Reklama

Czapki z głów

Ciężko jest się wyróżniać. Ciężko jest być innym wśród tłumów. Tylko czy za oryginalność trzeba płacić aż taką cenę?

Pamiętam jedno w najbardziej traumatycznych wydarzeń, które rozegrało się na moich oczach. Jestem na IV roku studiów i ze swoją grupą jadę na praktyki odbywające się w szkole podstawowej. Stoimy na końcu autobusu przegubowego, a kiedy ten zatrzymuje się na przystanku, wysiada - a raczej wybiega - z niego czterech nastolatków.

Co robią przed szybkim opuszczeniem pojazdu? Na "trzy-cztery" opluwają chłopaka na oko lat 11, znajdującego się najbliżej drzwi. Opluwają go, bo siedzi w śmiesznej czapce wyglądającej jak fryzura trolla. Chłopiec wyciera się rękawem i nie robi nic. Bo co może zrobić? Oprawców już nie ma. Ma zacząć płakać? Przecież jest chłopakiem.

Reklama

Wyrażam swoje oburzenie, podnoszę głos i komentuję chamstwo, ale wysiadam z całą grupą na przystanku. Nie mam telefonu komórkowego, żeby zadzwonić na policję - to jeszcze czasy przedkomórkowe. Aparaty takie mają tylko dziennikarze i politycy.

Do dziś mam wyrzuty sumienia, że poszłam z wszystkimi na zajęcia, a nie podeszłam do chłopca - powinnam to zrobić zamiast się oburzać. Reszta pasażerów udawała, że niczego nie widzi. Nie interweniując zachowałam się tak, jak reszta.

Beksa nie jest modna

Minęły lata. Mój syn właśnie rozpoczął edukację w klasie gimnazjalnej. Jesień rozgościła się na dobre. Trzeba założyć cieplejsze kurtki. I czapki. A czapkę syn miał jeszcze taką z ostatniego roku podstawówki, z napisem "Beksa" - bo jest fanem Artura Rojka.

Kupiłam mu nową czapę, żeby dzieci się nie śmiały - w końcu nie każdy interesuje się muzyką. A żeby było zabawniej w ten sam dzień nowe nakrycie głowy sprawił też swojej pociesze tata. Tyle, że żadne z nas nie poinformowało nastolatka, że ma dwie nowe czapki do wyboru.

Rano, wychodząc do szkoły, założył więc starą. Z napisem: "Beksa". I kiedy spotkaliśmy się w domu - on po lekcjach, a ja po pracy - zobaczyłam, co się stało. Zaczęłam lamentować, że nie wziął nowej czapki i koledzy pewnie się z niego śmiali. Popatrzył na mnie i ze stoickim spokojem powiedział: "Mamo, nie przejmuj się. Oni śmieją się z różnych rzeczy".

Zastanawiam się, czy każdy doświadczył w dzieciństwie lub w wieku dorastania jakiegoś upokorzenia? Ilu z nas się z tego podniosło - w myśl nietzscheańskiej maksymy, że "co cię nie zabije, to cię wzmocni", a ilu nie? Czy można uwrażliwiać młodych ludzi, by nie krzywdzili się nawzajem?

Wierzę, że można, że naprawdę warto. Bo za to, jaka będzie rzeczywistość za lat 20 niekoniecznie odpowiadają politycy, ale my rodzice.

O wiele lepiej dla nas i dla świata będzie, jeśli nauczymy nasze dzieci nie rywalizacji, ale empatii i odpowiedzialności za drugiego człowieka.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: wychowanie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama