Spędziła 65 dni w schronie. "Pół godziny grzałam wodę nad świeczką"
Spędziliśmy tydzień na ławkach, prawie bez jedzenia. Wychodziłam z dzieckiem na powierzchnię tylko na pięć minut dziennie, żeby wstać i odetchnąć świeżym powietrzem. Nawet w więzieniu spacerują więcej - mówi w wywiadzie dla serwisu "The Village" Anna Zajcewa, Ukrainka, która spędziła w Azowstalu 65 dni.
Kiedy 24 lutego wojska rosyjskie zaatakowały Ukrainę, Anna Zajcewa, nauczycielka francuskiego z Mariupola, od razu udała się ze swoim półrocznym dzieckiem do schronu na terenie zakładów Azowstal w Mariupolu.
Mieli spędzić tam kilka godzin, a zostali na tydzień. Potem przenieśli się do innego miejsca, gdzie ukrywali się kolejne 58 dni. W tym czasie mąż Anny dołączył do Pułku Azow i ostatecznie dostał się do rosyjskiej niewoli. Kobieta opowiedziała w rozmowie z portalem "The Village" o tym, jak wyglądały ponad dwa miesiące spędzone pod ziemią.
W pierwszym schronie nie było łóżek - mówi kobieta w wywiadzie. - Spędziliśmy tydzień na ławkach, prawie bez jedzenia. Wychodziłam z dzieckiem na powierzchnię tylko na pięć minut dziennie, żeby wstać i odetchnąć świeżym powietrzem. Nawet w więzieniu spacerują więcej.
Uciekając z domu Anna zabrała ze sobą jedynie żywność na kilka dni, koce, pieluchy i odżywkę dla niemowląt, gdyż jak twierdzi, "czuła, że ze stresu traci pokarm". Zapasy szybko się skończyły, więc kobieta musiała przenieść się z dzieckiem do większego schronu w Azowstalu.
Według relacji Anny ten drugi wielkością przypominał trzypokojowe mieszkanie. - Mieszkaliśmy w schronie w 75 osób, w tym 17 dzieci - opowiada. Nikt w zasadzie nie wierzył, że wyjdziemy z tego żywi.
Byliśmy ciągle ostrzeliwani - dodaje kobieta. - Ściany drżały, tynk sypał się na głowy, a generator przestał działać, bo zniszczyła go fala uderzeniowa. Czasami przez pół godziny trzymałam nieruchomo nad świeczką metalowy kubek z wodą, żeby podgrzać ją dla dziecka.
Ale najgorszy nie był strach ani brak źródła ciepła, tylko głód. Jak relacjonuje Ukrainka, temat żywności był bardzo drażliwy: - Mój syn miał "szczęście", bo jest mały i nie potrzebuje dużo jedzenia, a wojsko dało nam przydział kaszy manny. Inne dzieci, w wieku od trzech do pięciu lat były ciągle głodne. Zabawy kręciły się wokół jedzenia. Malowały zmyślone pieniądze, za które kupowały zmyślone produkty.
"The Village" opisuje także próby ewakuacji ludności cywilnej i rannych z Azowstalu, które były udaremniane przez Rosjan. Podczas jednej z takich prób, 25 kwietnia, Zajcewa wraz z synem wydostała się na powierzchnię z kilkoma innymi uwięzionymi i dwoma rosyjskimi jeńcami.
Znowu zaczęli do nas strzelać - mówi. - Czworo ludzi zostało rannych, jedna osoba zabita. Musieliśmy szybko wracać do bunkra. Okazało się, że nad budynkiem przez całą dobę latał dron. Ucieczka była praktycznie niemożliwa. Tego samego dnia w budynek uderzyła trzytonowa bomba. Wybuch zasypał nas i utknęliśmy pod gruzami. Dopiero rano żołnierze wykopali wyjście.
W końcu Rosjanie pozwolili Annie i innym opuścić schron w Azowstalu. Autobusami zawieźli wszystkich ewakuowanych do obozu filtracyjnego, gdzie podzielono ocalałych według płci. Kobiety rozbierano do naga i przeszukiwano. Przywiezionym zabrano także telefony i zebrano wszystkie ich dane personalne.
Po tym każdy był przesłuchiwany - relacjonuje Ukrainka. - Oprócz zwykłych żołnierzy przesłuchiwał mnie także oficer FSB (Federalna Służba Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej - przyp. red.). Nie chciałam im niczego powiedzieć, więc otoczyli mnie we trzech. W ostatniej chwili zauważył nas przedstawiciel Czerwonego Krzyża, który zapytał po francusku, co się dzieje. Odpowiedziałam, a oni dali mi spokój.
Anna Zajcewa trafiła w końcu na obszar kontrolowany przez rząd ukraiński, jednak jej mąż nie miał tyle szczęścia. Jako żołnierz walczący po stronie Ukrainy został schwytany i przewieziony na teren Rosji. Kobieta nie ma z nim żadnego kontaktu, ale wierzy, że uda im się spotkać i wrócą w rodzinne strony.
Czytaj także: