Pamiętnik nastolatki
19 września
Moja mama twierdzi, że w moim wieku powinnam się z chłopcami przyjaźnić, a nie "chodzić". Nie zgadzam się z nią. Nie chcę być dla Jacka przyjacielem, tylko ukochaną dziewczyną. Potrzebuję rozmawiać z nim o swoich problemach i dzielić się radościami. Pragnę przebywać w jego towarzystwie. Chcę, aby trzymał mnie za rękę, by stawiał kołnierz od mojego płaszcza i naciągał czapkę na moje zmarznięte uszy, by troszczył się o mnie i mną opiekował, aby tęsknił i był zakochany we mnie równie mocno, jak ja w nim.
Dziś po raz kolejny próbowałam zagadać do niego na Tlenie.
NATKA:
SIEMKA!
JACEK:
HEJ!
NATKA:
CO PORABIASZ?
JACEK:
NIC :
NATKA:
JA SZUKAM WIADOMOŚCI NA WOS.
JACEK:
:
NATKA:
ŚCIĄGAM TEŻ PLIKI MUZYCZNE NA MP3.
JACEK:
:
NATKA:
NO I PISZĘ PAMIĘTNIK.
JACEK:
:
NATKA:
LUBISZ BABKĘ OD POLSKIEGO?
JACEK:
MUSZĘ LECIEĆ. PA! :
Widać nie mam najmniejszych szans. Każda rozmowa z Jackiem, czy to przez Tlen, czy w realu, przebiegała podobnie. A tyle sobie obiecywałam na kolejnym etapie mojego życia. Miało być wyjątkowo!
- Gimnazjum to pewien próg - mówiła Ola. - Przekraczamy go bezpowrotnie. Przestajemy być małymi dziewczynkami. Stajemy się kobietami - mrugała pomalowanymi na czarno, zapewne na znak tej dorosłości, rzęsami.
Z kolei mama patrzyła na te sprawy z innej perspektywy.
- Nie jesteś już dzieckiem - powtarzała często. - Czas zastanowić się nad sobą, nad tym, co chciałabyś w życiu robić. Nawet nie zauważysz, kiedy miną dwa lata i trzeba będzie podjąć ważne życiowe decyzje.
- Nauka w gimnazjum trwa trzy lata - przypomniałam.
- Kochanie! - zirytowała się mama. - W trzeciej klasie to ty już musisz wiedzieć, jakie liceum wybierzesz, jaki profil klasy. Przecież od profilu zależeć będzie twoje przygotowanie do matury...
- W takim razie zacznę się na poważnie zastanawiać, z jakiego drewna chcę mieć trumnę! - wypaliłam. - Sosnową, a może dębową?
Mamę zamurowało. Poczerwieniała na twarzy i gdyby nie tato, pewnie doszłoby do kłótni.
- Co to ma znaczyć? - spytała przez zaciśnięte zęby.
- Jeśli czas tak szybko upływa, to trzeba pomyśleć o wszystkim - powiedziałam powoli, bacznie obserwując wyraz jej twarzy.
- Aniu - do akcji wkroczył tato. - Natalia dopiero rozpoczęła naukę w gimnazjum. Nie tak dawno pisała sprawdzian szóstoklasisty. Dla niej miesiąc to cała wieczność, więc nie wymagaj, aby dziś myślała o tym, co będzie robiła za trzy lata.
Kochany tato. On jeden rozumiał mnie bez słów. Szkoda, że mama taka nie była. Czasem mam wrażenie, że w chwili moich narodzin zaplanowała za mnie całe życie. Nie wiedziała, że liczy się tylko ten dzień, no może kilka następnych, ale już nie kilkudziesiąt. Chcę się cieszyć każdą chwilą, minutą, godziną.
- Może masz rację - westchnęła mama - ale mogłaby się chociaż zastanowić, co ją interesuje, w czym jest dobra - dodała już łagodniej. - Na pewno odnajdzie jakąś pasję w sobie - rzekł ugodowo tato, czym udobruchał mamę ostatecznie. - Daj jej trochę czasu.
Popatrzyłam na nią. Była spokojna, ale w jej spojrzeniu dostrzegłam troskę. Martwiła się o mnie. Postanowiłam więc wysilić się trochę bardziej niż zazwyczaj i w bliżej nieokreślonej przyszłości przynajmniej spróbować zrealizować trzy główne cele: po pierwsze, przekonać się, czy mam jakieś szanse u Jacka; po drugie, zastanowić się, co chcę w życiu robić; po trzecie, rozwikłać zagadkę o osiem lat starszego brata Bazyla, co do którego mam podejrzenia, że coś przed nami wszystkimi ukrywa.
Ale na dziś już koniec. Zmęczona jestem i jakoś się tak dziwnie złożyło, że pierwsze strony z etapu swojego życia, na który dopiero wkroczyłam, opisałam w czystym brulionie. Ostatnią kartkę starego zapisałam kilkanaście dni temu.
22 września 2008
Całą sobotę i niedzielę przesiedziałam w domu, myśląc o tym, co chciałabym robić w przyszłości. Postanowiłam zapisać się na zajęcia lekkoatletyczne w swojej szkole. Może w sporcie odnajdę pasję lub okaże się, że mam talent? W końcu moja rodzina ma pewne tradycje sportowe. Dziadek jeździł konno, mama i tato grywają w tenisa, Bazyl biegał i wciąż gra w nogę, a moja o rok starsza siostra Zuza trenuje pływanie.
Właściwie przez całe to pływanie to nie odczuwam, że mam siostrę. Zuzy prawie nigdy nie ma w domu. Wstaje o piątej rano, a przecież to środek nocy, wraca po osiemnastej, błyskawicznie pochłania obiad, w tempie huraganu odrabia lekcje, niczym odrzutowiec rzuca się do komputera, aby przeprowadzić burzliwą dyskusję, wskakuje do wanny pewnie z taką samą szybkością jak do basenu, kąpie się z takim impetem, jakby chciała ustanowić kolejną życiówkę na sprinterskim dystansie. Na koniec ląduje w łóżku, dużo szybciej niż samoloty na naszym lotnisku. I tak dzień w dzień! Nie wiem, czy umawia się na randki, ale mam dla niej idealnego kandydata! To Usain Bolt - mistrz olimpijski w biegach oraz rekordzista świata na krótkich i średnich dystansach. Przy nim ze wszystkim zdąży. Tego jestem pewna.
Podziwiam Zuzę, ale nigdy się do tego nie przyznam, dla jej dobra, żeby jej się w głowie nie poprzewracało. Niech sobie myśli, że mało mnie to obchodzi. Nawet nie wie, że gdy wyjeżdża na zawody, potajemnie sprawdzam wyniki w komputerze. Czasem, gdy zdążę się z nią pokłócić, życzę jej dyskwalifikacji albo nieudanego startu. Później wstyd mi z tego powodu, no bo w końcu to moja siostra i ostatecznie życzę jej dobrych wyników. "Dobrych" nie znaczy rewelacyjnych! A jeszcze chwilę później uzmysławiam sobie, że ona tak ciężko haruje, więc zmuszam się, aby życzyć jej spektakularnych osiągnięć, choć nie przychodzi mi to łatwo.
Zaczynałyśmy razem, w drugiej klasie podstawówki. Zuza śpieszyła się na każde zajęcia, ja wolałam poudawać ból brzucha i zostać w domu. Pamiętam, że to było bardzo męczące - zajęcia na basenie, a nie udawany ból brzucha rzecz jasna. Rodzice dzięki swojemu uporowi doprowadzili do tego, że potrafię pływać, ale potem odpuścili. Z Zuzą nie musieli się męczyć, bo ona sama ciągnęła ich na basen.
Z lekkoatletyką będzie jednak inaczej. Zajęcia w szkole odbywają się trzy razy w tygodniu i to po lekcjach. Dam radę! Będą ze mnie dumni, tak samo jak z Zuzy.
Podzieliłam się swoimi przemyśleniami z Bazylem. Rozdziawił szeroko buzię, gdy zaczęłam opowiadać o swoich planach. Nie ma się co dziwić. Jeszcze niedawno tylko się z Bazylem kłóciłam - o wszystko. Wystarczyło, że wypowiedział jedno zdanie, a ja od razu wrzeszczałam, że nie ma racji i odwrotnie: ja coś powiedziałam - wrzeszczał Bazyl.
Od pewnego jednak momentu, gdy zaczęłam coś podejrzewać, staram się być dla niego miła i więcej z nim rozmawiać. Nie tylko Bazyl otwiera usta ze zdziwienia. Rodzice również. Mam nadzieję, że po jakimś czasie wszyscy przyzwyczają się do tej mojej przemiany.
- Powodzenia siostra - powiedział Bazyl, gdy zdołał ochłonąć. Tylko na tyle się zdobył.
Jemu łatwo mówić. Od dziecka kochał matematykę i tą drogą podążał. Nieważne! Naburmuszona opuściłam pokój brata i usiadłam przy komputerze. Miałam wielką ochotę porozmawiać z Jackiem. Zauważyłam, że jest aktywny na Tlenie. No, może nie będzie to rozmowa, tylko monolog, ale w zamian za to Jacek prześle mi kilkadziesiąt uśmiechniętych buziek!
23 września 2008
Nie zapisałam się dziś na zajęcia lekkoatletyczne, a wszystko przez mamę. No, może nie do końca. Wczoraj, gdy Jacek przesyłał mi w odpowiedzi buźki, mamie zebrało się na rozmowę.
- Powinnam cię przeprosić - powiedziała nieoczekiwanie.
- Za co?
- Za to, że się uniosłam - odparła. - Tato ma rację. Masz dopiero czternaście lat, a ja wybiegam z planami wobec ciebie tak daleko w przyszłość - odgarnęła spadający na jej czoło kosmyk włosów.
- Chcesz dla nas jak najlepiej - wiedziałam, że taka odpowiedź ją zadowoli.
- To prawda - westchnęła. - Sama widzisz: Zuzka pływa od małego, Bazyl z matematyki i fizyki miał zawsze najlepsze oceny i będzie studiował fizykę...
- Mamo - przerwałam. - Nie martw się. Postaram się odnaleźć to, w czym jestem dobra, co mogłoby być moją pasją.
- Wiesz, tato twierdzi, że najważniejsze jest to, abyście byli w życiu szczęśliwi, bez względu na to, co będziecie robić - dodała, spoglądając w okno. - Czyli mogę być bandytą... - wymknęło mi się.
- Nie wiem, czy bandyta może być szczęśliwy - uśmiechnęła się. - Żyje w bezustannym strachu, że ktoś go zdemaskuje, że pójdzie do więzienia i chyba ma wyrzuty sumienia...
- Wyrzuty sumienia wykluczają bycie bandytą - powiedziałam. - A czy ty także uważasz, że najważniejsze jest to, abyśmy byli szczęśliwi? - spytałam.
- Oczywiście! - odparła zdecydowanie. - Tylko czasem wydaje mi się, że bez wykształcenia trudniej być szczęśliwym - dodała.
Zupełnie nie widziałam związku między jednym a drugim i nie potrafiłam zrozumieć toku myślenia mamy. Co ma w końcu piernik do wiatraka? Mnie do szczęścia wystarczyłaby deklaracja Jacka, że jest we mnie zakochany równie mocno jak ja w nim. Bez względu na to wszystko ucieszyłam się jednak, że mama chce, abym była szczęśliwa. Dziwnym zbiegiem okoliczności przypomniałam sobie o tym w drodze do szkoły.
Wczoraj próbowałam znaleźć materiały na WOS, ale nie bardzo mi to wyszło. Facet od WOS-u jest drobiazgowy. Na każdą lekcję każe przygotować trzy wiadomości - z życia społecznego, sportu lub polityki. To jednak najmniejszy problem. Kłopoty pojawiają się w chwili, gdy zaczyna wiercić dziurę w brzuchu, pytając o szczegóły. Gdy Olka odczytała notatki ze świata sportu o Robercie Kubicy, to maglował ją strasznie. Pytał, w jaki sposób zaczynał Robert Kubica, na jakich samochodach wcześniej się ścigał, od którego momentu rozpoczęła się jego kariera sportowa i dlaczego Olki zdaniem odniósł taki sukces. Dobrze, że chociaż numer buta Kubicy go nie interesował. Z polityką jest dużo gorzej. Chłopcy coś tam jeszcze wiedzą, ale dziewczyny w tych tematach gubią się zupełnie.
Dochodziłam właśnie do końca alei Kasprowicza, gdy uświadomiłam sobie, że dużo szczęśliwsza będę w domu niż na lekcji WOS-u. Tak się złożyło, że nikogo z klasy w drodze do szkoły nie spotkałam, więc postanowiłam zawrócić. Potrzebna mi jedynka na początku roku? Nie! Przecież wówczas będę jeszcze bardziej nieszczęśliwa. Szybko skręciłam w Karpińskiego i doszłam do Konopnickiej. Lepiej wrócić bocznymi uliczkami, aby nie rzucać się w oczy.
Po kilkunastu minutach nie byłam już pewna, czy ucieczka z lekcji sprawi, że będę szczęśliwsza. Ogarnął mnie dziwny niepokój. W podstawówce, jeśli uciekaliśmy, to całą klasą - na przykład w Dzień Wagarowicza. A teraz odważyłam się zrobić to w pojedynkę. No ale to w końcu gimnazjum, choć klasa prawie ta sama. Doszło tylko kilka nowych osób, tak jak Jacek, ale właściwie jacy tam oni nowi. Chodziliśmy do tej samej podstawówki, tylko do różnych klas. Budynek jest inny, nauczyciele również. I ja chyba też inna, choć niby ta sama. W każdym razie zdecydowałam się na coś, czego do tej pory jeszcze nie robiłam. Potem trzęsłam się ze strachu przez kilka godzin, zastanawiając się, co będzie, jeśli to się wyda. A może będę miała nieprzyjemności? A jeżeli wychowawczyni zadzwoni do rodziców? Pytania i wątpliwości kłębiły się w mojej głowie.
Po południu przyznałam się prawie do wszystkiego. Nie czułam się z tym dobrze. Chciało mi się płakać, choć tak naprawdę nie wiedziałam, dlaczego.
- Nie byłam dziś w szkole - powiedziałam, siedząc przy stole i kończąc obiad.
Bazyl spojrzał na mnie z pogardą. Gdyby to on opuścił zajęcia, znalazłby tysiąc sposobów na usprawiedliwienie swojego zachowania. Nie był samokrytyczny, za to bardzo krytyczny w stosunku do innych. Zuzkę to w ogóle nie obchodziło, bo jak zwykle śpieszyła się. Nie wiem nawet, czy ta wiadomość do niej dotarła. Tato nic nie mówił, tylko wpatrywał się w mamę.
- Dlaczego? - spytała.
Mogłam odpowiedzieć, że wydawało mi się, iż poza szkołą będę o wiele szczęśliwsza niż w szkole, ale miałam mętlik w głowie.
- Rozbolał mnie brzuch, więc wróciłam - skłamałam. - Potem miałam jakiegoś doła. Zupełnie nie mogłam się pozbierać.
- Rozumiem, że miałaś kiepski nastrój - rzekła mama.
- Kiepski nastrój to mało powiedziane - wzruszyłam ramionami. - Zupełnie na nic nie miałam ochoty. Najchętniej położyłabym się do łóżka i beczała w poduszkę cały dzień - dodałam, ciesząc się w głębi duszy, że powiedziałam część prawdy. - Totalne przymulenie.
- Czy ty możesz wyrażać się po polsku? - zapytała poirytowana mama. Po wyrazie twarzy widziałam, że nie wierzy w moje tłumaczenia. W tacie miałam sojusznika. Wprawdzie nic nie mówił, ale zawsze starał się mnie rozumieć.
- Jeśli jeszcze kiedykolwiek rozboli cię brzuch, masz zatelefonować do mnie do pracy - powiedziała mama - i to natychmiast. Nie ma nic gorszego niż wagary. To wciąga. Po jakimś czasie człowiek przestaje się bać chodzenia na wagary, a coraz bardziej boi się powrotu do szkoły - mówiła. - To pierwszy krok, aby narobić sobie kłopotów. Zaczynają się piętrzyć zaległości, a strach przed tym, co powiedzą nauczyciele, staje się coraz większy.
- Skąd wiesz? - spytałam zaczepnie. - Chodziłaś na wagary?
- Nie - odparła - ale znam zdolnych ludzi, którzy przez wagary nie skończyli nawet szkoły średniej. Znam też takich, którzy mieli problemy z nauką, ale nie wagarowali i nauczyciele starali się im pomóc. Docenili ich obowiązkowość i poważne podejście do obecności na zajęciach.
- Aniu - wtrącił się tato. - Natalię rozbolał brzuch. To nie wagary, skoro nam o tym powiedziała.
- Wiem, co mówię - mama była stanowcza. - I właśnie dlatego chcę, by Natalia niezwłocznie powiadamiała mnie o takich sytuacjach. Dlaczego nie zadzwoniłaś? - przyglądała się mi badawczo.
- Nie wiem - odparłam.
- Jak to "nie wiesz"?
- Po prostu nie wiem. Nie przyszło mi to do głowy.
Pamiętnik nastolatki
Beata Andrzejczuk
Dom Wydawniczy Rafael