Jeszcze oszczędność czy już skąpstwo?
Obydwoje z mężem pracujemy. Kasę "trzyma" jednak mąż. W praktyce wygląda to tak, że to on decyduje o naszych wydatkach. Właściwie mogłabym powiedzieć, że jest mi to na rękę.
Mamy skromne dochody i gospodarowanie nimi w taki sposób, by starczyło do kolejnej wypłaty, wcale nie jest łatwe. Mam więc ten problem z głowy. Ale co innego spędza mi sen z powiek. Otóż mąż już dawno temu postanowił, że będzie decydował o wszystkich wydatkach, bez wyjątku. Nawet jeśli chcę sobie kupić parę rajstop, to też muszę się przed mężem z tego spowiadać. Tak samo dzieci - dostają niewielkie kieszonkowe, z którego się rozliczają. Gdy kupią coś, co mąż uzna za fanaberię, następnym razem obcina im kieszonkowe. Gdy ja albo któreś z dzieci robimy zakupy, musimy przynosić paragony, które mąż dokładnie sprawdza - czy aby na pewno w siatkach jest to samo, co na paragonie. Mąż jest tak drobiazgowy i skrupulatny, że, moim zdaniem, popada w przesadę. Czuję się chwilami skrępowana, gdy muszę mu się tłumaczyć z osobistych wydatków. A on jeszcze je komentuje, czy na pewno są potrzebne. Mąż mówi, że jest po prostu oszczędny. I gdyby nie on, dawno byśmy poszli z torbami. A ja uważam, że to, co on wyprawia, to już nie jest oszczędność, ale skąpstwo. Powiedziałam mu nawet, że nie będę mu się spowiadała z osobistych zakupów. No i od razu była awantura. Sama już nie wiem, co mam robić?
Halina, 49 lat