Reklama

Skrajności na talerzu

Lubimy skrajności. Wydawać się może, że od postawy: „No i co mnie obchodzi zdrowe odżywianie, przecież i tak wszyscy umrzemy” do ortoreksji daleka droga. A jednak, znam takich, którzy zrobili z niej drogę ekspresową.

Jemy po to, żeby żyć? Czy żyjemy po to, żeby jeść? 

Żywność XXI wieku pozostawia wiele do życzenia. Konserwanty, polepszacze smaku, zapachu, konsystencji stały się niestety codziennością. Możemy sobie nic z tego nie robić. Zjadać żywność typu fast food i inne śmieciowe produkty; tyć i udawać, że nie widzimy coraz gorszej kondycji ciała. Każdy organizm ma swoją indywidualną granicę wytrzymałości. Ludzkie ciało bywa zaskakująco silne. Niektórzy mogą się latami katować i nie dostrzegać symptomów choroby.

Do symbolicznej czterdziestki człowiek znęca się nad własnym organizmem. Potem role się odwracają. Bywa jednak, że dużo wcześniej ciało odmawia współpracy. Faktem jest, że choroby zarezerwowane dotąd dla dorosłych stały się plagą wśród dzieci. Cukrzyca, depresja, jelito drażliwe są codziennością najmłodszych.

Reklama

Choroba jest zazwyczaj czynnikiem wyzwalającym potrzebę zmiany. Oprócz chemii w jedzeniu zaczynamy faszerować ciało chemią ze środków farmakologicznych. Po oswojeniu się z nową sytuacją wielu  z nas zaczyna myśleć o zdrowym odżywianiu. I to jest na pewno dobry kierunek.

Monotonia nie służy 

Mamy tak bogatą gamę artykułów spożywczych, że każdy znajdzie coś dla siebie. Nie ma diety idealnej, nie ma jednego, idealnego produktu. Nawet najzdrowszy nie może zdominować jadłospisu, bo monotonia nam nie służy. Dobrze jest jeśli w skali miesiąca zjadamy około 60ciu różnych artykułów spożywczych. To dużo. Z lenistwa i z przyzwyczajenia sięgamy odruchowo po te same. A to nie sprzyja dobrej pracy przewodu pokarmowego, wycisza go. Przygodę ze zdrową żywnością warto rozpocząć i bawić się nią. Tak, właśnie bawić.

Przerażające jest jak moda na zdrowe życie staje się dla niektórych udręką. Z wypiekami na twarzy czytają każdą etykietę, wszędzie węszą spisek. Ograniczają do minimum listę dozwolonych produktów. Robią to z myślą o zdrowiu, a fundują sobie coś skrajnie innego.

Ortoreksja - patologiczna obsesja na punkcie zdrowej żywności - to bardzo podstępna choroba. Rozpoczyna się niewinnie. Skłonności do niej mają osoby z tendencją do perfekcjonizmu i kontrolowania. Trudno z tym żyć. Tu niekoniecznie celem jest redukcja kilogramów, jak przy anoreksji. Tu dominuje potrzeba wyeliminowania wszystkiego, co toksyczne i niezdrowe. A to już na starcie skazane jest na niepowodzenie.

Nawet jeśli oprzemy swoje menu na kilku "zdrowych" produktach doprowadzić możemy w efekcie do wyniszczenia organizmu. Każda decyzja kierowana lękiem jest zgubna. Lęk jest największą niepełnosprawnością. Możemy świadomie i rozsądnie dokonywać zmian w jadłospisie akceptując jednocześnie, że wybieramy spośród dostępnych wariantów. Możemy też koncentrować się na "ucieczce przed chemią w jedzeniu" i uczynić sobie z życia piekło.

Umiar i zdrowy rozsądek 

180 stopni od choroby to nadal jest choroba. Skrajności nam nie służą. Jak zawsze umiar i zdrowy rozsądek okazują się najlepszym kryterium wyboru. Możemy przejść na wegetarianizm, weganizm, witarianizm czy inny model diety i cieszyć się zdrowiem. O ile mamy wiedzę i kierujemy się świadomością przy wyborze produktów. Jeśli zatrzymamy się tylko na etapie lękowego eliminowania składników, konsekwentnie doprowadzimy ciało do ruiny. Świat daje nam bogaty wachlarz możliwości, a tym samym wolność wyboru. Ta wolność pociąga za sobą odpowiedzialność. Odpowiedzialność za własne zdrowie. Nie sposób od niej uciec. Wybierajmy więc mądrze. 


Ewa Koza, dietetyk, autorka bloga mamsmak.com, MAM s'MAK na życie

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy