Reklama

Jak mnie dostrzegłeś w jej cieniu...

Od dzieciństwa wszystko miałam gorsze, bo po siostrze: ubrania, zabawki, książki. W dodatku rodzice kochali ją bardziej niż mnie! A ona traktowała ludzi z góry, nie potrafiła docenić szczęścia, które ją spotykało. Choćby miłości…

Odkąd pamiętam, dziedziczyłam wszystko po mojej siostrze, Karolinie. Najpierw ubrania, potem zabawki, książki i podręczniki szkolne, a w końcu jej łóżko. Bo gdy moje okazało się już dla mnie za małe, to jej, a nie mi, rodzice postanowili kupić nowe. Nieraz się buntowałam przeciwko takiej niesprawiedliwości rodziców.

- A co ty byś chciała, dziecko? - biadała moja mama. - Mamy to wszystko wyrzucić? Ubrania są prawie nowe i jeszcze modne. A ty potrzebujesz do szkoły tych samych podręczników, których w zeszłym roku używała twoja siostra. Poza tym nie stać nas na nowe rzeczy!

Reklama

Niby to, co mówiła mama, było logiczne, niby powinnam to rozumieć, ale i tak się złościłam. Bo dlaczego to właśnie mnie spotkał pech bycia drugą córką? I to zaledwie dwa lata młodszą od starszej. Przyznaję z ręką na sercu, że zazdrościłam siostrze - urody, ciuchów i koleżanek. Doskwierało mi to, że wszystkie rzeczy dostawałam po Karolinie, a na dodatek czułam, że to ją właśnie rodzice bardziej kochają. Z zawiścią patrzyłam, jacy są z niej dumni, jak interesują się jej życiem. Dla mnie nawet ich uczucia były też jakby "z drugiej ręki". Nic więc dziwnego, że relacje między Karoliną a mną nie były dobre. Ja czułam się gorsza od niej z wiadomych powodów, ona natomiast czuła się lepsza. Najczęściej traktowała mnie z lekceważeniem, nie szczędząc przy tym złośliwości. Wymogła na rodzicach przydzielenie jej osobnego pokoju, twierdząc, że przeszkadzam jej w nauce. Gdy już musiała zabrać mnie gdzieś ze sobą, rozmawiała z koleżankami szeptem, żebym niczego nie usłyszała, nie mówiła też o mnie inaczej niż "ta gówniara".

Czasami się zastanawiam, czy to nie przez moją złość i chęć bycia inną niż ona zaczęłam nagle jeść bez opamiętania. I od szóstej klasy tyłam. Najpierw przestałam być patykiem, potem się zaokrągliłam, a w ósmej klasie stałam się grubaskiem. Spodnie po siostrze mogłam więc wciągnąć najwyżej na wysokość kolan, dalej się nie dało. Jako jedyna z całej rodziny bardzo się z tego faktu cieszyłam. Mama załamywała ręce, że tyle ubrań po mojej siostrze się marnuje, a tata powtarzał, że ubierając trzy kobiety pewnie wkrótce zbankrutuje. Karolina natomiast straciła na swojej pozycji, bo już nie była wielkodusznym darczyńcą. A potem obie przestałyśmy rosnąć i sprawa dziedziczenia się skończyła. Szybko zrzuciłam zbędne kilogramy i osiągnęłam prawidłową wagę. Wkrótce po maturze nasze drogi się rozeszły. Ona zaczęła studia w Warszawie, a ja w Krakowie. Bo jak we wszystkim, tak i pod tym względem musiałam się od niej różnić. Ja chciałam, a właściwie musiałam być inna! Ona więc wybrała ekonomię, a ja przeciwnie - filozofię.

- Dlaczego nie myślisz logicznie, jak twoja siostra? - denerwował się ojciec. - Co ci z tej filozofii przyjdzie?

- Przyjdzie, przyjdzie - powtarzałam. - Wbrew pozorom uczą tam rzeczy przydatnych w wielu zawodach.

- No! - parsknęła Karolina. - Na przykład teorii udawania użytecznego pracownika i gadania na każdy temat, ale bez sensu. Na pewno otworzy ci to drzwi do kariery!

- A ciebie czego uczą na ekonomii? Jak zarobić pieniądze, zdzierając je przy okazji z biednego? - zaatakowałam.

- Niezupełnie - wzruszyła ramionami. - Ale jak nie umrzeć z głodu w dzisiejszych czasach na pewno. Nawet pożerając po drodze innych, tu masz rację...

- No to ci gratuluję - stwierdziłam z przekąsem. - Ale wydaje mi się, że do tego akurat nie są ci potrzebne studia!

Te dyskusje jednak do niczego nie prowadziły. Tylko pogarszały nasze i tak niezbyt dobre relacje. Ja ze wszystkich sił starałam się udowodnić, że rodzice też mogą być ze mnie dumni. Studiowałam więc pilnie, dostawałam stypendium naukowe, a do tego zarabiałam na swoje utrzymanie. W każdy weekend przyjeżdżałam też do domu, żeby rodzice nie czuli się tak bardzo samotni. Natomiast moja siostra postępowała odwrotnie. Wciąż miała problemy: albo nie zaliczała sesji w terminie, albo musiała zdawać poprawki. Poza tym na okrągło brakowało jej pieniędzy, więc o pomoc finansową zwracała się do rodziców. Do domu zresztą przyjeżdżała bardzo rzadko, twierdząc, że nie ma czasu, bo wciąż musi się uczyć. Mama i ojciec bardzo za nią tęsknili, a kiedy już raczyła do nich zadzwonić, z radości skakali pod sufit. A ja dalej czułam się przez nich mniej kochana. Raz, gdy mama poprosiła, żebym poszła na pocztę i wysłała Karolinie pieniądze przekazem, ośmieliłam się powiedzieć, co o tym wszystkim myślę.

- Też mogłaby na siebie popracować! - stwierdziłam ze złością. - Dlaczego ja mogę, a ona nie?!

- Dziecko, bo jej studia to zupełnie coś innego. Ma o wiele więcej nauki niż ty - wyjaśniła mi cierpliwie mama.

- Akurat! Co do tej nauki to też miałabym wątpliwości - prychnęłam. - Najlepiej jej wychodzi wykorzystywanie was! Kiedy przejrzycie na oczy?!

Mama się rozpłakała. Powiedziała, że jestem niewdzięczna i niesprawiedliwa w stosunku do siostry.

- A za co ja mam być jej wdzięczna? Za oddanie mi sukienek, z których wyrosła? - szepnęłam. - Przykro mi, ale nigdy nie zrozumiem, dlaczego traktujecie ją jak jakieś bóstwo - dodałam.

Poszłam na tę pocztę wysłać pieniądze, żeby moja siostrunia miała za co pójść na imprezę albo kupić nowy ciuch. Tak się złożyło, że Karolina miała dla kogo się stroić, a ja nie! Co kilka miesięcy przywoziła do domu nowego narzeczonego. Wszyscy pochodzili z zamożnych domów, byli przystojni, świetnie wykształceni i mieli niezłe perspektywy na przyszłość. Dziwne było jednak to, że Karolina zmieniała tych chłopaków jak rękawiczki. Z czasem postanowiłam sobie, że nic mnie nie będą obchodzić ani jej sprawy, ani jej faceci.

Aż pewnej wiosny Karolina przyjechała na weekend z chłopakiem niepodobnym do żadnego z tych, których dotąd przedstawiała rodzicom. Nie był szczególnie przystojny ani tak pewny siebie jak jego poprzednicy. Nie pochodził też z zamożnego domu. Najpierw zwyczajnie zdziwiłam się, że Karolina zainteresowała się takim niepozornym chłopakiem. Ale kiedy lepiej go poznałam, zrozumiałam, że jest wyjątkowy. Był bardzo oczytany, wesoły, towarzyski i miał świetne poczucie humoru. Konrad zawsze był uśmiechnięty, zawsze powiedział mi coś miłego. Bardzo lubiłam z nim rozmawiać i wygłupiać się, dlatego też czekałam niecierpliwie na ich wizyty u rodziców. Ale wszystko się skończyło, gdy pewnego dnia Karolina wycedziła jedno zdanie, uśmiechając się przy tym złośliwie.

- Coś mi się wydaje, siostruniu, że miałabyś na Konrada ochotę, co? Ale nie dla psa kiełbasa. Jak chcesz, to poczekaj, aż z niego wyrosnę. Może pewnego dnia zostawię ci go, jak kiedyś zostawiałam ci zużyte sukienki - dodała.

- Idiotka! - syknęłam tylko i uciekłam do swojego pokoju. I tam się dopiero rozpłakałam. Życzyłam Karolinie, żeby to on zostawił ją! Żeby jej pokazał, że nie jest pępkiem świata, że ją też można potraktować jak stary ciuch, który rzuca się w kąt! Niestety, jak na złość, Karolina i Konrad ciągle byli razem. Moja siostra pobiła wszelkie swoje dotychczasowe rekordy, jeśli chodzi o długość bycia w związku. I nie miałam pojęcia, co ją przy tym chłopaku trzyma, a jego przy niej. Byli zupełnie inni, mieli różne zainteresowania, poglądy, a na dodatek ona traktowała go z lekceważeniem... Aż wreszcie pewnego dnia moja siostra oznajmiła wszem i wobec, że zamierza wkrótce wyjść za mąż.

- Co?! - nie mogłam powstrzymać okrzyku zdumienia.

- To, co słyszałaś, kochana - odparła. - Coś ci ta informacja nie w smak... - dodała triumfalnie.

- Skąd! - zaprzeczyłam. - Serdecznie gratuluję. Naprawdę Konrad musi cię kochać, skoro się na to godzi.

- Jeśli chcesz wiedzieć, to on mnie poprosił o rękę, ba!, wręcz błagał. Ja nie jestem z tych, które muszą na siłę ciągnąć mężczyzn do ołtarza - stwierdziła z lekceważeniem i wyższością. Przez moment przemknęło mi przez głowę, że ona zachowuje się tak, żeby mi zrobić na złość. Ale potem pomyślałam, że chyba oszalałam. Możemy się nie lubić, udowadniać sobie różne rzeczy, ale nie wykorzystując do tego drugiego. Nie igra się z czyimiś uczuciami! W końcu więc, z wielkim trudem, przyznałam przed samą sobą, że zwyczajnie jestem zazdrosna. O Konrada... Jednak nie tylko ja nie byłam z decyzji Karoliny zadowolona. Rodzice też nie.

- To nie jest chłopak dla niej - mówiła mama, gdy Karolina już wyjechała. - Nie dorasta jej do pięt. Pod żadnym względem!

- Masz rację - kiwał głową tata. - I nie wiem, co ją do tego kroku pchnęło. Może powinnaś z nią porozmawiać? Tak czy owak przygotowania do ślubu szły pełną parą. I jak zwykle na mnie spadła większość obowiązków, tym razem związanych z organizacją wesela. Karolina miała przecież tyle innych rzeczy do zrobienia... Nie chciało jej się zajmować takimi błahostkami, jak znalezienie restauracji, kupienie zaproszeń, udekorowanie sali czy zamówienie kwiatów i orkiestry. Właściwie wszystko było na mojej głowie. No i mogłam liczyć na pomoc Konrada. Przebywając z nim, nie potrafiłam powstrzymać się od myśli, co by było, gdyby... Gdyby to nie moja rodzona siostra miała wkrótce zostać jego żoną... A potem był ślub. Tylko cywilny, zgodnie z życzeniem Karoliny. Mimo że rodzice niemal ją błagali, żeby zdecydowała się na ślub kościelny, ona postawiła na swoim. Z trudem zniosłam moment, kiedy Karolina i Konrad składali sobie małżeńską przysięgę. A omal się nie rozpłakałam, gdy podczas oczepin złapałam ślubny bukiet. Właściwie to sam wpadł mi w ręce. Znów dostałam coś po niej...

- To ci niespodzianka! - zawołała z kolei ona. - Czyżbyś i ty miała kogoś znaleźć?! Nie mogę w to uwierzyć!

Nawet w dniu swojego wesela nie potrafiła się pohamować... Za to mój szwagier osobiście mi podziękował.

- Bez ciebie nie dałbym rady - powiedział. - Bardzo jestem ci wdzięczny za pomoc. I chcę, żebyś wiedziała, że jesteś najfajniejszą i najlepszą szwagierką na świecie - dokończył i mocno mnie przytulił. Łzy popłynęły mi po twarzy, gdy trzymał mnie w ramionach.

- A teraz idziemy tańczyć - stwierdził i pociągnął mnie za rękę na parkiet. Grali akurat nastrojową piosenkę... Ten taniec śnił mi się potem po nocach. Ale za każdym razem, kiedy myślałam o Konradzie, czułam w ustach słony smak łez. Bo wszystko, co mogłam od niego dostać, to jeden taniec... Z czasem staliśmy się naprawdę dobrymi przyjaciółmi. Może te ślubne przygotowania nas tak do siebie zbliżyły? W każdym razie już kiedy byliśmy rodziną i często się spotykaliśmy, zawsze udawało się nam znaleźć trochę czasu, żeby porozmawiać. O wszystkim. O moich studiach, o jego pracy, naszych planach na przyszłość. Kiedyś nawet zdradził mi, że bardzo chciałby mieć już dziecko. Tylko Karolina nie chce o tym słyszeć.

- Twierdzi, że najpierw musi zrobić karierę - wyjaśnił smutno.

- Nie jest to takie dziwne - pokiwałam głową ze zrozumieniem. - Dla wielu kobiet to jest teraz najważniejsze.

- Tak... - westchnął. - Ale gdyby tylko o to w tym wszystkim chodziło... - dodał i natychmiast zamilkł. Ja też nie dopytywałam się, co chce przez to powiedzieć. Domyśliłam się jedynie, że różni ich coś więcej niż tylko kwestia chęci posiadania dziecka. A potem moje domysły, że ich związek wcale nie jest taki doskonały, zaczęły się potwierdzać. Coraz częściej Karolina przyjeżdżała do rodziców na weekend sama, coraz mniej mówiła o swoim mężu, a kiedy pojawiali się razem, sprzeczali się niemal nieustannie. Pewnej nocy, gdy nie mogłam spać i zeszłam na dół po wodę, natknęłam się w kuchni na Konrada.

- Aleś mnie przestraszył! - szepnęłam najpierw. - Co tu robisz o tej porze?

- Myślę - powiedział cicho. - Basia, ja się chyba rozwiodę z twoją siostrą... - dodał, a mi szklanka omal nie wypadła z ręki.

- Ja już dłużej tak nie mogę.

- Ale co się dzieje?! - spytałam ze współczuciem, siadając blisko niego.

- Wszystko - wzruszył ramionami. - My po prostu nigdy się nie dogadamy. Na początku myślałem, że się dotrzemy, porozumiemy. Ale nie, jest coraz gorzej. Karolina wciąż narzeka i ciągle jest niezadowolona. Ze mnie, z naszego mieszkania, z mojej pracy. Ja chcę mieć dzieci, ona nie. Pieniądze nie są dla mnie najważniejsze, a dla niej tak. A ostatnio... Ostatnio odkryłem, że kogoś ma - dokończył z rozpaczą.

- Chryste! - jęknęłam przerażona. - Jesteś tego pewien?

- Na sto procent - pokiwał głową.

- Konrad, posłuchaj mnie - zaczęłam spokojnie. - Nie rób niczego pochopnie. Zastanów się, porozmawiaj z nią szczerze, spróbujcie jeszcze raz - radziłam, a on słuchał w skupieniu.

- Przecież kiedyś byliście szczęśliwi!

- Czy ja wiem? - powiedział bez przekonania.

- Ja byłem wniebowzięty, że taka dziewczyna jak ona zwróciła na mnie uwagę. Wszyscy koledzy mi jej zazdrościli. Z tego wszystkiego chyba przymykałem oko na wiele rzeczy... Byłem głupi. I za bardzo się pospieszyliśmy ze ślubem, to była pomyłka. Ale ona tak bardzo chciała...

"Ona?", przemknęło mi przez głowę. "Przecież to ponoć Konrad nalegał!" Gadaliśmy niemal do świtu.

- Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć - stwierdził nad ranem Konrad. - Nawet nie wiesz, jak mi tą rozmową pomogłaś. Znowu mi pomogłaś...

Gdyby on wiedział, ile rzeczy powiedziałam wbrew sobie! Że starając się wytłumaczyć Karolinę, musiałam walczyć ze sobą. Tak samo, gdy przekonywałam go, że powinien poczekać z decyzją o rozwodzie. Ale chciałam mieć czyste sumienie... Mimo usilnych starań Konrada ich małżeństwo potrwało jeszcze zaledwie kilka miesięcy. Potem się rozwiedli...

- Może to i lepiej - powiedział tata. - Ten chłopak od początku mi się nie podobał. To wszystko jego wina! Szczęście, że nie pobrali się w kościele!

Oczywiście Karolina też utrzymywała, że zawinił Konrad: za mało zarabiał, nie był w jej oczach wystarczająco ambitny i że hamował ją w jej drodze do kariery. Szybko też znalazła pocieszenie w ramionach nowego chłopaka. Tylko ja wiedziałam, jak było naprawdę. Wkrótce po ich rozwodzie dostałam pracę w Warszawie i przeprowadziłam się do stolicy. Ponieważ nie miałam tam znajomych, skontaktowałam się z byłym szwagrem. Zaczęliśmy się widywać. Niedługo potem zrozumiałam, dlaczego wystąpił o rozwód. No bo jak mógł być z kobietą, którą zastał z kochankiem w swoim własnym domu?! Współczułam mu. I zapewniłam, że jego rozwód z Karoliną w naszych relacjach nic nie zmienia. Że nadal pozostaniemy przyjaciółmi. On też tego pragnął. Spotykaliśmy się coraz częściej, oczywiście w tajemnicy przed rodziną. Chodziliśmy na basen, na drinka, do kina... On potrzebował wsparcia, ja chętnie mu go udzielałam. Starałam się przy tym nie myśleć o swoich uczuciach w stosunku do niego, o marzeniu, że być może kiedyś coś mogłoby się między nami zdarzyć... Mniej więcej rok po rozwodzie Konrad zaprosił mnie do siebie na wieczór. Przygotował kolację, upiekł ciasto i kupił wino.

- A co to za okazja? - zdziwiłam się.

- To się jeszcze zobaczy. Wszystko zależy od ciebie - powiedział tajemniczo. - A teraz siadaj do stołu...

Być może coś przeczuwałam, ale nawet bałam się o tym pomyśleć. Zjedliśmy te wszystkie pyszności, porozmawialiśmy, a potem usiedliśmy na sofie.

- Basia - zaczął powoli Konrad. - Ja muszę ci coś powiedzieć. To jest coś, co czuję od dawna, ale dopiero teraz zdałem sobie z tego w pełni sprawę. Basia... - powtórzył - ja cię kocham. I nie jak przyjaciółkę, nie jak szwagierkę... Przez długą chwilę nie potrafiłam wydusić z siebie ani słowa. Patrzyłam tylko na niego i uśmiechałam się.

- Rozumiem - szepnął po chwili. - Przepraszam, jeśli tym wyznaniem wprawiłem cię w zakłopotanie. Obiecuję, że to już nigdy się nie powtórzy. Po prostu wydawało mi się, że może i ty... Ale najwyraźniej...

- Dobrze ci się wydawało - powiedziałam szeptem i położyłam swoją dłoń na jego dłoni.

- Ja też czuję podobnie... - Słucham?! - ożywił się natychmiast.

- Ja też cię... kocham - odważyłam się w końcu wyznać.

- Boże... Nie mogę w to uwierzyć... Jestem taki szczęśliwy...

A potem złożyłam na jego ustach delikatny pocałunek. Potem następny, mniej delikatny, i kolejny już zupełnie namiętny. Tyle czasu na to czekałam... Od tego wieczoru zaczął się najszczęśliwszy rozdział mojego życia. Poczułam, co to znaczy kochać i być kochaną. I nie obchodzi mnie, co się stanie, gdy o wszystkim dowie się moja rodzina. Właściwie to rodzice nie powinni być całą tą sytuacją zdziwieni. Przecież dziedziczę po siostrze kolejny raz. Tyle że akurat teraz jestem z tego powodu wniebowzięta. Bo wiem, że to mi, a nie jej, Konrad był pisany!

Barbara

Imiona bohaterów zostały zmienione.

Najpiękniejsze romanse
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy