Etykiety tuczą?
Mniej nie zawsze znaczy ... mniej, szczególnie kiedy mówimy o jedzeniu. Czy produkty bez cukru lub beztłuszczowe to faktycznie mniejszy grzech i mniejsze prawdopodobieństwo przybrania na wadze. Jak wskazuje naukowiec Brian Wansink, w jedzeniu nie można dać się zwieść pozorom.
W książce "Beztroskie jedzenie", wybitny psycholog żywienia, naukowiec Brian Wansink, stawia zaskakujące pytanie: "czy tyjemy przez etykiety?". Jak informacje umieszczone na opakowaniu mogą przyczynić się do wzrostu masy ciała? - w końcu to właśnie na nich szukamy pocieszających informacji o tym, że produkt jest eko, że niskotłuszczowy, z dodatkową zawartością witamin, ale bez cukru.
"W naszym czarno-białym obrazie rzeczywistości większość żywności jest dobra albo zła. Lecz czy "niskotłuszczowy" automatycznie znaczy "zdrowy"? (...) Ogólne wrażenie dotyczące jakiejś żywności może nas łatwo sprowadzić na manowce"- zauważa badacz.
Okazuje się, że w przypadku produktów fit czy light, czy też zdrowych w naszym mniemaniu, łatwo o przesadę. Etykietka, będąca marketingowym certyfikatem zdrowia, sprzyja przejadaniu się.
"Weźmy musli. Choć niskotłuszczowe musli rzeczywiście ma mniejszą zawartość tłuszczu niż normalnie, to różnica między nimi wynosi jedynie ok. 10 proc. Łatwo może nas to skłonić, żeby bezmyślnie pochłonąć dodatkowe 10 proc. "niskotłuszczowego" musli cały czas uważając, że działa się dla "dobra swojego ciała" - wyjaśnia w swojej książce Wansink.
Dodaje, że ten dietetyczny paradoks powoduje, że "zdrowotne, dietetyczne etykietki, mają o wiele większy wpływ na osoby z nadwagą". Mniej tłuszczu, oznacza większą porcję, większa porcja to więcej jedzenia i kalorii, nawet jeśli na opakowaniu napisano, że są lekkie jak piórko. (PAP Life)