Katarzyna Bujakiewicz: Huczne wesele? To nie dla mnie

Myślała, że do końca życie będzie sama. Tymczasem wkrótce zostanie żoną i spełnia się jako mama. W rozmowie z SHOW zdradza też, jakie są blaski i cienie późnego macierzyństwa.

Katarzyna Bujakiewicz
Katarzyna BujakiewiczPaweł WrzecionMWMedia

Ocenianie dzieci okazało się trudniejsze, niż pani myślała?

Katarzyna Bujakiewicz: - Bycie jurorem w takim programie jak "Mali giganci" jest niezwykle ekscytujące i dostarcza mnóstwa wrażeń. Mamy kontakt z nieprawdopodobnie zdolnymi dziećmi. Zdecydowanie łatwiej ocenia się dorosłych niż dzieci, które są emocjonalne i wszystko bardzo przeżywają. Trzeba tak dobierać słowa, żeby nie zrobić żadnemu z nich krzywdy.

Gdy program ruszał, pojawiło się wiele krytycznych uwag i głosów, że jest to ze szkodą dla dzieci.

- Myślę, że przy drugiej edycji już tego nie ma. Zresztą zawsze broniłam "Małych gigantów", a mówię z perspektywy osoby, która już jako dziecko występowała przed publicznością. Jasne, że wtedy występy wiązały się ze stresem, na przykład musiałam pokazać się w wielkiej hali w Holandii przed tłumem ludzi. Natomiast nie była to dla mnie trauma, to było coś, co kochałam robić. Podobnie jest w przypadku tych dzieci. Wychodzą na scenę i czują się dobrze, sprawia im to frajdę. Co więcej, one bardziej przeżywają fakt, że stracą kontakt z kolegami z programu, że kończy się pewnego rodzaju przygoda niż to, że odpadły.

- Dorastanie polega między innymi na mierzeniu się z tego typu doświadczeniami. Obie z Agnieszką Chylińską jesteśmy mamami i wiemy, że u dzieci histeria czy płacz potrafią minąć bardzo szybko, wystarczy, że dostaną prezent albo usłyszą coś miłego i już pojawia się uśmiech. Tu właśnie tak to się odbywa. Także my, jako mamy, spokojnie do tego podchodzimy. Trudniej ma Kuba, bo on nie ma własnych dzieci i często się denerwuje (śmiech).

Widać, że obecnie dla pani najważniejsza rola to macierzyństwo. Zmieniła pani swoje priorytety.

- Zdecydowanie tak. Zresztą dosyć późno zaczęłam przygodę z macierzyństwem, więc jestem bardziej świadomą mamą, ale też bardziej przejętą. Jest to dla mnie duże wyzwanie i najtrudniejsza rola w życiu - bardzo stresująca. Chyba wolałabym mieć 10 lat mniej i podchodzić do macierzyństwa na większym luzie, bo, niestety, każda gorączka czy złe samopoczucie mojej córki powoduje u mnie przerażenie.

Może to kwestia pierwszego dziecka, a nie wieku mamy?

- Może i tak, chociaż myślę, że młode mamy są mniej nerwowe i jakoś spokojniej to wszystko przechodzą.

W dzisiejszych czasach wiek, w którym kobiety rodzą pierwsze dziecko, bardzo się przesunął. Jakie są plusy i minusy późnego macierzyństwa?

- Oczywiście jeżeli ma się fajnego partnera, to im wcześniej, tym lepiej. Czas na realizację siebie jest zawsze i dziecko w niczym nie przeszkadza. Wiem to teraz, z perspektywy paru lat wychowywania córki. Dobrze, jeśli dziecko ma spełniającą się mamę - czy to w domu, czy w pracy. Ważne, żeby mama była szczęśliwa, bo wtedy ono jest szczęśliwe. Wydaje mi się, że dojrzałe mamy są bardziej przejęte i więcej biegają za maluchem. Czytam dużo książek o ekologii, wychowaniu bez przemocy, o rodzicielstwie w bliskości, a młode mamy chyba bardziej intuicyjnie podchodzą do wychowania, mniej opierają się na poradnikach.

- Z kolei starsza mama ma w sobie więcej cierpliwości i spokoju, młoda szybciej się zapala, ale też szybciej gaśnie i nie analizuje tak dokładnie tego, co zrobiła czy powiedziała. Gdy ja się uniosę, rozkładam swoje zachowanie na czynniki pierwsze. Chodzę i przepraszam córkę, żeby potem nie miała traumy (śmiech). Macierzyństwo w każdym wieku ma swoje plusy i minusy. I to chyba dobrze.

Ola zdaje sobie sprawę, że ma znaną mamę, ogląda panią w telewizji?

- Oczywiście! Mamy zresztą spięcia z tego powodu, bo w "Małych gigantach" przytulam obce dzieci i to nie jest dla niej przyjemne. Bardzo się denerwuje i mówi: "Jesteś moją mamą i nie wolno ci przytulać innych dzieci". Na przykład, gdy idziemy z przedszkolem do teatru, od razu mówi mi, że nie mogę trzymać innych dzieci za ręce. Pytam się jej, skąd ma pewność, że w ogóle one będą chciały iść ze mną za rękę, wtedy słyszę: "Bo ty jesteś taka znana". Zatem ona zdaje sobie z tego sprawę. Dzieci chcą autografy, zdjęcia, ale ona traktuję mnie jako swoją mamę, do której nikt nie powinien mieć dostępu. Lubi natomiast oglądać filmy, w których grałam jako dziecko. Jest wtedy bardzo przejęta i mówi: "Puść mi siebie, kiedy miałaś siedem lat".

Mam wrażenie, że jest pani inną osobą, niż kilka lat temu. Z singielki, której facet nie jest potrzebny do szczęścia, zmieniła się pani w spełnioną mamę i partnerkę.

- Zawsze powtarzam swoim młodszym koleżankom, że trzeba przejść przez etap "jest mi dobrze samej ze sobą" i umieć przyjemnie samej spędzać czas, żeby móc potem wpuścić kogoś do swojego życia. Bardzo dobrze wspominam ten swój babski czas. Miałam świetnie zorganizowane życie, jeździłam z koleżankami po świecie, imprezowałam. Facet nie miał być sensem mojego życia, tylko uzupełnieniem i partnerem. Byłam absolutnie przekonana, że do końca życia będę sama i nikogo fajnego nie spotkam na swojej drodze, a jednak się udało. Wystarczyło trochę cierpliwości (śmiech).

Kiedy poznała pani Piotra, od razu były fajerwerki? Czy też podeszła pani do tej znajomości na spokojnie?

- Trudno powiedzieć, najpierw się trochę poznawaliśmy, rozmawialiśmy o życiu, biegaliśmy razem, jednak raczej spokojnie podchodziłam do tej znajomości. Mówiłam sobie nawet, że nie jest mi on do niczego potrzebny (śmiech). Od samego początku to on musiał się dostosować do moich planów, nie zamierzałam dla niego zrezygnować na przykład z wcześniej zaplanowanych babskich wakacji. Koleżanki mówiły mi, że kiedy poznam tego właściwego faceta, będę to czuła. I coś w tym chyba rzeczywiście jest. W przypadku Piotra to było właśnie takie naturalne, spokojne. Nie zamartwiałam się, czy on zadzwoni czy nie. Po prostu miałam pewność, że to zrobi.

Tak samo była pani pewna, że Piotr się oświadczy?

- Nie wiedziałam, że kwestia naszych zaręczyn wzbudzi takie zainteresowanie. Często sobie żartowałam, szczególnie przy okazji filmu "Listy do M.". Dostawałam nawet wiadomości z pomysłami, jak Piotr powinien to zrobić. W końcu faktycznie to się stało. W Wigilię powiedział mi: mam już dość tego zamieszania, miejmy to za sobą. I po prostu mi się oświadczył. Jednak zaręczyny nic nie zmieniają w naszej relacji.

To teraz na pewno wszyscy będą się pytać, kiedy ślub?

- Gdybym chciała być złośliwa, powiedziałabym, że oczywiście podam datę ślubu i zaproszę wszystkie gazety. Jednak ten, kto mnie zna, wie, że nic takiego się nie wydarzy. Nie będzie medialnego ślubu. Zrobimy to dyskretnie i na pewno nie będzie wielkiego, hucznego wesela.

Można się jedynie domyślać, że odbędzie się w pięknej scenerii gór. Spędzacie tam mnóstwo czasu.

- Jeździmy na snowboardzie, Ola na nartach. Jeśli tylko możemy, pół roku przebywamy w górach. Lubimy aktywnie spędzać czas. Mój Piotr, jego siostra i znajomi są bardzo sportowi. Wspólnie przebiegliśmy swój pierwszy maraton, więc się śmieję, że wtedy wygrałam casting na jego dziewczynę. U nas wszystko kręci się wokół sportu, mamy w domu mnóstwo urządzeń sportowych. Kiedyś schodziłam z roweru i szłam biegać, natomiast teraz priorytetem jest moja córka, więc ona jeździ na rowerze, a ja za nią biegnę (śmiech).

A jazda konna? Kiedyś prowadziła pani zajęcia z hipoterapii.

- To było na studiach i chciałam sobie zarobić właśnie na jazdę konną. Godzinne zajęcia z dzieciakami w ramach hipoterapii to była godzina jazdy dla mnie. Ale to już przeszłość. Teraz jestem stara i przerażona, że koń mnie zrzuci (śmiech).

A nie jest pani trochę przerażona wizją przyszłości w kontekście pracy? Nie ma pani za dużo w telewizji ani w kinie...

- Nie, zresztą cały czas pracuję. Po prostu musiałam sobie odpowiedzieć na pytanie, co jest teraz dla mnie ważniejsze. Zdecydowanie wygrywa spędzanie czasu z córką i nie chcę za wszelką cenę przyjmować każdej propozycji. Wybieram te projekty, przy realizacji których mogę czuć się komfortowo.

- Już niedługo na Playerze będzie można zobaczyć serial z Magdą Różczką i Pawłem Małaszyńskim w technologii 360 stopni (to oznacza, że widzowie będą mieli wpływ na to, co widzą na ekranie, m.in. będą mogli wybierać ujęcia - przyp. red.). Też w nim zagrałam. To będzie w zasadzie pierwszy taki serial na świecie. Poza tym wróciłam do serialu "Na dobre i na złe", także co jakiś czas pojawiam się na planie. Nie boli mnie odrzucanie propozycji, chociaż rezygnacja z teatru była dla mnie trudna, ale on pochłania dużo czasu. Gdy wracam z planu z Warszawy, nie bardzo mam jak pójść od razu na kilka godzin do teatru, zresztą moje dziecko w pewnym momencie powiedziało mi "stop". Jest to dla mnie trudna decyzja, ale wiem, że do teatru można wrócić w każdym wieku. Patrzę na Danusię Szaflarską i dochodzę do wniosku, że mam jeszcze sporo czasu (śmiech). Zresztą Ola zacznie zaraz dorastać, więc nie będę jej już tak potrzebna w domu.

Wiem, że znajduje pani czas także na pomoc potrzebującym.

- Myślę, że to jest mój obowiązek jako osoby znanej. Jeśli można pomóc, to trzeba działać. Dlatego współpracuję z Drużyną szpiku czy fundacją dzieci chorych na EB. Oprócz tego na swoim profilu na Facebooku udostępniam apele o pomoc różnym potrzebującym i może to się komuś podobać albo nie, mnie to średnio interesuje.

- Druga moja działalność obejmuje pomoc zwierzętom. Nie podoba mi się to, jak człowiek traktuje zwierzęta. Współpracuję z fundacją AST, która m.in. obala mity na temat amstaffów. Jestem zakochana w tej rasie, chociaż ma bardzo złą sławę.

Sama ma pani amstaffa.

- Mam suczkę amstaffkę, wabi się Oxa. Zdecydowałam się na nią krótko przed pojawieniem się Oli i teraz śmieję się, że mam taką starszą od niej córeczkę.

Wiele osób nie wyobraża sobie zostawić małego dziecka w towarzystwie amstaffa. A jak to wygląda w praktyce? Jest się czego bać?

- Ich widok jest rozczulający. Gdy Oleńka była mała, Oxa układała się tak, żeby jej nie zrobić krzywdy. Zresztą, na przykład w zabawie, czuje, że to jest dziecko i robi to delikatnie, zupełnie inaczej się bawi niż ze mną. To są bardzo rodzinne psy - są jak duże dzieci, które muszą leżeć na poduszeczkach i mieć swoje kocyki (śmiech).

Magdalena Makuch

Katarzyna Bujakiewicz
Katarzyna BujakiewiczAndras SzilagyiMWMedia
Show
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas