Reklama

Kobieta z jajami

- Orgazmy, życie w trójkącie, antykoncepcja – to tematy, które ostatnio są jej bardzo bliskie. Magdalena Boczarska zdradza również, czy lubi rozmawiać o seksie i w kim się zakochała.

Nie wiem, czy zdaje sobie pani sprawę, ale jest w pierwszej czwórce polskich aktorek, które najczęściej rozbierały się na ekranie. Skrzętnie podliczyli to filmoznawcy. Pani, jako najmłodsza, pewnie niedługo przeskoczy Katarzynę Figurę, Grażynę Szapołowską i Magdalenę Cielecką...

Magdalena Boczarska: - Naprawdę? Oczywiście, nie było to nigdy moją ambicją, ale też nie widzę w tym nic złego. Zwłaszcza, że wszystkie te sceny były uzasadnione i wręcz niezbędne. Na pewno nie były nagością dla nagości. Są takie aktorki, które rozbierają się wyłącznie w pismach dla panów, ale mnie na szczęście zostają filmy. Nigdy bym nie powiedziała, że to sceny najtrudniejsze w moim zawodzie. Czasem bardziej wymagające od aktora są takie, w których trzeba się obnażyć emocjonalnie, a nie fizycznie. Co nie oznacza, że wszelkie nagie sceny były łatwe, bo nigdy dla aktora nie są.

Dlaczego?

 - Dlatego, że to sfera zarezerwowana dla osoby mi najbliższej. Ale jeśli wiem, po co to robię, muszę podejść profesjonalnie, bo ciało jest narzędziem pracy, tak jak oczy i emocje.

Bardzo pani dba o ciało. Niejedzenie glutenu to taka gwiazdorska fanaberia, która ogranicza tuczące węglowodany?

 - Nie jem glutenu nie z powodu mody, która właśnie panuje, ale dlatego, że go po prostu nie toleruję. Ale ta zdrowa dieta jest mi bardzo na rękę. Na szczęście wszystko to, co mogę jeść, jest tak pyszne, że nie mam z tym żadnego problemu. Oczywiście, można wypełnić codzienne menu samymi warzywami, ale moim zdaniem żadna ortodoksja nie jest dobra, również ta. A odżywiam się zdrowo, bo często nie mam do końca wpływu na to, co jem.

Mówiła pani kiedyś, że przy partnerze, z którym nawiązuje się nić porozumienia, dobrze się gra i w scenach erotycznych może dojść do czegoś w rodzaju zatracenia się w roli...

 -  Jednak ja stawiam granice i chciałam podkreślić, że często sceny namiętności między prawdziwymi parami paradoksalnie nie wypadają tak dobrze jak między zwykłymi kolegami z planu. I muszę tu dodać, że w większości przypadków jest to żmudna praca, a nie wielka przyjemność, jak by sobie zapewne pomyśleli widzowie. Dziś już takie sceny nie są wielką atrakcją dla widzów, czymś, co przyciągałoby do kina jak w latach 80. Nagość została wyeksploatowana za wszystkie czasy.

Teraz widzowie będą mogli zobaczyć nowy film z panią - "Sztukę kochania". Pierwsza myśl, kiedy dostała pani propozycję zagrania Michaliny Wisłockiej to...?

 - Niedowierzanie, zaskoczenie i wielki szacunek dla reżyserki Marii Sadowskiej oraz producentów Krzysztofa Tereja i Piotra Woźniaka-Staraka. Pomyślałam, że trzeba dużej odwagi, żeby zaangażować aktorkę, która odbiega tak bardzo swoją fizycznością od bohaterki. Było wiele kandydatek, które mogły wydawać się bardziej oczywistym wyborem.

Reklama

Czy to niedowierzanie wzięło się stąd, że doktor Wisłocka nie była zbyt urodziwą osobą, choć z pewnością urokliwą?

 - Niezależnie od tego, czy uchodziła za ładną czynie - bo to dla mnie jest wyłącznie kwestią gustu - prezentowała zupełnie inny typ urody. Tu wszystko było wyzwaniem, to był aktorski Mount Everest, ale to widzowie będą oceniać, czy udało mi się na niego wspiąć. Było trudno, ale miałam z tego wielką frajdę.

Pamięta pani, kiedy dowiedziała się pani, kim jest Wisłocka? I co to jest "Sztuka kochania"?

 - Jestem dzieckiem komuny, więc mniej więcej w 1985 roku zostałam uświadomiona przez kuzynów, że taka książka istnieje i jest gdzieś na półce w biblioteczce rodziców. Emocje temu towarzyszyły ogromne, bo to były czasy bez internetu,więc sfera seksu stanowiła dla dzieci pewne tabu. To był prawdziwy zakazany owoc. Oczywiście, sięgnęłam po nią w tajemnicy. Nie czytałam jej, po prostu oglądałam obrazki.Te dwa ciała czarno-białe, które poruszały wyobraźnię, a w peerelowskiej rzeczywistości z ograniczonym dostępem do takich treści, były wręcz elektryzujące.

W filmie zobaczymy trzy okresy z życia Michaliny Wisłockiej: lata 40., przełom lat 50. i 60. oraz lata 70., kiedy wyszła wreszcie "Sztuka kochania". Czyli - młodą, średnią i najstarszą Michalinę. Co oznacza, że trzeba było panią w filmie postarzać.

 - Makijaż i charakteryzacja były fantastyczne, ale dość męczące dla mojej cery. To jest szalenie inwazyjne, ale nie ma wyjścia. Na całym świecie robi się ją tak samo. Wyszło na to, że ucharakteryzowana grałam dobre 50 procent filmu. Moja twarz wymagała potem solidnej reanimacji, ale było warto.

To dlatego rzucała pani przekleństwami w charakteryzatorni?

 - Tak, zdarzało się (śmiech), ale zapewniono mi tam doskonałą opiekę. Były masaże i smakołyki, a dziewczyny starały mi się wynagrodzić ten czas, bo charakteryzacja trwała bardzo długo. Ale powiem tak: Marion Cotillard, która grała Edith Piaf, była w podobnej, o ile nie gorszej sytuacji. Dla mnie to był zaszczyt, że zagrałam Wisłocką i cieszę się, bo to było nie lada wyzwanie.

Zwłaszcza po filmie "Ostatnia rodzina" wiemy,że trzeba mieć wiele odwagi, żeby zagrać osobę, którą pamięta wielu ludzi, jak Tomka Beksińskiego. Bo potem pojawiły się pretensje do Dawida Ogrodnika, że "przegiął".

 - To faktycznie największy stres, bo zdawałam sobie sprawę, że jest punkt odniesienia. Kiedy już wiedziałam, że będę grać w "Sztuce kochania", wiele razy spotykałam się z córką pani doktor, Krystyną Bielewicz i jej przyjacielem, profesorem Zbigniewem Izdebskim. I stwierdziłam, że nie mogę grać Michaliny w skali jeden do jednego. Starałam się oddać sposób myślenia i pokazać charakterystyczne cechy, ale idealnie się nie da. Kultowa postać, którą wielu pamięta, wzorzec z Sèvres, jest niedościgniony. I bardzo dobrze, bo miałam pole do własnej interpretacji tekstu, żeby zagrać postać z charyzmą, kobietę z jajami. Dla aktorki niema większej frajdy niż zagranie tak wyrazistej osobowości.

Podejrzewam, że obejrzała też pani jakieś wywiady z panią doktor, dostępne w internecie.

 - Oczywiście, problem polegał jednak na tym, że te zachowane materiały dotyczyły raczej czasu już po wydaniu "Sztuki kochania" i wypowiadała się w nich charyzmatyczna, ale bardzo leciwa pani. My zatrzymaliśmy się na okresie, kiedy książka została wydana, czyli w roku 1976. I poza zdjęciami i rozmowami z córką oraz osobami jej bliskimi, nie miałam żadnego materiału. Pozostawała mi więc wyobraźniai inspirowanie się jej sposobem mówienia. 


Córka sugerowała, że pani Michalina miała niezdiagnozowany zespół Aspergera. Co polegało w jej przypadku m.in. na niewyparzonym języku i mówieniu niewygodnych prawd.

 - Mówiła to, co myślała i w tamtych czasach było to brane za dużą odwagę i kontrowersyjność. Mówiła, że seks i orgazm mogą być piękne i warto, by stały się udziałem każdej kobiety, co było wynikiem jej osobistych przeżyć i doświadczeń. Otworzyła się i stwierdziła, że taka wiedza należy się wszystkim Polkom i Polakom.

Ale raczej nie była taka odważna w życiu prywatnym, skoro tolerowała romans męża z przyjaciółką, mieszkanie z nią pod jednym dachem.

 - To na pewno nie była spolegliwość i zahukanie. Jeśli podjęła decyzję o życiu w trójkącie, świadczyo tym, jak była mocną kobietą i jak ten kontrowersyjny temat potrafiła wcielić w życie kompletnie świadomie. To ona zdecydowała się na ten wyjątkowo nieszablonowy układ, nie jej mąż, którego w filmie świetnie gra Piotr Adamczyk. Ta postać też będzie prawdziwą niespodzianką. Bo pierwszy raz gra tak czarny charakter, kompletnie zrywając z wizerunkiem,do jakiego przyzwyczaił widzów.

Stanisław Wisłocki, o którym można powiedzieć, że był seksoholikiem, korzystał z tego układu.

 - Pobudki Michaliny, która do tego doprowadziła, były proste: nie lubiła się kochać, nie cierpiała seksu. I dlatego sprowadziła do domu swoją najlepszą przyjaciółkę z dzieciństwa. Jeśli tak się na to spojrzy, sytuacja nabiera innego znaczenia. Były oczywiście dramatyczne skutki tej decyzji, ale to ona ją podjęła. Bo zawsze wiedziała, czego chce. Odważyła się na to, by zainteresować się seksuologią, która była wtedy domeną mężczyzn. Była przeciwniczką aborcji, ale jako lekarz ich dokonywała, bo takie prawo obowiązywało wtedy w Polsce.

Sama się im poddawała. Wiedząc, że robi źle.

 - Aby było inaczej, by kobiety nie przeżywały traumy, starała się przekonywać i do edukacji seksualnej, antykoncepcji, i do rozmowy. I to wszystko wciąż jest aktualne.

Dlatego powiedziała pani, że Wisłocka przewróciłaby się w grobie, gdyby widziała, co się teraz w Polsce dzieje...

 - W tym świetle denerwuje mnie, gdy myli się prawo do korzystania z antykoncepcji, edukacji seksualnej oraz badań prenatalnych z dostępem do aborcji na życzenie, której, co chciałam podkreślić, zwolenniczką nie jestem. Ludziom wydaje się, że czarny protest jest opowiedzeniem się jedynie za legalną aborcją. To moim zdaniem kompletne wypaczenie tej idei.

Czy ta historia nie jest tak bardzo filmowa także przez to, że opowiada losy kobiety, która swój pierwszy orgazm w życiu przeżywa po 40., po dwudziestu latach małżeństwa, z kochankiem, który uczy ją przeżywania rozkoszy?

 -  Och, na tamte czasy to już była starość. Pewnie dużo kobiet może się z nią utożsamiać. Ona walczyła o te orgazmy, o to, żeby w ogóle używać tego słowa, z którym do dziś niektórzy mają problem, żeby w ogóle je wymówić. Na pewno chodziło jej o prawo do rozkoszy, o to, by nie mówić, jaki orgazm jest prawidłowy, a jaki nie i nie potępiała na pewno tych kobiet, które orgazmu nie doświadczają.

Historia Wisłockiej to jedno, ale mam wrażenie, że nie tylko o tym chcecie powiedzieć.

 - Trudno pominąć też to, co teraz się dzieje.Mam poczucie, że ten film jest potrzebny. Towarzyszy mu kampania "Kochanie to Sztuka", która mówi o tym że my Polacy - i to jest też spuścizna, którą w nas komunizm zostawił, nie potrafimy rozmawiać o seksie, z czym Francuzi czy Włosi nie mają kompletnie żadnego problemu. A to wielki błąd, bo to ustawia nam wszelkie relacje: macierzyństwo, partnerstwo. Seks to fundamentalna rzecz w życiu każdego z nas. Bez niego by nas nie było. I mam nadzieję, że ludzie po wyjściu z kina będą chcieli o seksie porozmawiać ze swoją drugą połówką i się też pokochać.

Czy dlatego, że nie umiemy o seksie rozmawiać, udajemy orgazmy? Bo ludzie coś zagrają sobie w pościeli zamiast powiedzieć wprost, co było dobrze, a co do poprawy?

 - Absolutnie. Nie rozmawiamy, bo nie umiemy i nie wiemy, jakich mamy użyć słów. Wulgarnych, medycznych, infantylnych? Ja jestem zwolenniczką stworzenia sobie własnego miłosnego języka. Staram się mówić o seksie bez ogródek. W momencie, kiedy wcieliłam się w taką postać, już nie wypada mi mówić inaczej.


Teraz będzie pani występować jako guru od seksu.

 - Wcześniej też mi się to zdarzyło,jakoś to przeżyję (śmiech). Ale wcale się tego nie boję.

I w tej roli jest pani też wiarygodna,jako pociągająca i pełna niewyzywającego erotyzmu.

 - Ja siebie tak nie odbieram, ale dziękuję za komplement.


Dlaczego, przecież jest pani piękna.

 - Ale i pełna wad. I kompleksów, bo nikt nie jest idealny, ale nie będę o nich opowiadać, bo jeszcze ktoś je zauważy. Kiedy się o nich mówi ,to mam wrażenie, że bardziej je widać...

Miała pani fantastycznych partnerów na planie: Danutę Stenkę, Piotra Adamczyka, Eryka Lubosa, ale podobno pani serce skradł zupełnie ktoś inny. Judy, jamniczka.

 - Mam wrażenie, że magia Wisłockiej, która kochała jamniki, zadziałała. Nie mogliśmy długo znaleźć odpowiedniego zwierzaka. Judy przyszła do nas ze schroniska na Ukrainie i cieszę się, bo udało mi się zorganizować psu dom po zdjęciach, gdzie ma zapewnioną opiekę, bo niestety cierpi na dysplazję bioder. Kocham tego psa i mogę go odwiedzać, kiedy chcę. Judy została adoptowana przez Agnieszkę i Piotra Woźniaków-Staraków. Zazwyczaj zwierzęta do występu w filmie przygotowuje się miesiącami. Tu okazało się, że odpowiedniego jamnika nie było. To dziś niepopularna rasa, choć muszę przyznać, że po zagraniu Wisłockiej wszędzie widzę jamniki. Mam wrażenie, że sama by pani chętnie tę Judy przygarnęła. Marzę, żeby mieć psa, ale niestety nie mam na to warunków: ciągle jestem w rozjazdach. Strasznie ubolewam nad tym, że nie mogę przygarnąć zwierzaka, który stałby się moim najlepszym przyjacielem. Taki jest koszt tego zawodu.


Show
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama