Reklama

Ja kocham jego, a on... piwo

To była piękna miłość. Poznaliśmy się zagranicą. Ja zarabiałam na studia podczas przerwy wakacyjnej, a on szukał drugiej połówki. Zakochaliśmy się bardzo szybko(może za szybko?). Te dwa miesiące wakacji wystarczyło, żebyśmy zapragnęli spędzić ze sobą życie.

Przyleciałam do Polski z bólem serca i po kolejnych dwóch miesiącach wróciłam do niego pewna jego uczuć i słuszności swojej decyzji. Ślub był już zaplanowany. Byłam pewna, że miłość przezwycięży ewentualne trudności. Przecież wszystko zależy od nas...

Podróż poślubna nie była moją wymarzoną, ale nie przejmowałam się, bo początki przecież bywają trudne. Mój mąż traktował ją bardziej jak urlop. Rano nie mogłam zwlec go z łóżka a wieczory spędzał z piwem i TV. Jeszcze wtedy nie zaświeciła mi się kontrolka.

Reklama

Pierwsze pół roku małżeństwa (wymarzonego?) on przespał. Śmieszne? Nie dla mnie. Jak można wracać z pracy do młodej żonki (która już od progu daje do zrozumienia, że ma ochotę na coś więcej niż podawanie obiadu) i informując, że jest się zmęczonym, walnąć się na łóżko samemu? Wstać wieczorem, zjeść (już dawno zimny) obiad i wrócić do łóżka w międzyczasie wypijając piwo lub dwa? Ale jeszcze byłam pełna nadziei, przecież ludzie się docierają... A ja cierpliwością i miłością zdziałać mogłam cuda.

Kolejne kilka miesięcy (jak już niedźwiedź się obudził z letargu) upłynęło pod znakiem szyszeczki chmielowej. Najpierw odwiedziła nas teściowa z bratem (a wujek lubi piwo codziennie). I za pytaniem, czy on musi się napić, padała odpowiedź, że wujek przecież nie będzie pił sam. I popijali sobie we dwóch.

Po wujku przyjechał dobry kumpel i było jeszcze gorzej, bo ten posiedział ponad pół roku. A mojego męża bardziej interesowała brązowa buteleczka, niż kobieta w łóżku więc częściej sięgał po to pierwsze. Zwłaszcza, że po trzech piwkach już z niego pożytku nie miałam, nawet jakby chciał. I tak byłam wciąż spragniona czułości, a mości małżonek piwa.

Nawet nie zauważyłam, kiedy to ono stało się dla mnie wrogiem numer 1. To alkohol obwiniałam o to, jak przedmiotowo i obojętnie odnosi się do mnie mój książę z bajki. To było ok rok po ślubie.

Nie chciałam prowadzić samochodu (ze strachu po wypadku jeszcze w Polsce) a mój małżonek nie lubi zakupów. Do tej pory nie mogę zrozumieć, jak on mógł rzucać we mnie kluczykami, kiedy prosiłam, żebyśmy pojechali na zakupy. Nie po nowe buty oczywiście, tylko produkty spożywcze, bo w lodowce już tylko echo i światło było. Egoista? Leń? Skądże, on po prostu nie lubi zakupów!

Ależ ja byłam wyrozumiała! Bo zmęczony, bo nie lubi, bo on chce to a nie tamto... A ja? Kochałam! Nawet szukałam winy w sobie, jak unikał zbliżeń a na pytanie dlaczego, ze smutną minką odpowiadał, że sam tego nie rozumie i że po prostu mu się nie chce!

Jak, tak krótko po ślubie może się nie chcieć? Przecież inny by chciał. Bo na brak faceta nigdy nie narzekałam (to chyba taka najgorsza nie jestem?).

Ale zamiast zacząć się zastanawiać nad sensem tego związku, ja zarządziłam ślub kościelny, bo jak Bóg pobłogosławi, to może i mój się nawróci i przejrzy na oczy... Nie przejrzał, a z pobytu w Polsce (uroczystości zaślubin odbywały się w kraju) wróciliśmy we troje. Chyba w przypływie euforii po jakiejś imprezie udało mu się spłodzić potomka.

Ciąża była koszmarem. Najgorsze było chyba to, że miałam nudności, gdy czułam zapach piwa. Okropne uczucie, jakbym miała zaraz zwymiotować towarzyszyło mi każdej nocy. Po kolejnej kłótni na ten temat w ramach buntu jaśnie pan udowadniał mi, że skoro twierdzę, że jest alkoholikiem to on nim może być. I przez jakiś czas był. I żebym przypadkiem nie marudziła, popalał sobie papierosy w naszej sypialni, co dawało mu pewność, że ja tam spać nie będę. I nie spałam.

Do porodu też mnie wiózł w stanie po spożyciu alkoholu, bo jak twierdził, ja nie mogłam akurat tego dnia rodzić (do tej pory nie wiem dlaczego), a jak na złość wody zaczęły mi odchodzić w środku nocy, jakby nie mogły poczekać do rana, aż przyszły tatuś przetrzeźwieje.

Pierwszą nasza noc w domu (zapomniałam wspomnieć, że kupiliśmy dom, bo niunia nie może się chować w wynajętym mieszkaniu, a przecież mieliśmy taki zamiar już wcześniej...) on świętował z piwem i filmem na kompie, zamiast jakoś wesprzeć mnie psychicznie, bo tego potrzebowałam. Czy to jest w ogóle normalne? Do tej pory nie pomaga mi przy małej. Dodam jeszcze tylko, że w ciągu całej ciąży i ośmiu miesięcy życia naszej córeczki kochaliśmy się 7 razy (liczyłam!).

Oczywiście nie byłam w stanie napisać wszystkiego. Całego bólu, kiedy sprawiał mi zawód w momentach, w których był mi potrzebny najbardziej (choroba mamy i tym podobne), nie jestem w stanie opisać. Upokorzenia, kiedy prosiłam o okruch miłości czy czuły gest z jego strony. Zmarnowanych wieczorów, które zamiast ze mną, mój mąż uparcie spędza z piwem (choć w tygodniu nie pije, za to idzie spać zanim położę spać maleństwo, bo rano do pracy idzie).

A gdzie w tym wszystkim jestem ja? Jak mebel. Jest i spełnia swoje funkcje. Tyle. Po trzech latach małżeństwa. Czy to po prostu nie jest moja druga połówka, czy jest z nim coś nie tak? Czy na prośbę o spędzenie razem czasu bez towarzystwa butelki, już zawsze usłyszę, że przecież jest weekend? Czy już za każdym razem będę zazdrościć całującej się na ulicy parze zakochanych? A przecież było tak pięknie na początku. Może to ja zrobiłam coś nie tak? Mam 26 lat. Życie przede mną. Tylko jakie?

Paulina

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: miłość | piwo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy