłką?

Szłyśmy przestronnym holem, kiedy usłyszałam, że ktoś się za nami skrada. Odwróciłam się. W holu stał Jasiu. Zapytał, czy może iść do łazienki.

- Jasne, że możesz - rzuciła Łucja.

I wtedy poczułam, że coś jest nie tak. Stałam w bezruchu, nie bardzo wiedząc, co zrobić.

Przypomniał mi się głos dzwoniącej kobiety, pospiesznie wzywającej mnie na pomoc tym dzieciom.

- Przepraszam jeszcze na chwilę - bąknęłam, cofając się do pokoju dziewczynki.

Otworzyłam drzwi i zobaczyłam, że mała nie śpi. Patrzyła na mnie wielkimi, błękitnymi oczkami. Zbliżyłam się do jej łóżka.

- Nie śpisz, kochanie? - uśmiechnęłam się, ale mała miała poważną minę.

Łucja szybko znalazła się za moimi plecami, więc najspokojniej jak tylko potrafiłam, zapytałam, czy mogłaby zostawić nas same.

- Dziewczynka powinna odpoczywać - powiedziała dość ostro, ale wyszła.

Usiadłam na łóżku małej i patrzyłam w te jej piękne, smutne oczęta.

- Cześć - powiedziałam ciepło, ale ona nie zareagowała. - Jak się czujesz? - zapytałam.

- Dobrze - powiedziała cichutko z przestrachem.

Delikatnie podciągnęłam rękaw jej koszuli, odsłaniając skórę. Niczego nie znalazłam. Minęło kilka chwil, wstałam. Chciałam wracać do biura. Dziewczynka śledziła każdy mój ruch. Widziałam, że się boi. Znów do niej podeszłam.

- Czy wszystko w porządku? - zapytałam.

Pokręciła głową, wtedy odkryłam kołdrę. Musiałam przycisnąć rękę do ust, żeby nie krzyknąć. Całe nóżki miała w sińcach, na skórze znajdywały się też wyraźne ślady oparzeń. Ręce mi się trzęsły, kiedy sięgałam po telefon. Zadzwoniłam po policję.  Powiedziałam, kim jestem i co się stało. Czekając na ich przyjazd, próbowałam uspokoić biedulkę. Była tak wystraszona, że nie wiedziała, jak reagować, kiedy pogłaskałam ją po włosach. Skuliła się i naciągnęła kołderkę na nogi. Miałam wrażenie, że się wstydzi.

Pracując w opiece, widziałam wiele... Ale ta dziewuszka doprowadziła mnie do łez...

- Wszystko będzie dobrze, już jesteś bezpieczna - szeptałam.

 

Irmina J., 38 lat

Z życia wzięte
Dowiedz się więcej na temat: Rodzina zastępcza
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy