Na pierwszy rzut oka — typowy hotel. Goście meldujący się w recepcji, wyścielony wykładziną korytarz, pokój, łazienka. Trochę może zastanawiać brak rodziców z wózkami i płaczących niemowlaków, co bywa częstym widokiem w sezonie turystycznym. Z rana nie wyrwie nas z łóżka niczym tętent stada bizonów, tupot małych stópek i rozentuzjazmowane wysokie głosy dzieciaków, które już nie mogą się doczekać kolejnego dnia przygód. Obiad w restauracji — także cisza — nie ma grymaszących niejadków nad talerzami, ani dzieci urządzających berka między stolikami. W tego typu miejscach przez cały wyjazd nie zobaczymy ani jednego dziecka, bo są to hotele “children free.”