Alkohol zniszczył mi życie
Z początku piły niedużo. Mówiły sobie, że wszystko jest pod kontrolą. Ale te doświadczenia miały fatalne skutki. Dziewczyny opowiadają, jak wódka odebrała im godność, zdrowie i szczęście.
Traktowała alkohol jako sposób na wyluzowanie się. Pod jego wpływem zrobiła coś, czego gorzko żałuje. Dziś chce zerwać z nałogiem, ale już nie potrafi...
Zaczęłam pić wraz ze starszym bratem, gdy miałam 15 lat.
Po prostu chciałam zobaczyć, jak to jest i kilka razy zwyczajnie się narąbałam. Gdy miałam 16 lat, poszłam do technikum. Ponieważ pochodzę ze wsi i musiałabym codziennie dojeżdżać ponad 50 kilometrów do szkoły, razem z rodzicami zadecydowaliśmy, że zamieszkam w internacie. Zaraz po zakwaterowaniu zaprzyjaźniłam się z jedną dziewczyną, Zuzką.
Razem wychodziłyśmy, gdy tylko miałyśmy wolny czas. Zwykle przesiadywałyśmy w kawiarni. Na początku nie piłyśmy alkoholu i nie za bardzo miałyśmy co robić. Aż pewnego dnia znajomi studenci pojawili się w tym lokalu i zaoferowali nam po kuflu piwa, a potem przestawili się Świetnie się bawiłyśmy. Umówiliśmy się wszyscy na sobotę, a ponieważ alkohol w barach jest dość drogi, zrzuciliśmy się na kilka flaszek wódki w sklepie.
Potem poszliśmy do nich, do akademika i urządziliśmy balangę. To się powtórzy?o raz i drugi, w końcu zaczęliśmy tak się bawić w każdy weekend, chyba że jechaliśmy do domu. Te imprezy odbywały się dość wcześnie, bo musiałyśmy wracać do internatu o 22. Pani na portierni zwykle oglądała telewizję, a my jakoś się kontrolowałyśmy wchodząc, dlatego nigdy nie zauważyła, że z nami jest coś nie tak. Często po tych imprezach byłam przez pół dnia chora, ale nie przejmowałam się. Bo łapałam świetną fazę.
Pod wpływem procentów zachowuję się tak, jak nigdy na trzeźwo. Zapominam, że jestem nieśmiała. Zaczynam podrywać chłopaków i często osiągam swój cel.
Zuzce też puszczają wszelkie hamulce. Picie to był także nasz sposób na odreagowanie niepowadzeń miłosnych oraz szkolnych. Jednak pewnego wieczora przekroczyłam wszelkie granice rozsądku i zrobiłam coś, czego do dziś żałuję. Na imprezę do akademika przyszedł nowy koleś, Romek. Robił do mnie oko. To mnie tak nakręciło, że odstawiłam przedstawienie...
Weszłam na stół i zaczęłam tańczyć przed studentami.
Nawet zrzuciłam z siebie ubranie, zostając w samej bieliźnie. Zuzka upominała mnie, żebym się uspokoiła, mówiła, że musimy wracać do internatu, bo dochodzi dziesiąta, ale sama była już nieźle nawalona, więc gdy jej powiedziałam, żeby wyluzowała, machnęła ręką. Po jakimś czasie zakręciło mi się w głowie i musiałam zejść ze stołu.
Romek zaproponował, że zaprowadzi mnie do toalety. Zgodziłam się. Tam jednak zamiast pomóc mi dojść do siebie... zaczął się do mnie dobierać. Trochę się opierałam, ale słabo już kontaktowałam. I stało się... Straciłam dziewictwo z obcym kolesiem, po pijaku, w śmierdzącym kiblu. To było okropne, bolało, chciałam tylko, żeby się jak najprędzej skończyło. On zaraz się ulotnił. Czułam się jak ostatnia szmata, miałam wstręt do samej siebie...
Tymczasem prędko się okazało, że to nie koniec koszmaru. Nazajutrz gdy wróciłam do internatu, czekali moi i Zuzki rodzice, wezwani przez kierowniczkę. Zadzwoniła do nich, by zapytać, czy pojechałyśmy do domu.
Niepokoiła się, że nie wróciłyśmy na noc. Boże, jaka była awantura! Płakałyśmy i mówiłyśmy, że zasiedziałyśmy się na urodzinach znajomej, obiecywałyśmy, że to się nie powtórzy. W końcu wszyscy uwierzyli, że to był jednorazowy wyskok i nie wyrzucono nas z internatu.
Przysięgałam sobie, że już nie zajrzę do kieliszka.
Niestety, to nie takie proste. Romka nigdy więcej nie spotkałam, ale zaczęły rozchodzić się plotki na mój temat. Opowiadano niestworzone historie, np. że wszyscy chłopcy, którzy byli na imprezie, zaliczyli mnie tamtej nocy! To tak mnie załamało, że znów zaczęłam się upijać. Teraz robię to co najmniej cztery razy w tygodniu.
Gdy nie mamy z Zuzką kasy, idziemy do baru i zamawiamy colę. Zawsze się ktoś przysiądzie i postawi drinka. Mamy "sławę" w okolicy, chłopcy wiedzą, do czego jesteśmy zdolne po alkoholu i fundują go nam w nadziei, że coś im skapnie. Czuję się zagubiona, chcę z tym skończyć. Ale zawsze zdarza się coś, co mnie skłania do picia.
Albo jest jakaś impreza i myślę, że mam prawo się zabawić, albo znów usłyszę plotki na swój temat czy nie pójdzie mi w szkole. Alkohol pomaga o tym zapomnieć. Lepiej by było, gdybym nigdy nie zaczęła, ale zrozumiałam to za późno...
Dla Eli wódka była lekiem na całe zło. Dziewczyna chciała zapomnieć o swoich problemach. Najpierw piła na imprezach, potem sama. Aż raz przesadziła i wylądowała na pogotowiu...
W mojej rodzinie alkohol od zawsze był problemem i chyba mnie to w jakiś sposób naznaczyło.
Rodzice rozwiedli się 10 lat temu. Powodem był alkoholizm ojca, "odziedziczony" po dziadku, który zmarł na marskość wątroby, od wódki oczywiście. Potem zamieszkał u nas Grzesiek, był partnerem mamy przez kilka lat. Kiedy ze sobą zerwali, było jej źle i zaczęła zaglądać do kieliszka. Na szczęście wyszła z tego i od dawna nie pije.
To nie wszystko. Mój wujek miał ten sam problem, ostatnio właśnie skończył odwyk. Można by pomyśleć, że widziałam, jakich spustoszeń dokonuje alkohol, więc nigdy nie powinnam po niego sięgnąć. Niestety, chociaż zawsze sobie powtarzałam, że nie warto nawet próbować tego syfu, pewnego dnia to zrobiłam...
Miałam 14 lat, mama borykała się z problemami z pieniędzmi oraz Markiem, swoim kolejnym konkubentem, a mnie to dołowało. Przekonałam się, że parę szklanek wódki z colą pomaga mi wyluzować się i spojrzeć na wszystko z większym optymizmem.
Z początku piłam tylko okazyjnie, ze znajomymi. W ich gronie czułam się bezpiecznie, więc pozwalałam sobie na utratę kontroli. Wymyślaliśmy różne gry powiązane z alkoholem, np. w szczerość albo w karty - kto przegrał albo został przyłapany na kłamstwie, miał wychylić duszkiem setkę.
Celem tych zabaw było jedno: narąbać się do nieprzytomności.
Zawsze kończyło się wymiotami albo złym samopoczuciem, ale nie przeszkadzało nam to. Prędko zaczęłam pić codziennie, już nie tylko z tą paczką, ale również z innymi koleżankami.
Nie uważałam, że to coś niebezpiecznego. Wmawiałam sobie, że upicie się raz lub dwa w miesiącu jeszcze ujdzie, a na co dzień nie zalewałam się jakoś strasznie, poprzestawałam na dwóch, góra trzech kieliszkach lub drinkach.
Kiedyś pokłóciłam się z przyjaciółmi i... zaczęłam pić sama, ukrywać butelki w pokoju. Mama niemal każdego dnia awanturowała się z Markiem, pewnie dlatego nic nie zauważała.
Co wieczór wypijałam kilka kieliszków mocnego alkoholu, który pozwalał mi zapomnieć o zazdrosnych koleżankach, dokuczliwych kumplach, zawziętych nauczycielach, a przede wszystkim o mamie i Marku.
Czułam, że jestem kompletnie sama, nie zwierzałam się z problemów znajomym.
Już wtedy byłam uzależniona, ale nie zdawałam sobie z tego sprawy. Pewnego wieczora zostałam zaproszona do mojego najlepszego przyjaciela. Byłam zmęczona, bo przez cały dzień znów grałam z kumplami w te nasze gry, nic nie jadłam, więc wystarczyło mi niedużo, żeby się "doprawić". W pewnym momencie straciłam przytomność.
Według tego, co mówili mi znajomi, po prostu zesztywniałam i upadłam na ziemię. Zadzwonili po pogotowie. Okazało się, że miałam 4 promile alkoholu we krwi. Taka dawka bywa śmiertelna...
Zabrano mnie do szpitala.
Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam zapłakaną mamę. Poczułam się obrzydliwie i pierwszy raz przyszła mi do głowy myśl: "Co ja robię?". Do tego po kilku dniach dowiedziałam się, że mam wątrobę jak 40-latka...
To było okropne, ale od tego momentu zaczęłam wracać na prostą. Mama była przerażona, że przez utarczki z facetami nie zwracała na mnie uwagi, a ja nawalałam się za ścianą. Zaprowadziła mnie na terapię. Z łatwością przyszło mi zaprzestanie picia w towarzystwie, tym bardziej że po moim wypadku wszyscy przystopowali, zrozumieli, że sami też przesadzają.
Gorzej było z samotnym popijaniem wieczorami. Nadal traktowałam to jako lek na stres. Dopiero po jakimś czasie, z pomocą terapeuty i grupy AA, uświadomiłam sobie, że takie myślenie to pułapka. Od trzech miesięcy nie piję wcale.
Chcę nauczyć się żyć bez tej trucizny. Wiem, że miałam szczęście, że tamtego wieczora mogłam umrzeć. I postanowiłam wykorzystać to, że los podarował mi drugą szansę...