Cukrzyca mi niestraszna
Zna ją jak mało kto, bo właściwie od zawsze. Jako dziecko uczyła się z nią żyć. Dziś robi wszystko, by choroba nie przeszkadzała jej żyć normalnie.
Mama opowiadała, że potem biegali ze mną po lekarzach. Żaden nie potrafił odpowiedzieć im, dlaczego moja trzustka przestała działać. Po kilku tygodniach po raz pierwszy usłyszałam słowo "cukrzyca". Nie było straszne. Brzmiało tak słodko... Wtedy nie wiedziałam, że oznacza pożegnanie z domem w Siedlcach i wyjazd do szpitala w Dziekanowie Leśnym. Do dziś mam przed oczami scenę, jak próbuję sama wejść do szpitalnej łazienki... Mimo że wspinam się na palce, nie mogę dosięgnąć klamki. Myślę, że tak jak z tą klamką, było i z moją chorobą. Przerastała mnie wtedy...
Całe szczęście, że byli przy mnie rodzice. Moi dzielni, kochani rodzice umieli znaleźć się w tej nowej dla wszystkich, dramatycznej sytuacji. Uczyli się mojej choroby, skupili na mnie, bo wiedzieli, że to od nich zależy teraz moje zdrowie. Nic już nie było takie jak przedtem. W domu pojawiły się nowe "zabawki": strzykawki, igły... Mama robiła mi zastrzyki dwa do pięciu razy na dobę. Bałam się ich. Płakałam, chowałam się... Przyzwyczaiłam się dopiero po trzech latach.
Kiedy poszłam do szkoły, od razu poczułam, że jestem inna... Na wszystkie wycieczki zawsze jeździłam z mamą. Badała mój poziom cukru, podawała lek. Dopiero w siódmej klasie uznałam, że czas to zmienić.
Muszę normalnie żyć
Przez miesiąc uczyłam się robić pomiary i zastrzyki. Bardziej samodzielna mogłam wybrać się w świat już bez mamy, ale z "insulinowymi obowiązkami". Dziś wydaje mi się, że dzięki nim stałam się także bardziej odpowiedzialna i szybciej dorosła niż rówieśnicy. Musiałam przecież dbać o siebie bardziej niż oni.
Tak, przyznaję, nieraz załamywałam się i krzyczałam, że mam dosyć tego reżimu. Ale... bunt mijał. I wracał rozsądek. Przypominałam sobie, że to i tak nie uwolni mnie od tych obowiązków. Więc zamiast wybuchać, postanowiłam zaakceptować swoją chorobę. Żyłam jak inni. Skończyłam szkołę średnią, studia, poszłam do pracy. "Insulinowe obowiązki" przestały być kłopotem i stały się rutyną. Szybkim, sprawnym działaniem - i tyle.
Pogodziłam się z myślą, że ze strzykawkami i ampułkami w torebce będę chodzić już zawsze.
Chcę mieć to cudeńko
O tym, że istnieje coś takiego jak pompa insulinowa, dowiedziałam się dziesięć lat temu. Z niedowierzaniem słuchałam o jej możliwościach. O tym, że uwalnia chorego od uciążliwych zastrzyków, bo sama wstrzykuje insulinę we właściwej dawce. To cudo kosztowało jednak aż dziesięć tysięcy złotych! Westchnęłam więc tylko i pomyślałam, że mogę o nim zapomnieć.
Jest jednak we mnie coś, co każe mi się nigdy nie poddawać. Zaczęłam drążyć temat. Dowiedziałam się, że NFZ nie refunduje zakupu pomp dla dorosłych, ale o pieniądze można się starać w fundacjach i ośrodkach pomocy potrzebującym. Wysłałam wiele listów, próśb. Wniosek o dofinansowanie zakupu pompy złożyłam też w siedleckim Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie.
Powołałam się na ustawę o rehabilitacji osób niepełnosprawnych, a konkretnie zapis o... likwidacji barier architektonicznych! Może dziwnie to brzmi, ale kiedy wczytałam się w szczegóły, okazało się, że zapis ma na celu poprawienie komfortu życia osób przewlekle chorych. A więc takich jak ja i inni diabetycy.
Jestem "pompiarką"
Kiedy dostałam odpowiedź, że Centrum Pomocy Rodzinie pokryje 80 proc. kosztów zakupu pompy, aż rozpłakałam się z radości. Pieniądze przyznano mi także w Gminnym Ośrodku Pomocy Społecznej. Musiałam dopłacić tylko 1500 zł. Nie mogłam uwierzyć że będę "pompiarką". To było trzy lata temu. Dopiero używając pompy, poczułam, jaka to wygoda! Raz na trzy, cztery dni wkłuwam igłę pod skórę i zapominam o zastrzykach z insuliny.
Zostaje mi mierzenie poziomu cukru i dozowanie leku w zbiorniczku pompy. Nie muszę już np. wychodzić w środku spotkania ze znajomymi, żeby zrobić sobie zastrzyk. Mała zmiana? Tylko chory wie, jak wielka!
Anna Ługowska ma 29 lat, mieszka w Warszawie. Jest inspektorem w sanepidzie. Uwielbia góry,
dlatego marzy o długiej, pełnej emocji wyprawie w Himalaje. Może nawet uda jej się wspiąć na najwyższy szczyt świata, Mount Everest...
Anna Piasecka
Czytaj więcej w najnowszym wydaniu magazynu "Kobieta i Życie". W sprzedaży od 13 października.