Najpiękniejszy prezent

Kiedyś dostałam prezent, ale nie taki prawdziwy, namacalny, pięknie zapakowany, to był prezent metafizyczny. Prezent od mojego kota...

Pikuś
PikuśINTERIA.PL

- Ciociu - łkała przed domofon - co ja mam z tym zrobić? Uczepił się moich spodni i za nic nie da się oderwać. Nie mogę go zabrać do domu, bo Szet zje go jako przekąskę.

Przypomniałam sobie, że nie tak dawno w mojej piwnicy okociła się dzika kotka. Dokarmiałam ją dość regularnie, bo po porodzie wyglądała na bardzo wyczerpaną. Chwyciłam maleństwo, zaniosłam do piwnicy, wrzuciłam do pudełka z domniemanym rodzeństwem i jeszcze paluchem pogroziłam, żeby nie ważył się urządzać sobie więcej takich wycieczek. Sprawa wydawała się być zamknięta. Matka odzyskała swoje maleństwo a ja święty spokój. Niestety nie na długo. Następnego dnia syn dostał zlecenie na przyniesienie ziemniaków z piwnicy no i po chwili pojawił się z pełną siatką tyle, że na nim maszerowało dziarsko to samo puchate maleństwo. Załamałam ręce. Przed kotem wylądowała miseczka z mlekiem i kawałek wędliny. Gość nieśmiało zbliżył się do jedzonka i z zainteresowaniem przyglądał się. Przykucnęłam przy nim i dość zdecydowanym tonem wycedziłam przez zęby.

- Słuchaj bracie jak chcesz żyć musisz jeść, na mnie nie licz, że będę Cię strzykawką karmić

Kot posiedział jeszcze chwilkę i nieporadnie zaczął gryźć maleńkie kawałki. Mała istotka zamieszkała z nami. Od pierwszego dnia, jadła samodzielnie i grzecznie wypróżniała się do kuwetki. Nie było między nami porozumienia. Wspólne życie polegało raczej na tolerancji, schodzeniu sobie wzajemnie z drogi i wzajemnej obserwacji. Czasem pojawiały się drobne złośliwości. Pik czaił się w zakamarkach domu tylko po to by niespodziewanie skoczyć mi do łydki ugryźć ją boleśnie i czmychnąć w mgnieniu oka tam, gdzie go nie dosięgnę. Nie byłam mu dłużna. Jego spacery po brzegu wanny pełnej wody, kwitowałam lekkim pstryczkiem. Kot oczywiście lądował w wodzie, po czym z wrzaskiem wybiegał, zalewając pół mieszkania. Z czasem daliśmy spokój tym idiotyzmom. Przyszedł czas na powolne oswajanie. Przyszły dni, w których najchętniej przebywał w moim towarzystwie, zawsze trzymając lekki dystans. Słuchał uważnie moich opowieści, towarzyszył przy porannych łazienkowych czynnościach. Któregoś dnia spostrzegłam ze śmiechem, że nawet w tym samym czasie oddajemy się porannym fizjologicznym potrzebom. Ja zaspana z przymkniętymi oczami na muszli, a Pik z równie zaspanymi przymkniętymi kocimi oczętami w kuwecie. Później śniadanko, poranny makijaż i tak każdego dnia. Mimo tej zażyłości nigdy nie wytrzymywał u mnie dłużej na kolanach niż kilka sekund i to tylko, dlatego, że wczepiałam się w niego. Do pieszczot służyli wszyscy domownicy tylko nie ja. Z czasem było mi przykro, że powstał miedzy nami taki dziwny dystans. Z początku nie rozumiałam kotów, lecz w dniu, kiedy spostrzegłam, że potrafię czytać w jego oczach, że wiem, co oznacza język jego ciała, że nie potrzeba słów by wiedzieć, czego wzajemnie oczekujemy, moja tęsknota za bardziej intymnymi kontaktami była jeszcze większa. No cóż, kotów do niczego nie można zmusić, jest jak jest. Wszystko zmieniło się w dniu moich urodzin. Siedziałam popołudniu w swoim ulubionym fotelu, oddając się lekturze i łapiąc oddech przed kolejną pracą a tu nagle siup! Pikuś nagle siedzi na kolanach, niepewnie się mości, wyciąga po kociemu, kładzie łepek na moim biuście i pierwszy raz od pięciu lat śpiewa mi swoją kocią piosenkę. W jednej dłoni książka, w drugiej ciepły łepek mruczącego kocura. Czy czegoś trzeba więcej zdeklarowanej Kociarze ? Dostałam od kota najpiękniejszy prezent.

Pozdrawiam Agata Należniak

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas